czwartek, 29 października 2015

Globalna gra Miejska w Piekarach Śląskich

Niedawno na pewnej konferencji poznaliśmy osoby wspierające MDK nr 2 w Piekarach Śląskich. I tak dowiedzieliśmy się, że 7 listopada w godz. 10-15 w  Piekar Śląskich odbędzie się gra miejska "Globalne Piekary" organizowaną m.in przez Młodzieżowy Dom Kultury nr 2. Gra przybliża tematykę globalnych współzależności. Będzie mowa o ekologii, sprawiedliwym handlu o tak ważnym obecnie problemie migracji z która wiążą się potrzeba rozmów, tolerancji, zrozumienia między kulturami . Fajna inicjatywa, też weźmiemy w niej udział! Więcej o samej grze można znaleźć TUTAJ


Poprowadzimy stację związana z ekologią, na ostatnich zajęciach  zapytaliśmy się dzieci czy myślą , że może istnieć wyspa stworzona z śmieci? "Nie  ma takiej wyspy , przecież wpadlibyśmy od razu do wody, a poza tym wyspa jest z piasku".

Jaką drogę może przebyć plastikowa siatka/reklamówka (czy też tzw. zrywka czy foliówka)?


wtorek, 27 października 2015

Roch

Zawsze kiedy robimy pokazy slajdów pada (po prostu musi paść) sakramentalne pytanie: "A ten twój synek... On na prawdę z wami jeździ? Do romskich dzielnic, ośrodków dla uchodźców i domów dziecka?". Ano tak. Cieszyłabym się gdyby pytania dotyczyły raczej kultury Kurdów albo recyklingu ale to ten mały fumfel okazuje się najciekawszy. No to dzisiaj o nim.
Kiedyś napiszę więcej o tym jak nasze wspólne podróżowanie i wchodzenie w różne światy wpływa na Roszka a jak na uczestników zajęć. Dziś opowiem o tym jak to się w ogóle stało, że Roszek jest z nami i jak nam się jeździło kiedy jeszcze był w brzuchu. Bez obaw - obejdzie się bez "momentów". Ale to w sumie zabawna historia.

Cofnijmy się w czasie o cztery lata, do nie tak znowu odległej Mołdawii. Szłam sobie po górach (no górkach-  najwyższy szczyt w Mołdawii- Dealul Bălănești ma 430 metrów n.p m).


 


W chwili, na którą zumuję ciskałam piorunami. Byłam wściekła bo moi towarzysze mieli za nic me rozterki:
- Małyszka, Rozalka a może Stefania? - Kasia i ksiądz Dmitrij zamiast doradzić popatrzyli na mnie jakbym zaczęła puszczać bańki ze śliny.
- No bo jak będzie chłopak to wiadomo, że Roch. Chyba, że może Mieszko...
- Groch nie Roch! Ola przecież ty nawet nie jesteś w ciąży. A kandydata na ojca ani widu ani słychu!- bezlitośnie zgasiła mnie Kasia a ksiądz wybuchnął śmiechem.
Ok, może nie miałam dziecka, może go nawet nie planowałam... Ja po prostu bardzo chciałam znać jego imię!
Sama ciąża była wręcz wysoce nie na rękę. Mołdawia stanowiła tylko przystanek w piętnasto miesięcznej wyprawie po byłym ZSRR. Planowałyśmy ją od czterech lat. Na maleńką republikę przewidziałyśmy w sumie tylko dwa tygodnie ale wciąż tyle się działo, że pomykałyśmy po niej już drugi miesiąc. Wszystko wskazywało więc na to, że nasza podróż się przeciągnie.

