poniedziałek, 24 listopada 2014

z Kirgistanu inspiracje recy-

- klingowe, rzecz jasna!
Już za dwa miesiące lecimy do Meksyku budować z dzieciakami 
oponowe zjeżdżalnie,
 ściany z kalejdoskopów,
igloo z PET,
poduchy z folii bąbelkowej
i...

Tymczasem Kasia Komorek, która była z nami w Kurdystanie, bystrym okiem wypatrzyła i pięknie sfociła kirgiskie recyklingowe szały. 
Całe byłe ZSRR to w ogóle studnia bez dna, jeśli chodzi o takie inspiracje (te, które znalazła Kasia są słodkie i miłe ale zdarzają się też przerażające).


 

czwartek, 20 listopada 2014

Dziś międzynarodowy dzień Praw Dziecka a u nas...

Jest moc!!!


Wspaniały poeta Marcin Brykczyński zgodził się byśmy wykorzystali jego tekst o Prawach Dziecka do naszego teatrzyku. Zatem teraz dzieci indiańskie i meksykańskie a z czasem romskie, kurdyjskie i wszelkie inne, które wezmą udział w naszych warsztatach dowiedzą się nie tylko o emocjach ale i o prawach, które im przysługują. Zupełnie nowe wyzwanie i przygoda!

A Wy wiecie, co to za prawa?


O prawach dziecka
Niech się wreszcie każdy dowie
I rozpowie w świecie całym,
Że dziecko to także człowiek,
Tyle, że jeszcze mały.
Dlatego ludzie uczeni,
Którym za to należą się brawa,
Chcąc wielu dzieci los odmienić,
Stworzyli dla Was mądre prawa.
Więc je na co dzień i od święta
Spróbujcie dobrze zapamiętać:

Nikt mnie siłą nie ma prawa zmuszać do niczego,
A szczególnie do zrobienia czegoś niedobrego.

Mogę uczyć się wszystkiego, co mnie zaciekawi
I mam prawo sam wybierać, z kim się będę bawić.

Nikt nie może mnie poniżać, krzywdzić, bić, wyzywać,
I każdego mogę zawsze na ratunek wzywać.

Jeśli mama albo tata już nie mieszka z nami,
Nikt nie może mi zabronić spotkać ich czasami.

Nikt nie może moich listów czytać bez pytania,
Mam też prawo do tajemnic i własnego zdania.

Mogę żądać, żeby każdy uznał moje prawa,
A gdy różnię się od innych, to jest moja sprawa.

Tak się tu w wiersze poukładały
Prawa dla dzieci na całym świecie,
Byście w potrzebie z nich korzystały
Najlepiej, jak umiecie.

MARCIN BRYKCZYŃSKI

środa, 19 listopada 2014

Śląska wyspa zdobyta!

Ahoj żeglarze!
W niedzielę 9 listopada oficjalnie otworzyliśmy plac na Rozbarku. Na uroczystości zjawili się wszyscy, którzy wspierali projekt i brali udział w działaniach. 





Z tego miejsca jeszcze raz serdecznie dziękujemy!

Poszukiwacze skarbów otrzymali odpowiednie uprawnienia do wykorzystywania nabytych umiejętności.





Nie mogło zabraknąć odświętnych strojów, czerwonej wstążki i pysznego ciasta na recyklingowych talerzykach.
Statek po burzliwej debacie i głosowaniu otrzymał nazwę Wesoła Załoga.




Dotarliśmy na wyspę. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko planowanie kolejnych wypraw!

wtorek, 18 listopada 2014

M jak Meksyk

Lubimy miejsca na M. Mołdawia już była, Mardin, Mława, Mazowsze i Mongolia również.. Stanęliśmy nad mapą z poważną rozterką. Milanówek, Mekka, Mauretania... Puede ir a México? A México... Bien.

