"(...)Na wstępie zaznaczam, że nic do pani nie mam i szanuję pracę z biednymi dziećmi, ale z Romami nie trzeba robić warsztatów tylko trzeba zrobić porządek (...)"
"Niektórzy to jeżdżą i głoszą edukację emocjonalną, a niektórzy jeżdżą i głoszą Pana Jezusa..."
"Co za głupoty pani opowiada! Czeczeni nie mają swojego państwa? Mają. Nazywa się Federacja Rosyjska. Byłam tam i nikt nie narzeka."
"Jebnij się w głowę głupia dziwko a cyganicha do gazu!"
Co mam zrobić z tego typu komentarzami i wiadomościami? To nie pytania, więc na nie nie odpowiem. Ale gdyby ktoś się pytał, to zawsze!
(fot. Czarli Bajka)
Co to jest edukacja emocjonalna?
Człowiek w trakcie rozwoju przeżywa rozmaite kryzysy. Konflikt miedzy potrzebą niezależności a dążeniem do bliskości, lęk przed wyzwaniami, frustracje związane z porażką, rozmaite straty. Tak jak dla rozwoju ciała potrzeba zbilansowanej diety, ruchu i powietrza, tak samo rozwój emocjonalny wymaga dobrych wzorców: wsparcia rodziców (lub innych dorosłych), ich uwagi i cierpliwości. Bez tych czynników człowiek oczywiście będzie się jakoś rozwijał, ale - kontynuując metaforę z ciałem - jeśli ktoś jest niedożywiony w dzieciństwie, raczej będzie miał problemy ze zdrowiem jako dorosły. Dziecko, które musiało sobie ze sztuką oswajania emocji radzić całkowicie samo, może potem nie wiedzieć, co robić np. ze złością. W związku z tym np. reaguje na wszystko agresją, albo wręcz przeciwnie - tłumi złość w sobie. To odbija się na zdrowiu i relacjach z innymi. Edukacja emocjonalna to trochę jak dostarczenie ciału witamin. Nie chodzi tu o terapię. Dajemy przestrzeń, by nazywać emocje. Uczymy, jak okazywać je w dobry (dla siebie i otoczenia) sposób. Już samo zdanie sobie sprawy, że inni czują, jest bardzo istotne.
rys. Marijka, 8 lat
A nie lepiej byłoby uczyć te dzieci matematyki albo angielskiego?
Ze sposobu radzenia sobie z emocjami wynika mnóstwo innych spraw: jakość komunikacji z innymi ludźmi, zdrowie fizyczne, relacje, poczucie własnej wartości. Dzieciaki, które nie będą się bały czuć, wyrosną na odważnych, pewnych siebie i empatycznych dorosłych. Edukacja szkolna też jest bardzo, bardzo ważna i często silnie powiązana z rozwojem emocjonalnym. Z jednej strony nauka w szkole może otwierać na świat, dawać możliwości i budować poczucie własnej wartości. Z drugiej strony wysoki poziom lęku wpływa na funkcjonowanie poznawcze i pamięć. Wartość szkoły jest nie do przecenienia, ale bywa i tak, że mnóstwo osób, które kończą najlepsze fakultety, nie radzi sobie z tym, co w głowie i w duszy, i trudno im w życiu.
Poza tym istnieje mnóstwo fantastycznych organizacji, które robią kapitalną pracę inwestując właśnie w szkolną edukację, np.: Szkoły dla Pokoju. Podczas naszych zajęć dzieci również zdobywają wiele umiejętności, ale przede wszystkim chodzi nam o wyrobienie w nich poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości oraz umiejętności radzenia sobie ze złością, lękiem i smutkiem.
Co w waszej ekipie robi piłkarz, artystka, architekt?
Nasze warsztaty to nie psychologiczna pogadanka. Dwudziestka urwisów nie będzie w stanie wysłuchać wykładu. Ja sama ziewam na myśl, że tak mogłyby wyglądać jakieś zajęcia. Na szczęście emocje równie dobrze można uchwycić robiąc zdjęcia tego, co nam się podoba albo nie podoba w otoczeniu, tańcząc, wystawiając teatrzyk, rysując, lepiąc, gotując...
Do naszej grupy może się przyłączyć każdy, kto rozumie ideę wymiany. Głęboko wierzę w potencjał ludzi. Nie lubisz dzieci? To graj nam na gitarze, aby uprzyjemnić warsztaty. W wakacje planujemy wyprawę po Bałkanach. Olga Knapik, która ma fioła na punkcie zwierząt, zamierza budować budy dla psów. Co mają budy dla psów do emocji? Ano, jest to pretekst do rozmowy o empatii, trosce, doświadczaniu zimna i bezdomności.
(Bartek lubi dzieci, ale jeszcze bardziej lubi grać na gitarze)
Skoro tak dobrze wam idzie, to czemu nie założycie fundacji?