***
Mniej więcej tydzień później stwierdziłyśmy, że skoro zbliżają się święta a my wciąż tak blisko jesteśmy od Polski to może warto spotkać się z rodziną a do tripu wrócić w okolicy Nowego Roku.
Dzień przed przekroczeniem granicy spędziłyśmy we Lwowie. Zamiast cieszyć się miastem znowu zajęłam się rozkminami: "Jak powiedzieć mojemu byłemu - z którym rozstałam się rok wcześniej-, że się z nim, podczas tej wizyty w kraju nie spotkam? Oczywiście jeżeli w ogóle będzie chciał się spotkać... W każdym razie grzecznie ale stanowczo."
Ledwie przekroczyłam granicę zadzwoniłam do Grzesia. 
-Będziesz w kraju? Wiesz, dziś cały dzień oglądałem twoje zdjęcia...- westchnął w słuchawkę.
Tydzień później Roch był już na świecie. O jego istnieniu dowiedziałam się w kawiarni, do której zaprosiłam znajomych aby się ze wszystkimi pożegnać. Ostatnia miała przyjść Ania. "Kup mi test ciążowy duszko. Bo coś mnie mdli"- wysłałam jej smsa.
Nie pogadałyśmy sobie tamtym razem... Za to wszyscy goście Baobabu słyszeli moje na wpoły szczęśliwe na wpoły przerażone: "Jestem w ciąży!!!!!".
Czułam, że zaczyna się jakaś zupełnie szalona nowa podróż. Nie wiedziałam dokąd wiezie mnie pociąg, nie zdążyłam się spakować, czułam, że niczego się nie trzymam i co gorsza wysoce prawdopodobne, że nie posiadałam biletu... Jak to bywa przy tego typu wyprawach, emocji była cała amplituda. Zawsze lubiłam niespodzianki.
Nie miałam pojęcia jaki okaże się ten ktoś kto rósł sobie we mnie. Czy polubi podróże? Istniało ryzyko, że nie, więc postanowiłam dokończyć objazdówę po byłym ZSRR póki jeszcze byłam w stanie. Ostatecznie Kasia pojechała na rowerze na Litwę a ja razem z moim kumplem Andrzejem wybrałam się na Kaukaz (przez Turcję).
Tata Fasolki został w Polsce.



Do końca życia pozostanę dłużniczką Andrzeja. Nie wiem jak inne brzuchatki ale ja byłam wyjątkowo upierdliwą towarzyszką.
Po pierwsze bez przerwy spałam (trochę o tym pisałam już TU)



Po drugie jadłam za pięciu



(ale to tylko w przerwach od snu)



A nade wszystko naprawdę dużo płakałam. 
Powodowana hormonami, tudzież wrodzonymi skłonnościami chlipałam rano, szlochałam z wieczora: To nie tak miało być, nie teraz. A w ogóle to czemu to takie nieodwołalne? 
Wiem, że zabrzmię jak totalna wariatka (i pewnie będzie to całkiem bliskie prawy) ale przerażenie mieszało się z wielką radością z faktu istnienia Fasolki.Ona wydawała mi się świetna. Tylko ja sama trochę wybrakowana. W tym, że będę tragiczną matką utwierdzały mnie wszystkie goszczące nas rodziny. W Turcji (i krajach ościennych Turcji też) dziecko to, gdzieś tak do 5-tego roku życia małe książątko. Wszyscy nad nim kwilą, zachwycają się. Andrzej fantastycznie wchodził w tą konwencję a mnie maluchy nudziły. Uwielbiam pracę z dziećmi, pedagogikę uważam za rodzaj sztuki ale... "No słodki jesteś niu niu niu. A może teraz pogadamy sobie z rodzicami?"