(mapa z tąd)

No dobra lubimy M ale nie tylko dlatego tam jedziemy. Chcemy też :
  • Poznać bajki meksykańskie i indiańskie
  • Podziwiać murale
  • Zainspirować się wzorami pięknych piniat (czy wiecie pod jakie hasło czytelnicy najczęściej odwiedzają mojego bloga? Może i Ty się tu tak zabłąkałeś? Nie, nie dla "Romów" -to to tylko aby powysyłać szpetne komentarze-, nie dla Kurdów, czy edukacji emocjonalnej. 10965 osób weszło na CzujCzuja z zapytaniem "jak zrobić piniatę")
  • Spróbować chapulines i tamales a nie amerykańskiego fast fooda serwowanego jako jadło meksykańskie
  • Pośledzić cygańskie tropy ( Romowie mieli tu prawie monopol na kina objazdowe a my jeździmy z aniamcją na żywo. Ale o tym za chwilę.)
  • Tańczyć do tego :
  • I zasypiać przy tym :

oraz, a jakże
  • Robić warsztaty. 
Oto nasz meksykańska ekipa w komplecie:


fot. Liwia Konarzewska


Ania i Natalka animują teatrzyk cieni, RoszekGrześ go udźwiękawiają (Grześ jest też głównym konstruktorem recyklingowych placów zabaw), Kasia poprowadzi warsztaty dla nauczycieli, a ja dla dzieci. A gdzie? 
W AmaPoli w mieście Meksyk, 
w szkole im. Adama Mickiewicza nieopodal stolicy, 
klubie Rotary Club w Xalapie
i szkole waldorfskiej Ximbal w Cancun.
A ponadto w tych wszystkich wioskach, ulicach, miasteczkach i dzielnicach, o które zahaczymy po drodze, i o których jeszcze nie mamy pojęcia.




Zazwyczaj na naszej czujczujowej trasie mamy więcej szczęścia niż rozumu (o czym możecie przeczytać np. TU) ale to jak nam sprzyja wiatr z zatoki meksykańskiej to aż nie do wiary. Kolejne kontakty same się pojawiają, Klanza postanowiła podarować nam nową płachtę (dziękujemy!!!) a Isia Wieczorek, ze wspomnianej AmaPoli skontaktowała nas z klubem Rotary Club, który również realizuje projekty w Meksyku i na całym świecie. Być może przerodzi się to w jakąś trwalszą współpracę. Z tym Roraty to jest w ogóle ciekawa sprawa.



Najpierw, kiedyś na Ukrainie poznałam pewnego, szacownego biznesmena, który koniecznie chciał bym zaprezentowała CZujCzuja na rotariańskich obradach. Na przedzień kiedy miał się odbyć mój spicz, dowiedziałam się, że jestem w ciąży i... Totalnie zapomniałam o tamtym spotkaniu. Potem było mi głupio się samej odezwać. Pewnie współpraca Rotary Club by poszła w niepamięć, gdyby w składzie mołdawskiej ekipy nie pojawiła się Dagmara Masłowska, która spędziła rok w Meksyku na rotariańskiej wymianie młodzieży. Razem sprzątałyśmy u bogatej Cyganki (pamiętacie?). Podczas szorowania kafelków rozmawiałyśmy o kolorach płotów od Tuxtla Gutiérrez po Tijuanę. Strasznie się wtedy nakręciłam na kontakt z Rotary (a jeszcze bardziej na Meksyk) ale ciągle mi było głupio... Tymczasem wspomniana Isia dała mi kontakt do swojej mamy. Od słowa do słowa okazało się, że mama jest członkinią tego klubu. Co z tego wyjdzie, zobaczymy. Póki co za nami prezentacja CzujCzuja na spotkaniu członków warszawskiej grupy.




No ale na kontaktach nasze przygotowania się nie kończą. Przed nami praca nad programem i spektaklami. Pisanie scenariuszy, animacja



 udźwiękowienie




i tłumaczenie na hiszpański.


Hura!!!!
espléndidamente!!!

piątek, 14 listopada 2014

Czy CzujCzuj czuje czaczę?

"(...)Na wstępie zaznaczam, że nic do pani nie mam i szanuję pracę z biednymi dziećmi, ale z Romami nie trzeba robić warsztatów tylko trzeba zrobić porządek (...)"

"Niektórzy to jeżdżą i głoszą edukację emocjonalną, a niektórzy jeżdżą i głoszą Pana Jezusa..."

 "Co za głupoty pani opowiada! Czeczeni nie mają swojego państwa? Mają. Nazywa się Federacja Rosyjska. Byłam tam i nikt nie narzeka."

"Jebnij się w głowę głupia dziwko a cyganicha do gazu!"

Co mam zrobić z tego typu komentarzami i wiadomościami? To nie pytania, więc na nie nie odpowiem. Ale gdyby ktoś się pytał, to zawsze!

