piątek, 25 października 2019

Wnętrze kalejdoskopu

Marzyło Wam się kiedyś, by dostać się do wnętrza kalejdoskopu? 
Jeśli tak - idźcie jesienią do lasu. Patrzę w dół, patrzę w górę i niczym w piosence Just5  "wiruje cały świat".


Przy okazji można poprzytulać się do drzew. Nazbierać grzybów. Albo śmieci. Jędrkowi, z którym pracuję tak się spodobało zbieranie śmieci w lesie, że teraz prosi o wycieczkę na każdym spotkaniu. Zatem przemycam terapię między szyszki i igliwie. I jest miło. Iduszka też rada. 


Czasem nawet Roszek się dołączy. Kupiłam tej wspaniałej drużynie specjalne rękawiczki na ten cel, coby nie pobrudzili sobie rąk. Dla nich to fajna zabawa a dla mnie to ciut przerażające, że wystarczy 15 minut by nazbierać takie wielkie wory. 



Gdyby każdy poszedł raz w tygodniu i nazbierał worek, to nie byłoby problemu z zaśmieceniem. Może gdyby faktycznie wszyscy się ruszyli, to ci co wyrzucają też by się pacnęli w czoło, że maaarnie - jak mawia Jęrdek - robią. A jeśli, to nie jest dostateczny powód by ruszyć z torbą na śmieci do lasu, może przekona Was cudowna akcja Książka za worek śmieci. To jest jakiś kosmos, co organizatorka wyrabia. By w środku tego najlepszego z kalejdoskopów były liście i gałęzie a nie butelki i opony. 
Wiadomo, że nie tylko o nasze wrażenia estetyczne tu chodzi. Dla mnie las to świątynia. Mój tata był biologiem, specjalizował się w fotografii owadów. Opowiadał o nich tak, że wszelkie seriale na Netfliksie wysiadają. Jako dziecko weekendy spędzałam w Puszczy Kampinoskiejkażde zaś ferie w Puszczy Białowieskiej. Żubry podchodziły pod naszą chatkę. Ze wszystkimi zaskrońcami byłam na ty. Wystarczyło, że tata odwrócił jakiś konar a zaczynała się historia o jego maleńkich mieszkańcach. Miałam aż nadto czasu by wpatrywać się w gałęzie, kiedy mój tata z brzuchem na ściółce robił zdjęcia swoim mikro modelom. Na jego pogrzebie podchodziło do mnie wiele osób i wspominało "piękne wycieczki po lesie i opowieści o mrówkach, żukach i rosiczce".


Nie trzeba spędzić dzieciństwa wśród konarów i korzeni, by czuć właściwości drzew.  Jedna z uczestniczek naszej grupy wsparcia przerażonych zmianami klimatycznymi, powiedziała, że kiedy zaczyna wariować idzie do lasu. Japończycy mówią o Shinrin-yoku - leśnej, prozdrowotnej kąpieli, na którą składa się niespieszny spacer wśród drzew.

Jest mi smutno, że z powodu zagrożonej ciąży a potem zaangażowania w inne sprawy, nie brałam udziału w Obozie dla Puszczy. Ostatnio dużo kombinuję jak w codzienności z moimi dziećmi, które nie mają ochoty na demonstracje wpływać na obszary, które są dla mnie ważne. Na szczęście w CzujCzuju mamy teatrzyk cieni, za pomocą którego możemy mówić o ważnych dla nas sprawach. Chcemy uwrażliwić na przyrodę małych i trochę większych - dlatego wracamy do gry ze spektaklem o lesie i ogólnie o drzewach. 
Bo je kochamy. 
Bo boli nas jak płoną w coraz powszechniejszych pożarach. 
Bo nie zgadzamy się na wycinki. 
Eksperymentujemy z nową formą i piszemy scenariusz inspirując się legendami, dendrologią, biologią i historiami ludzi, którzy walczyli o lasy i drzewa. Cudna praca na listopadową szarugę.



Na koniec mam do Was wielką prośbę. Chcą zabudować jeden z najdroższych mi lasów - Las Bemowski. Nie trzeba chyba już tłumaczyć dlateczego same takie pomysły są szkodliwe. Podpiszcie proszę petycję za tym aby uniemożliwić zabudowę. 

środa, 16 października 2019

"Wszystko zależy od ludzi"

Za rok Roszek pójdzie do szkoły.
Opuści cudowne waldorfskie przedszkole, gdzie rytm nadają pory roku i fazy samodzielnego pieczenia chleba (począwszy od mielenia ziaren po konsumpcję - bardzo mnie to kręci!). Jest mnóstwo swobodnej zabawy, szycie, pielęgnowanie kwiatków. Zamiast zabawek - chusty, muszle, kasztany, które jednego dnia robią za diamenty a drugiego za stado owiec.

Mam rok aby znaleźć mu równie miłe miejsce. Takie w którym będzie uważność na fazy rozwoju i dziennej aktywności. Dużo kontaktu z przyrodą. Program nauczania rozumiany jako całość, w której jedno wynika z drugiego a nie jest zbieraniną puzli z różnych pudełek. Nie boję się stresu (rozsądnie rozumianego) ale bardzo bym nie chciała aby Roszek stracił zainteresowanie nauką.