Nie wiem czym by się to moje chlipania i rozterki skończyły gdybym któregoś dnia nie usiadła na łóżku i nie stwierdziła: "Basta! Tym razem nie jestem sobie poradzić sama, potrzebuję kogoś kto mi pomoże". Nie wiem czemu nie zwróciłam się do przyjaciół, mojej wspaniałej rodziny czy towarzyszącego mi Andrzeja. Może czasem łatwiej jest się otworzyć przed dalszymi ludźmi. Natchniona przeczuciem (przeczucie to moje drugie imię) napisałam do jakiegoś gościa, który kilka miesięcy wcześniej zgłosił się do CzujCzujowej ekipy. Zgłosił się na wolontariusza a nie pocieszacza ciężarnej wariatki toteż nie odpowiedziałam mu opisem mojego stanu tylko zaproszeniem do Kurdystanu. Bo w między czasie dostaliśmy propozycję przeprowadzenia projektu w ośrodku dla uchodźców pod Duhokiem. Tak jakoś wyszło, że faktycznie się z owym młodzieńcem- czyli Tomkiem-  bardzo zaprzyjaźniłam. Jego pełne zrozumienia, zabawne maile przerwały potok łez a muzyka, którą mi codziennie podsyłał to taki soundtrack tego wyjzadu. Roch po urodzeniu od początku reagował na nią wzmożonym fikaniem. 

***
A Kurdystan? Organizowaliśmy go przez kolejne miesiące i wszystko zdawało się być w miarę przygotowane (o ile dobrze może coś przygotować osoba, która na zmianę użala się nad sobą i śpi) ale na miejscu okazało się, że to co mieliśmy mieć zapewnione wcale nie jest. Więc prócz ogarniania materiałów, programu i tak dalej spadło (na moje i andrzejowe barki) organizowanie noclegów, pozwoleń na wejście do ośrodka i tp. 
Strasznie się stresowałam bo oprócz odpowiedzialności za siebie i Roszka (w Gruzji okazało się, że to "boy") czułam ją za wspaniałych wolontariuszy przybyłych z Polski i Armenii. Kilka nocy spędziliśmy wpychając się komuś do domu (Kurdowie są mega gościnni ale nas było duuużo), jakąś kolację zaliczyliśmy na spontanicznym weselu. Znowu sporo łez pociekło... Ostatecznie wszystko jakoś wyszło. W samym projekcie mnóstwo było niedociągnięć i niepotrzebnych nerwów (za co wszystkich zainteresowanych baaardzo przepraszam!) ale o dziwo z częścią tej ekipy dalej mam bliski kontakt (i kolejne zaliczone wyjazdy). No i nikt mi nie zabierze wspomnień:
Dzieciaków dotykających mojego brzucha i tego jak w mig się przy nim uspokajały ("Bo Roszek się wystraszy!"). Rad od ich matek i  rozpieszczania przez wszystkie staruszki (po powrocie do Polski bardzo się dziwiłam, że nieznajome babcie nie reagują entuzjastycznie na mój brzuch):

fot. Kasia Komorek
fot. Tomek Stranc

Kiedy wróciliśmy do Polski, ledwo zdążyłam odrobinę odetchnąć zaczął się koszmar cholestazy. Okazało się, że jestem chora na paskudną genetyczną chorobę (która objawia się tylko w ciąży- nie ma ona nic wspólnego z woyażowaniem) i o mało i ja i Roch się nie przekręciliśmy (ja z desperacji w związku z postępującą przy tej chorobie bezsennością) . Trzeba było pójść do szpitala (przy kolejnych ciążach też się muszę na to szykować). No ale koniec końców żyjemy! I jest nam razem (we trójkę) bardzo, bardzo dobrze.

 fot. Pat Mic

No dobra a po co to wszystko piszę? Do tej pory unikałam takich osobistych wpisów. Dziś zadzwoniła do mnie znajoma: "Jestem w ciąży... I cieszę się a jednocześnie tak strasznie boję. Że osiądę w pieluchach, że nie będę miała na nic czasu, zamknę się z dzieckiem w domu, stracę przyjaciół i się roztyję. Więc dzwonię, bo tobie jakoś udało się uniknąć takiego oklapnięcia. Choć ty pewnie wszystko zaplanowałaś i od początku było super...".
Kurcze, niezłe mity krążą na temat macierzyństwa. I strasznie one skrajne. Albo sam cud, miód i orzeszki albo "stracę przyjaciół i wypadną mi zęby". Myślę, że batem na mity jest  prawda (no wiem, że zawsze subiektywna). U mnie na początku nie było sielanki. Teraz też życie nie jest ciągłym skakaniem po łące pełnej motyli. Ale na pewno jest łatwiej kiedy ma się wokół siebie ludzi. Bywa bardzo ciężko.ale kiedy wracamy z woyaży też z rozrzewnieniem wspominamy jacy byliśmy czasem głodni, zmęczeni i jak nas nieraz spiekło.