(fot. Czarli Bajka)


Co to jest edukacja emocjonalna?
Człowiek w trakcie rozwoju przeżywa rozmaite kryzysy. Konflikt miedzy potrzebą niezależności a dążeniem do bliskości, lęk przed wyzwaniami, frustracje związane z porażką, rozmaite straty. Tak jak dla rozwoju ciała potrzeba zbilansowanej diety, ruchu i powietrza, tak samo rozwój emocjonalny wymaga dobrych wzorców: wsparcia rodziców (lub innych dorosłych), ich uwagi i cierpliwości. Bez tych czynników człowiek oczywiście będzie się jakoś rozwijał, ale - kontynuując metaforę z ciałem - jeśli ktoś jest niedożywiony w dzieciństwie, raczej będzie miał problemy ze zdrowiem jako dorosły. Dziecko, które musiało sobie ze sztuką oswajania emocji radzić całkowicie samo, może potem nie wiedzieć, co robić np. ze złością. W związku z tym np. reaguje na wszystko agresją, albo wręcz przeciwnie - tłumi złość  w sobie. To odbija się na zdrowiu i relacjach z innymi. Edukacja emocjonalna to trochę jak dostarczenie ciału witamin. Nie chodzi tu o terapię. Dajemy przestrzeń, by nazywać emocje. Uczymy, jak okazywać je w dobry (dla siebie i otoczenia) sposób. Już samo zdanie sobie sprawy, że inni czują, jest bardzo istotne. 

rys. Marijka, 8 lat

A nie lepiej byłoby uczyć te dzieci matematyki albo angielskiego?
Ze sposobu radzenia sobie z emocjami wynika mnóstwo innych spraw: jakość komunikacji z innymi ludźmi, zdrowie fizyczne, relacje, poczucie własnej wartości. Dzieciaki, które nie będą się bały czuć, wyrosną na odważnych, pewnych siebie i empatycznych dorosłych. Edukacja szkolna też jest bardzo, bardzo ważna i często silnie powiązana z rozwojem emocjonalnym. Z jednej strony nauka w szkole może otwierać na świat, dawać możliwości i budować poczucie własnej wartości. Z drugiej strony wysoki poziom lęku wpływa na funkcjonowanie poznawcze i pamięć. Wartość szkoły jest nie do przecenienia, ale bywa i tak, że mnóstwo osób, które kończą najlepsze fakultety, nie radzi sobie z tym, co w głowie i w duszy, i trudno im w życiu. 
Poza tym istnieje mnóstwo fantastycznych organizacji, które robią kapitalną pracę inwestując właśnie w szkolną edukację, np.: Szkoły dla Pokoju. Podczas naszych zajęć dzieci również zdobywają wiele umiejętności, ale przede wszystkim chodzi nam o wyrobienie w nich poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości oraz umiejętności radzenia sobie ze złością, lękiem i smutkiem.

Co w waszej ekipie robi piłkarz, artystka, architekt? 
Nasze warsztaty to nie psychologiczna pogadanka. Dwudziestka urwisów nie będzie w stanie wysłuchać wykładu. Ja sama ziewam na myśl, że tak mogłyby wyglądać jakieś zajęcia. Na szczęście emocje równie dobrze można uchwycić robiąc zdjęcia tego, co nam się podoba albo nie podoba w otoczeniu, tańcząc, wystawiając teatrzyk, rysując, lepiąc, gotując...

Do naszej grupy może się przyłączyć każdy, kto rozumie ideę wymiany. Głęboko wierzę w potencjał ludzi. Nie lubisz dzieci? To graj nam na gitarze, aby uprzyjemnić warsztaty. W wakacje planujemy wyprawę po Bałkanach. Olga Knapik, która ma fioła na punkcie zwierząt, zamierza budować budy dla psów. Co mają budy dla psów do emocji? Ano, jest to pretekst do rozmowy o empatii, trosce, doświadczaniu zimna i bezdomności. 