Przed założeniem CzujCzuja bardzo dużo podróżowałam, zaczepiając się o rozmaite wolontariaty, fundacje itp. Zauważyłam, że dużym problemem wszelkich akcji pomocowych jest podział na Dawców i Biorców. Czyli silnych i słabych. Jeżeli cały czas otrzymujesz pomoc, jeżeli twój kraj (albo twoja grupa etniczna) jest przedstawiana tylko przez pryzmat problemów i potrzeb, to może to odcisnąć piętno na twojej tożsamości. Rodzi się dysonans poznawczy - nikt nie chce siebie postrzegać jako słabego. W przypadku jednostki może to zaowocować próbą przeskoczenia tego schematu: "Ja wam jeszcze pokażę! Jeszcze to ja będę pomagał". W przypadku grup częściej dochodzi do zrodzenia się przekonania, że "świat jest niesprawiedliwy", "pomoc nam się należy, bo sami nie damy sobie rady" itd.
Drugą stroną medalu jest widzenie się tylko przez pryzmat ról. Biorca to tylko bieda, problemy, patologia, ewentualnie słodka wdzięczność (patrz: uśmiechnięte twarze afrykańskich dzieci po otrzymaniu darów). Dawca to tylko pieniądze, szansa, czasem nieosiągalny wzór (patrz: jasna karnacja jako wzór w indyjskich slumsach).
Nasz projekt opiera się na wymianie.
(fot. Czarli Bajka)
Dajemy swoje umiejętności, ale sami też chcemy coś z tego mieć - przepisy kulinarne, bajki, opowieści. Wszyscy dajemy czas. Sama wymiana bez relacji byłaby jednak po prostu transakcją. Nie o to nam chodzi. Dlatego tak ważne są więzi, które powstają podczas warsztatów. Staramy się wracać po kilka razy w to samo miejsce, żeby zobaczyć zachodzące zmiany. Gdybym miała fundację, pisała projekty i dostawała pieniądze za pomoc, nie byłabym uczciwa. Co to za relacja, za którą się płaci? Szanuję rozmaite wspaniałe organizacje i absolutnie rozumiem ich ścieżkę, ale my po prostu chcemy inaczej. W tej chwili jest tak, że żyję z projektów, które realizuję w Polsce (np. ze SMOKa czyli projektu aktywizującego mieszkańców Sielc) i jeżdżę za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze. Rodzice dzieciaków często mnie goszczą i karmią, więc te podróże nie są drogie.
Jak jednak ugościć kilkunastoosobową ekipę?
Mój synek, też chciałby czasem pobyć tylko z mamą...
Dlatego mam nadzieję, że w przyszłości rozwinę projekt na tyle, by móc go finansować z wydawania książek kucharskich i bajek, które zbieram po drodze. Za część uzyskanych w ten sposób pieniędzy mogłabym też robić jakąś wspólną inwestycję ze wspólnotą, z której dane zbiory się wywodzą. Na przykład kupować wyprawki szkolne dla dzieciaków czy robić obozy szkoleniowe dla liderów społecznych.
O co chodzi z tymi liderami?
Wydaje mi się, że przyszłością pomocy rozwojowej są lokalni liderzy, działający na rzecz własnej społeczności. Chciałabym wspierać osoby, które mają pomysły i siłę, by zmieniać świat. Zauważyłam, że - zwłaszcza wśród Romów - jest wiele młodych dziewczyn, które mają chęć i predyspozycje aby coś robić, ale brak im wiary w siebie i know-how. Po odpowiednim szkoleniu mogłyby one kontynuować moją pracę.
Na większą skalę i znacznie profesjonalniej szkoleniami dla takich liderów zajmuje się fundacja Kanthari a wspieraniem ich Kanthari Plus.
fot. Bartek Jędrzejewski
Skąd pomysł, by pracować z narodami, które nie mają własnego państwa?
A z ciekawości, głównie. Bo o ich kulturze nie uczymy się w podręcznikach. Oni też się o niej nie uczą. CzujCzuj nie jest w żaden sposób związany z polityką. Interesuje nas wpływ
sytuacji politycznej na poczucie własnej wartości i tożsamości. Fakt, że
Czeczen ma w paszporcie napisane "Rosjanin" i to, że reszta świata
utożsamia go z rosyjską kulturą może wpływać na to, jak
siebie odbiera i jak się czuje.
A czemu recykling?
Jednym z powodów, dla których nie jesteśmy fundacją, jest przekaz, który chcemy nieść - można działać bez wielkiego wsparcia, nie trzeba być instytucją. Wystarczą chęci, dwie ręce i trochę ludzi wokół. Tak samo jest z materiałami na zajęcia. Jaki jest sens kupowania drogich i wymyślnych narzędzi, na które nie stać naszych podopiecznych? Wolimy się rozejrzeć i pokombinować. Z tego, co znajdziemy na śmietniku lub w rowie, można zrobić zabawki, pomoce dydaktyczne, sprzęt domowego użytku... Nieraz boję się, czy taka praca ze śmieciami nie jest stygmatyzująca. "Tylko do śmieci się nadajemy?" Nie można jednak bagatelizować faktu, że odpady nas zalewają. Recykling to nie luksusowa fanaberia ani stygmatyzacja, ale konieczność.
No i dlaczego nie robicie tego samego w Polsce?
Ależ robimy! Na ulicach, gdzie sami się wpraszamy, i wszędzie tam, gdzie nas zaproszą. Na przykład TU i TU i TU. Ponadto często opowiadam o kulturach, które poznałam, w szkołach i domach kultury oraz robię cykliczne warsztaty z edukacji emocjonalnej w prywatnych przedszkolach. Bo dzieciaki z bogatych domów też muszą sobie radzić z niełatwymi emocjami.
Macie jakieś pytania?