A tutaj blog innej podróżującej mamy, który dobrze pokazuje, że z wiatrem czy pod wiatr życie z dzieckiem to niesamowita przygoda: Somos Dos.

piątek, 23 października 2015

Bajko-myśli, czyli o początku wędrówki w poszukiwaniu „baśniowości”

Dawno dawno temu, w całkiem zwyczajnym parku powstało magiczne ognisko. Przy ognisku przycupnęły głowy małe i duże. I zaczęły swoje narady….

 fot. JerBa Studio
A zaczęły się one tak:
Rozłożyliśmy na trawie zdjęcia i odgadywaliśmy losy bohaterów mołdawskiej baśni. 




Okazało się, że odgadnięcie kto jest kim w tej opowieści nie było takie trudne, wystarczyły charakterystyczne rekwizyty, jak korona czy chustka na głowie. Oto magia historii, w których odbijają się twarze ludzi z całego świata. Zawsze znajdzie się dzielny królewicz, zazdrosna starucha i troskliwi opiekunowie. 
„O zobaczcie jaka piękna księżniczka!” – o Grecie,  a to jej odzwierciedlenie:



Jaką baśń stworzyliśmy? Z karawaną wspólnymi siłami przemierzyliśmy stepy, pustynie i puszcze, odpoczęliśmy przy ognisku któremu towarzyszyły zaczarowane opowieści. Zaczynały się od Czerwonego Kapturka, Królewny Śnieżki a kończyły na Shreku czy modnym obecnie serialu Violetta. Konie przemieniły się w samochody a księżniczki w gwiazdy muzyki 


A w jakich zakątkach globu umiejscowić naszych bohaterów? Przenieśliśmy mapę świata –która z biało szarej zmieniła się w krainę bajkową – gdzie morza i oceany są różowe a kraje wielobarwne, więc stworzyliśmy rekwizyty i postacie recyklingowe do przedstawienia. 





Cienie na płótnie stają się bohaterami legendy dopiero kiedy do światła doda się dźwięk- a właściwie: pokrzykiwania, narzekania, wzdychania, pohukiwania a nawet rżenie i parskanie. Jednym słowem, żeby opowiedzieć  pewne historie, jak to często bywa w podróżach do egzotycznych krajów wystarczą, jak w teatrze, rekwizyty , zaangażowanie , głos, ruchy i zawsze odnajdziemy słuchaczy. Nieważne, że mówimy w różnych językach.
Uczestnicy przy pomocą swoich postaci stworzyli teatr ekspresji,  który podsumował wszystko, co wydarzyło się w ciągu tego dnia


Nasz wędrowiec dalej tworzy historie na Śląsku. Dzisiaj to my odwiedziliśmy  uczestników wrześniowej podróży na świetlicy romskiej w Chorzowie. Stworzyliśmy bajkowe czapki i kapelusze, a potem były tańce, hulanki i dużo śmiechu przy muzyce na żywo. Dziękujemy i wędrujemy dalej w sumie mamy nadzieje, że wędrówka tak szybko się nie skończy



I nasza ulubiona piosenka " Możesz zdobyć świat lecz to będzie tylko świat, nie barwy które niesie wiatr":


piątek, 16 października 2015

Historie Kuchenne

Uwielbiam Historie Kuchenne.