 (Bartek lubi dzieci, ale jeszcze bardziej lubi grać na gitarze)

Skoro tak dobrze wam idzie, to czemu nie założycie fundacji?
Przed założeniem CzujCzuja bardzo dużo podróżowałam, zaczepiając się o rozmaite wolontariaty, fundacje itp. Zauważyłam, że dużym problemem wszelkich akcji pomocowych jest podział na Dawców i Biorców. Czyli silnych i słabych. Jeżeli cały czas otrzymujesz pomoc, jeżeli twój kraj (albo twoja grupa etniczna) jest przedstawiana tylko przez pryzmat problemów i potrzeb, to może to odcisnąć piętno na twojej tożsamości. Rodzi się dysonans poznawczy - nikt nie chce siebie postrzegać jako słabego. W przypadku jednostki może to zaowocować próbą przeskoczenia tego schematu: "Ja wam jeszcze pokażę! Jeszcze to ja będę pomagał". W przypadku grup częściej dochodzi do zrodzenia się przekonania, że "świat jest niesprawiedliwy", "pomoc nam się należy, bo sami nie damy sobie rady" itd. 
Drugą stroną medalu jest widzenie się tylko przez pryzmat ról. Biorca to tylko bieda, problemy, patologia, ewentualnie słodka wdzięczność (patrz: uśmiechnięte twarze afrykańskich dzieci po otrzymaniu darów). Dawca to tylko pieniądze, szansa, czasem nieosiągalny wzór (patrz: jasna karnacja jako wzór w indyjskich slumsach).
Nasz projekt opiera się na wymianie. 


       (fot. Czarli Bajka)

Dajemy swoje umiejętności, ale sami też chcemy coś z tego mieć - przepisy kulinarne, bajki, opowieści. Wszyscy dajemy czas. Sama wymiana bez relacji byłaby jednak po prostu transakcją. Nie o to nam chodzi. Dlatego tak ważne są więzi, które powstają podczas warsztatów. Staramy się wracać po kilka razy w to samo miejsce, żeby zobaczyć zachodzące zmiany. Gdybym miała fundację, pisała projekty i dostawała pieniądze za pomoc, nie byłabym uczciwa. Co to za relacja, za którą się płaci? Szanuję rozmaite wspaniałe organizacje i absolutnie rozumiem ich ścieżkę, ale my po prostu chcemy inaczej. W tej chwili jest tak, że żyję z projektów, które realizuję w Polsce (np. ze SMOKa czyli projektu aktywizującego mieszkańców Sielc) i jeżdżę za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze. Rodzice dzieciaków często mnie goszczą i karmią, więc te podróże nie są drogie. 
Jak jednak ugościć kilkunastoosobową ekipę? 
Mój synek, też chciałby czasem pobyć tylko z mamą... 
Dlatego mam nadzieję, że w przyszłości rozwinę projekt na tyle, by móc go finansować z wydawania książek kucharskich i bajek, które zbieram po drodze. Za część uzyskanych w ten sposób pieniędzy mogłabym też robić jakąś wspólną inwestycję ze wspólnotą, z której dane zbiory się wywodzą. Na przykład kupować wyprawki szkolne dla dzieciaków czy robić obozy szkoleniowe dla liderów społecznych.


O co chodzi z tymi liderami?
Wydaje mi się, że przyszłością pomocy rozwojowej są lokalni liderzy, działający na rzecz własnej społeczności. Chciałabym wspierać osoby, które mają pomysły i siłę, by zmieniać świat. Zauważyłam, że - zwłaszcza wśród Romów - jest wiele młodych dziewczyn, które mają chęć i predyspozycje aby coś robić, ale brak im wiary w siebie i know-how. Po odpowiednim szkoleniu mogłyby one kontynuować moją pracę.
Na większą skalę i znacznie profesjonalniej szkoleniami dla takich liderów zajmuje się fundacja Kanthari a wspieraniem ich Kanthari Plus.
fot. Bartek Jędrzejewski

Skąd pomysł, by pracować z narodami, które nie mają własnego państwa?
A z ciekawości, głównie. Bo o ich kulturze nie uczymy się w podręcznikach. Oni też się o niej  nie uczą. CzujCzuj nie jest w żaden sposób związany z polityką. Interesuje nas wpływ sytuacji politycznej na poczucie własnej wartości i tożsamości. Fakt, że Czeczen ma w paszporcie napisane "Rosjanin" i to, że reszta świata utożsamia go z rosyjską kulturą może wpływać na to, jak siebie odbiera i jak się czuje.