Bo (jak pewnie każdy rodzic) toczę z nim raz po raz takie rozmowy:
R: Babcia Ala była bardzo ładna?
Ja: Tak. I mądra. Była profesorem.
R: To żałuje ze jej nie zapytałem o kilka rzeczy. Np. Ile wazy wszechświat, bo o tym myślę od jakiegoś roku.


Pertraktujemy na temat jakiejś domowej zasady. Roszek ma pomysł na coś na co ja nie chcę przystać:
R: To sprawdź czy Romowie nie mają takiego zwyczaju. Albo np. Czeczeni? Trzeba się uczyć od innych kultur!" 

Chciałabym aby w szkole znalazł ludzi, którzy wesprą go w poszukiwaniach odpowiedzi na takie pytania a nie je wyśmieją. Których nie zniecierpliwi podobna sprytną logiką.

Bo nauka jest super i trwa cały czas, w każdym momencie. A zbyt często przedstawiana jest jako sztuka dla sztuki. Przykry, oderwany od życia obowiązek.

Moja kumpela, która jest nauczycielką uważa, że jestem straszliwie anty systemowej oświacie.

Ale ja myślę, że spokojnie mogłabym posłać dzieci do rejonówki. O ile byłaby to mała (może wiejska?) szkoła, na którą miałabym wpływ. Chcę tworzyć społeczność z innymi rodzicami i nauczycielami, mieć wgląd i wpływ na to co się dzieje w świecie, w którym Roszek spędzi w tygodniu tyle godzin.

Podobno "wszystko zależy od ludzi". Są nauczyciele w państwowych szkołach, którzy jakoś omijają przeładowany program i bzdury w podręcznikach.  Chciałabym Wam dziś przedstawić takich właśnie totalnych mistrzów świata. Cała trójka poświęciła kawałek wakacji, by współtworzyć wolontariacko nasz Teatrzyk Powsinogę.


Marian Jaroszewski


Ma fizjonomię i charakter Pana Kleksa i z całą powagą muszę stwierdzić, że jest jednym z ludzi, którzy najbardziej wpłynęli na moje życie. Oraz ukochanym, przyszywanym dziadkiem dla Roszka i Duni. Kiedy się poznaliśmy prawie dwadzieścia lat temu, organizował wycieczki pod Warszawę dla młodzieży a potem wędrowny teatrzyk po wsiach. Mieliśmy klacz Baśkę, która ciągnęła wóz, na którym były bagaże, profesjonalnego reżysera i bardzo miłych widzów. Przy niewielkich kosztach udało się zrobić coś pięknego i żywego.
A potem były kolejne obozy, przede wszystkim przez wiele, wiele lat integracyjne wyjazdy do gospodarstwa Sosnowe, gdzie bardziej i mniej sprawni wspólnie pracowali na polu. Przepiękny czas. Kiedy Marian nie rozwiesza obozowej flagi, jest pedagogiem w prestiżowym warszawskim LO. Swego czasu był też prezesem hipoterapii w Polsce. W każdy (!) weekend organizuje wycieczki w góry. Mówi, że tam najlepiej poznaje problemy uczniów. Poza tym wspólne wędrówki pomagają się zintegrować, dbać o tężyznę fizyczną, przełamywać ograniczenia i są po prostu przyjemne.

 Ola Kuśmierczuk



Chodziłyśmy razem do jednej klasy w liceum i byłam pewna, że zostanie teolożką. Bardzo zabawną teolożką. A tu taki zwrot w karierze. Jest totalną pasjonatką. Uważna i ciepła. Ma miliard pomysłów na minutę... Ale dość już laurki. W przedszkolu, w którym pracuje Ola padł pomysł by cyklicznie robić z przedszkolakami zupę (na której składniki złożą się rodzice) i zapraszać na nią starsze, samotne osoby z okolicy. Takie akcje uczą, że można zrobić coś dla innych w prosty sposób. Pozwalają poznać starszych ludzi, może nawiążą się jakieś przyjaźnie? Pokazują, że lepiej zbudować dłuższy stół niż wyższy mór.

Iza Śliwińska

Iza napisała do mnie dwa lata temu, kiedy Powsinoga wybierał się na Czubajowiznę. "Nauczycielka chemii, która chce w wakacje spać pod namiotem z bandą szalonej dziatwy i strugać kukiełki... Wolontariacko. Nie możliwe." - mruczałam do siebie niczym bohaterki tureckich telenoweli, które każdą myśl, muszą powiedzieć na głos. A jednak Iza jest jak najbardziej realna. Choć mam z nią poczucie jakby wyszła z książki o Pippi Lunstrump. Z werwą i pomysłem pokazuje, że chemia, jest równie łatwa do przełknięcia jak pestki arbuza (pamiętacie z Pippi?).  Dobra, znowu słodzę...
Ale na prawdę OGROMNIE mi imponuje, że Iza odnajduje w swojej dziedzinie tyle radości. Że chce jej się przyjechać z Gdańska na nasze podwarszawskie teatrzykowe harce. I cieszę się, że Roszek wspomina czynione pod jej okiem eksperymenty jako jeden z najciekawszych punktów wakacji.

piątek, 4 października 2019

Zostań rycerzem/rycerką Roszpunki!