Zapach przypraw i dźwięk skwierczącego tłuszczu.
Fruwającą w powietrzu mąkę.
Cudownych ludzi, z którymi mam szczęście pracować ale to temat na osobną historię (pamiętacie Elmirę?).
Lubię to, że odwracają role i uchodźcy pokazują, że też są w stanie dużo wnieść i dać.
Najbardziej cieszy mnie jednak to co podczas tych warsztatów z dziećmi. Że zadają pytania. Nieraz odlotowe: "Czy uchodźca to dlatego, że z kogoś uszło powietrze?". Czasem słodkie: "Czy prawo do przytulania się można uznać za prawa człowieka?". Odkąd temat stał się popularny i gorący zdarzają się pytania rzeczowe i trudne: "Jak uchodźcy pracują?", "A czy nie są niebezpieczni?"


 fot. Dominik Cudny
Najszczęśliwsza jestem kiedy dzieciaki wychodzą poza pytania i refleksje i zaczynają działać. Tak jak w grudniu, rok temu pisałam kiedy niespodziewanie, po warsztatach zebrały mnóstwo potrzebnych rzeczy: ubrania, kosmetyki, śpiwory i zabawki. Wszystko trafiło do ośrodka na Dębaku a ich zbiórkę opisałam TU.
Ostatnio nie zrobiły zbiórki ale ktoś rzucił hasło: "Może coś dla  nich narysujemy?"
Powstały piękne prace (trochę obtłuszczone bo niektórzy podczas rysowania jedli przyrządzone chwilę wcześniej kirgiskie borsoki). Mnóstwo na nich deklaracji sympatii, kwiatków w kształcie serca i kebabów w jednym budynku z pierogami. Jak tylko będę miała lepszy aparat to zrobię z nich całą galerię.



A po zajęciach podeszła do mnie Wiktoria: "U nas w szkole, w równoległej klasie jest taki Ukrainiec a w czwartej C Bułgar. Zapytam się ich, może oni też umieją robić coś pysznego".

Historii nie byłoby bez:
Fundacji StrefaWolnosłowa

i Biura Edukacji Miasta Warszawa

wtorek, 13 października 2015

Wszyscy dla ptaszków

Robi się coraz zimniej i warszawskie ptaszki potrzebują dokarmiania. W ramach warsztatów dzieci polskie, romskie, wietnamskie i z ośrodków dla uchodźców wykonają mini karmniki. Przy okazji dowiedzą na temat ptaków, które zamieszkują miasto oraz pokażą, że można wspólnie zrobić coś dobrego- bez względu na kolor skóry, język czy wyznanie.



17 października (sobota) 11.30-13.00
Centrum Wielokulturowe w Warszawie
Jagiellońska 54
Warsztaty są bezpłatne ale obowiązują zapisy na: projekt.czujczuj@gmail.com

niedziela, 4 października 2015

Międzykulturowa wymiana dla dzieci- finał projektu

W lipcu spotkaliśmy się z polskimi dziećmi by wspólnie stworzyć upominki dla ich cygańskich rówieśników. Powstałe na warsztatach zabawki zawieźliśmy do różnych osad i wsi na Bałkanach. 



Mali Romowie również stworzyli prezenciki. Teraz chcielibyśmy je przekazać. Opowiemy do kogo trafił wisiorek od Hani, jak zareagował Baszkir na magnes, który zrobił Maks i o wszystkim wesołym, smutnym i zadziwiającym co spotkało nas po drodze.



Spotkaniu towarzyszyć będzie opowieść o romskiej kulturze i wiele niespodzianek, więc wszystkie dzieciaki – nie tylko twórcy, którzy uczestniczyli na warsztatach w lipcu- znajdą coś dla siebie.

Zapraszamy 9 października
o godzinie 18.00
do Centrum Wielokulturowego na Jagiellońskiej 54 
 Zapraszamy wszystkich -zwłaszcza dzieci 5-12 lat, po wcześniejszym zapisaniu na: projekt.czujczuj@gmail.com