A czemu recykling?
Jednym z powodów, dla których nie jesteśmy fundacją, jest przekaz, który chcemy nieść - można działać bez wielkiego wsparcia, nie trzeba być instytucją. Wystarczą chęci, dwie ręce i trochę ludzi wokół. Tak samo jest z materiałami na zajęcia. Jaki jest sens kupowania drogich i wymyślnych narzędzi, na które nie stać naszych podopiecznych? Wolimy się rozejrzeć i pokombinować. Z tego, co znajdziemy na śmietniku lub w rowie, można zrobić zabawki, pomoce dydaktyczne, sprzęt domowego użytku... Nieraz boję się, czy taka praca ze śmieciami nie jest stygmatyzująca. "Tylko do śmieci się nadajemy?" Nie można jednak bagatelizować faktu, że odpady nas zalewają. Recykling to nie luksusowa fanaberia ani stygmatyzacja, ale konieczność.

No i dlaczego nie robicie tego samego w Polsce?
Ależ robimy! Na ulicach, gdzie sami się wpraszamy, i wszędzie tam, gdzie nas zaproszą. Na przykład TU i TU i TU. Ponadto często opowiadam o kulturach, które poznałam, w szkołach i domach kultury oraz robię cykliczne warsztaty z edukacji emocjonalnej w prywatnych przedszkolach. Bo dzieciaki z bogatych domów też muszą sobie radzić z niełatwymi emocjami.

Macie jakieś pytania?

sobota, 8 listopada 2014

"Jak wy sobie radzicie bez znajomości języka?"

Kiedy przychodzimy robić warsztaty do nowej dzielnicy, często jest tak, że to my uczymy się nowych zabaw i podziwiamy pomysłowość dzieciaków w dostarczaniu sobie odpowiedniej stymulacji. W nieskrępowanych, podwórkowych zabawach znajdziecie wszystko: odkrywanie świata i praw fizyki, 
radzenie sobie z trudnymi emocjami, 
wypróbowywanie innych ról społecznych, 
rozwijanie małej i dużej motoryki, 
zręczności i równowagi (nie każda nieskrępowana zabawa jest bardzo mądra czy bezpieczna ale każda coś tam rozwija). 
Dotyczy to dzieci zdrowych i chorych. Profesor Olechnowicz powiedziała kiedyś, że "dziecko jest swoim najlepszym terapeutą". 
No dobra, to jaki jest w takim razie sens naszego przychodzenia na te biedne ulice, skoro dzieciaki same tak świetnie sobie radzą? Edukacja emocjonalna, nowe zabawy i techniki artystyczne, umiejętności wszelakie- to wszystko prawda... Ale przede wszystkim dzięki naszym zajęciom mają szansę nauczyć się pracować w grupie. A to, niezależnie czy pójdą do szkoły czy nie, bardzo przydaje się w życiu. Jest to często pierwsza sposobność by spotkały się dzieciaki z różnych klanów, różnych kast. Mówiące innymi językami. Zdrowe z chorymi. Biedne i bogate. Czy nie budzi mojej wątpliwości fakt, że burzymy dotychczasowy porządek? Ja mam na drugie imię Wątpliwość, więc jasne, że o tym myślę ale... Kiedy wchodzimy z kimś w interakcję to nie da się inaczej- mniej lub bardziej na siebie wpływamy. Począwszy od tego, że uśmiech ekspedientki może osłodzić nam dzień skończywszy na rozmowach z przyjaciółmi, które wpływają na nasze poglądy. Nie jesteśmy Fundacją. Nasz projekt to nie praca. Tym co nas motywuje jest właśnie ta wymiana, relacja, która się tworzy, więź. 
No dobra ale do konkretów! W co się bawić w takiej szalonej w grupie z ulicy? 
Nie mówiącej wspólnym językiem (bo część na przykład mówi po arabsku, część po kurdyjsku a kilka osób tylko po turecku).
Zróżnicowanej wiekowo (najmłodszy uczestnik ma dwa lata a najstarszy to dostojna matrona, która udaje, że wcale nie jest zainteresowana tym co się tu dzieje)

fot. Czarli Bajka

integracyjna (każdy jest mile widziany - pewnie pierwsze przybiegną dzieciaki sprawne niczym przyszła kadra Cirque du soleil, potem te mniej szybkie i niepełnosprawne). 
Jak?
Prawie wszystko opiera się na naśladowaniu. Dzieci są mądre, szybko załapują co mamy im do przekazania na migi. Bardziej kumate tłumaczą tym mniej bystrym. Fajnie jest znać język grupy, z którą się pracuje ale i nieznajomość ma swoje plusy. Zanika dyrektywność (która ogólnie jest dobra ale o tym innym razem). Przez mój brak znajomości języka staję się w pewien sposób niepełnosprawna. Dzieciaki chcą mi pomóc w przekazaniu treści, które mam dla nich. Z odbiorcy stają się współtwórcą warsztatów, tego całego heppeningu w którym bierzemy udział. Zatem na migi, wykorzystując naśladowanie, wspólnymi siłami bawimy się w... 