Jeśli myśleliście, że Roszpunka to fikcyjna postać z baśni braci Grimm, to niestety jesteście w błędzie. Roszpunek nie brakuje, czasem są naszymi sąsiadkami lub sąsiadami - uwięzione (uwięzieni) w swoich mieszkankach jak w wieży. Być może nie mają długiego warkocza i nie zamknęła ich tam czarownica, tylko niepełnosprawność - własna lub kogoś bliskiego. Bywa, że wyjście, by wyrzucić śmieci to dla nich cały organizacyjny ambaras. Najbliższa mi dzielna królewna z ósmego piętra to Kasia Kukla, o której pisałam już nie raz.


Niepełnosprawność nie zniknie (przynajmniej się na to nie zanosi). Na szczęście inne bariery - obojętności i wykluczenia - możemy zburzyć. Ty też możesz zostać wolontariuszem siostry CzujCzuja czyli SPA w ogrodzie. Dbamy o mamy i dowozić jedzenie do osób, które z powodu problemów ze sprawnością (swoich lub członka rodziny) są unieruchomione w domu. Możesz być rycerzem (rycerką) dla Roszpunek!!!
(Z zieloną roszpunką/bakłażanem/marchewką zamiast miecza).




To proste: zbieramy na bazarach (wciąż zdrowe) oraz dostajemy cynk od sprzedawców w warzywniakach. Oddają nam warzywa i owoce, które w innym przypadku trafiłyby do śmieci (bo są np. ciut poobijane) i dowozimy do osób, które się do nas zgłaszają.

Założyliśmy na FB grupę Niech się Nie Marnuje, gdzie pośredniczymy między Odbiorcami a Dowozicielami. Jednak zachęcam by rozejrzeć się za miejscami blisko Was i ewentualnymi Odbiorcami blisko Was.
Wiemy, że pudełko papryk nikogo nie zbawi, cć jak napisała zaprzyjaźniona mama chłopca, który ma porażenie mózgowe "Zakupy z Franiem to jak jazda na łyżwach czytając książkę jednocześnie..." 
Jednak mamy nadzieję, że jest to jakiś sposób na tkanie sieci społecznych, dla osób, które często wypadają z siatki wsparcia. Trudno jest pielęgnować znajomości, kiedy nie śpisz od 40- tu godzin, bo dziecko ma ataki padaczki.

Czekamy na Was, rycerze i rycerki!!! Gratis do słusznej sprawy dołączamy fasolkę!




Inicjatywa Spa w Ogrodzie. Dbamy o Mamy znalazła się w finale programu WzmocniONE. Program WzmocniONE jest realizowany przez Fundację Ashoka w Polsce we współpracy ze spółką Magovox.

środa, 2 października 2019

Niech się nie marnuje!

Są różne rodzaje sportów. Do moich ulubionych należy ratowanie jedzenia przed zmarnowaniem.
Co tydzień przy Hali Mirowskiej staram się uchronić warzywa i owoce przed trafieniem na śmietnik. Żaden z produktów nie jest popsuty. Zdarza się, że maliny nieco się rozgniotą w drodze do domu (Iduszka cieszy się wówczas na kisiel, który z nich powstanie). Z części powstanie wypasiona kolacja dla mojej cudownej sąsiadki, która bawi mi dziatki kiedy idę na łowy.:) To czego nie przerobię trafia do Jadłodzielni.


Nie brakuje jednak osób, które są unieruchomione w domu, np. przez niepełnosprawność czy ciężką chorobę kogoś z rodziny i nie mogą sobie pozwolić na jadłodzielniowe łowy. Poznałam wiele takich mam Roszpunek w ramach prowadzenia SPA w Ogrodzie. Dbamy o mamy. Zresztą nie trzeba być mamą - moja przyjaciółka Kasia Kukla opiekuje się chorą na SLA mamą i nie może wyjść z domu niczym królewna z wieży. 


                                                        ilustracja Basi Żach

Stąd narodził się pomysł na Niech się Nie Marnuje.
Chcemy pośredniczyć między dostawcami, którzy chcą się pozbyć (wciąż świeżych i zdrowych) warzyw i owoców a odbiorcami, czyli osobami, które mają problem z wyjściem z domu. 
Szukamy wolontariuszy, którzy dowiozą do potrzebujących uratowane przed wyrzuceniem (świeże i zdrowe, tylko np. lekko obite) warzywa i owoce.

Szukamy osób, które ze względu na chorobą swoją lub kogoś bliskiego, mają utrudnioną mobilność i chciałyby skorzystać z takiej formy wsparcia.
Więcej info na GRUPIE  oraz przez maila: projekt.czujczuj@gmail.com