Oto kilka zabaw, które sprawdzają się zawsze, nawet w najtrudniejszej grupie.

PŁACHTĄ KLANZY


Ustawia dzieci w naturalne koło, jest atrakcyjna i widoczna. No ale o tym już było.















TAŃCE


(w Meksyku nagram cały przegląd naszych piosenek i tańców, bo mamy ich mnóóóóstwo)

ZABAWY WERONIKI SHERBORNE
Nie będę się tutaj dokładnie rozpisywać nad wspomnianymi metodami. Chcę tylko podrzucić kilka tropów dla  osób, które tak jak ja pracują ze zróżnicowanymi grupami i odpowiedzieć na odwieczne pytanie "Jak wy sobie radzicie bez znajomości języka?". Dlatego specyfice tej metody  innym razem ale tak pokrótce to:
Dzięki wymyślonym przez Weronikę Sherborne (która była fizjoterapeutką) ćwiczeniom, dzieci poznają swoje ciało i uczą się kontrolować jego ruchy. Nabywają świadomości przestrzeni i działania w niej. Ponadto ruch rozwijający ułatwia nawiązywanie kontaktów i wzmacnia opiekuńczość, współdziałanie i reagowania na potrzeby i możliwości innych. 
Te magiczne ćwiczenia to m.in. :

Przechodzenie przez tunele z połączonych nóg


rąk

głów
paluszków
i czego tylko chcą dzieciaki

ściskanie
 fot. Kasia Bielicka

(kanapka z materacy wygląda drastycznie ale to totalny czad!)




wyścigi taczkami


i na inne sposoby


Przepychanie plecami



i wszystkimi innymi częściami ciała.


Genialność tej metody polega na jej prostocie i naturalności. Nie trzeba słów, nie trzeba wielkiej sprawności ani intelektu. 
Jedynym problemem może być stosunek do ciała i bliskości w innych kulturach. Trzeba być taktownym i delikatnym. Nie należy jednak niczego z góry zakładać. Robiłam kiedyś zajęcia z wykorzystaniem technik Sherborne, na uniwersytecie w Erbilu. Gdybyście widzieli z jaką radością te skromne studentki w chustach wstawały z ławek i robiły tunele z nóg i turlały się po podłodze...


Odchodząc od zabaw typowo ruchowych objawieniem, które również sprawdza się w KAŻDEJ grupie jest MASAŻ BALONEM Z WODĄ. 



Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi tak napełniony balon przypomina w konsystencji matczyną pierś. Uczestnicy zajęć raczej nie zdają sobie z tego sprawy ale widzą jak taki masaż na nich wpływa; uspokaja, relaksuje. Stosowałam to nawet z rozszalałym chłopcem, który miał autyzm i zadziałało. Brzmi dziwnie a jak wygląda?
Prosimy dzieci by wyciągnęły dłonie i po kolei, delikatnie klepiemy w nie napełnionym wodą balonem. Dodajemy jakiś przezabawny dźwięk typu kukuryku, czy coś. (No boki zrywać.) A potem prosimy o kolejne części ciała- plecy, kolanach, brody, pięty i td. Zaznaczamy (na migi i entuzjazmem, kiedy, któreś z tego skorzysta), że kiedy dziecko nie ma ochoty na takie spotkanie z balonem, może odmówić. Przy okazji poznajemy jak brzmią nazwy ciała w danym języku bo my pokazujemy np. kolano a uczestnicy wyciągają nogi i dodają nazwę. Brzmi prymitywnie ale relaksuje, pomaga skupić się na ciele, może być przyczynkiem do rozmowy (lub refleksji) o tym, że mamy prawo stawiać granice jeśli chodzi o dotyk.

GŁUCHE TELEFONY

Z miną- Dzieci siadają w jednej linii za sobą. Ostatnie w rządku klepie w plecy delikatnie osobę, która siedzi przed nim i kiedy klepnięty się odwróci pokazuje mu jakąś minę. Ten, który otrzymał minę teraz sam stuka osobę, która siedzi przed nim i przekazuje minę, którą zobaczył. I tak dalej, mina sobie idzie aż dojdzie do osoby na froncie rządku. Wówczas trzeba wstać i pokazać innym jaka mina wyszła i jaka została odebrana.

Na plecach- dzieci siadają w taki sam sposób jak w poprzedniej zabawie ale na plecy kładą sobie kartki i zamiast mówić do ucha hasło, rysują na kartce jakiś kształt. 

MEMORY

Takie zwyczajne. Można je zrobić np. z pudełka po pizzy.


Albo trochę bardziej wymyślne:

Słuchowe- do identycznych pudełeczek (np. po zapałkach albo lepiej po filmach od aparatu) wsypujemy (parami) różne różności: groch, ryż, gwoździki, piasek... Reszta gry przebiega jak w tradycyjnych memorach, tyle tylko, że wytężamy słuch a nie wzrok.

Zapachowe- identyczna zasada jak powyżej tylko do pudełeczek wkładamy nasączone olejkami watki.

To oczywiście przy małej grupce dzieci. A na ulicy zawsze trzeba być przygotowanym na watahę. Raz  z powodu tej niekontrolowanej ilości uczestników miałyśmy na prawdę niezłe tarapaty...Gdy idziecie na dzielnię musicie się z tym liczyć. I na to, że nagle zacznie was gonić wokół płachty Klanzy jakiś wujek z zamiarem dania buziaczka. I z tym, że spadnie deszcz. Że komuś będzie przeszkadzał hałas albo, że wręcz przeciwnie, tak bardzo się Waszą pracą zachwyci, że zaprosi na obiad. 

Rożnie bywa z warsztatami "w terenie" ale na prawdę to lubię. Bo zmusza do wchodzenia  na wyżyny kreatywności. Bo jest prawdziwe. W społeczeństwie mamy różnych ludzi i taka wspólna zabawa (której dzieciaki często same nie inicjują i nie mają do niej okazji w szkole) pokazuje im, że można się fajnie bawić, mimo, że koleżka mówi tylko po romsku, jest mały albo nie widzi.

Oczywiście nie wyczerpałam tematu zabaw. Jeszcze będę do nich wracać i wracać. Napiszę też więcej o zabawach w grupach integracyjnych. Wszystkie opisane powyżej wykorzystywałam z dziećmi niepełnosprawnymi i sprawdziły się. Nawet tańce robiłam w szkole dla dzieci głuchych w Erbilu i wyszło super.

A tak apropo pochwały różnorodności to chciałabym jeszcze wspomnieć o pewnym bardzo mi bliskim projekcie 

Zaproś swoją królewnę do naszej bajki


Nie wkurza Was, że w reklamach, bajkach i piosenkach dominuje jeden model? Bo mnie trochę tak. Dziecko jest białe, ładne i zdrowe a rodzina to mama i tata. Pewno, że fajnie jest być zdrowym i wychowywać się w pełnej rodzinie. Jednak nie zawsze tak jest. W Polsce mieszka wiele innych kultur, co z tymi, które nigdy nie pojawiają się w czytankach, np. Romami? Czemu czarnoskóre dziecko przeważnie jest pokazywane w spódniczce z trawy albo poprzez pryzmat biedy i głodu? W dyskusji o adopcji dzieci przez pary homoseksualne zapomina się o maluchach, które już żyją w takich rodzinach. Jak się czują kiedy słyszą, że ich dom to "wynaturzenie"? To truizm ale fajnie by było aby każdy czuł się ważny i akceptowany- bez względu na to czy ma włosy jasne, czarne czy ich nie ma, czy mieszka z rodzicami, dziadkami czy samotnym tatusiem albo dwiema mamami. Dlatego trzymam kciuki za ten projekt bajek personalizowanych autorstwa trupy Latający Kufer. Tu każde dziecko: białe, czarne, z rurką respiracyjną albo zdrowe może być bohaterem własnej bajki. 




A tutaj jeszcze trochę o metodzie Weroniki Sherborne:
1
2
3

środa, 5 listopada 2014

otwarcie CzujCzujowego placu zabaw


Ahoj!
Już w niedzielę 9 listopada na Rozbarku wielkie otwarcie placu wypoczynkowego! 
W programie: opowieść żeglarska, zabawy, konkursy. 

Zaczynamy o 14.30