wtorek, 31 lipca 2018

Teatrzyk Powsinoga

Nasz obóz z teatrzykiem zaczął się dosłownie następnego dnia po powrocie Mołdawii. W nocy poprzedzającej inaugurację dowiedziałam się dość dramatycznych rzeczy odnośnie mojego życia osobistego, więc mocno zastanawiałam się czy w ogóle startować z tą całą Powsinogą. Ale słowo się rzekło, kijki na kukiełki wystrugane, zatem... Co robić kiedy życie osobiste staje na głowie? Gdy sufit okazuje się być podłogą? Mmm, jedź w dzicz robić muzical z wierszy Brzechwy. (To oczywiście tylko jedna z dróg. Taki tam sposobik od uralskich cauchów. Osobiście lepszego nie znam)

 ***
Tamtararam!!! Ruszyliśmy z tym koksem. 
Zajechaliśmy (w mocno demokratycznym składzie, w sumie koło 20 osób) do poniemieckiej wsi zwanej Czubajowizną (podobno od grzyba czubajki), by wspólnie pracować nad teatrzykiem. Na tapetę wzięliśmy "Na straganie w dzień targowy" Jana Brzechwy. Wspólnie stworzyliśmy dość absurdalny muzical. Pomógł nam wspaniały reżyser Krzyś Żurowski. I powiem Wam, że to był jeden z najmilszych wyjazdów w moim życiu. I mam zamiar szwendać się po polskich świat z takimi pomysłami (i tak wspaniałą trupą!) co roku. 
A kto z nami nie był niech żałuje. I niech przyłączy się za rok!
Już po powrocie na forum gminy, w której działaliśmy przeczytałam najmilszą recenzję naszego teatrzyku: "Skupione były niesamowicie. To było spotkanie z inną rzeczywistością. Zabawa na podwórku z bajką , muzyką i bez telewizora."

Co jeszcze było pięknego poza samym teatrzykiem? (Wciąż nie mogę się doprosić o zdjęcia z premiery). Ano... Samodzielność dzieci:

Ogniska:
Wspólne jedzenie:
Rzeka:
Bańki mydlane (Wielkie dzięki Sztuko Tworzenia za ubankowienie i rozmowy) :
Poranna Gimnastyka: Próby: Hamaczek: Wszędobylska muzyka. Choćby na flecie z marchewki:
Tworzenie kukiełek:

Ogromne dzięki dla 75 Środowisko Warszawskich Drużyn Harcerskich za miejscówkę!!!!

czwartek, 26 lipca 2018

I znowu Soroki

Opcje kwaterunkowe 
W Sorokach opcji na nocleg jest kilka.



Opcja numer 1: Sorocki przybytek rozpusty czyli hotelik.




Zwykli się tu spotykać miejscowi kochankowie, dlatego wynajmowany jest na godziny. Nasza ferajna i fakt, że przybyliśmy do Sorok w zgoła innym celu budzi u recepcjonistek hoteliku zdziwienie i dysonans poznawczy.
Z korzystania tej opcji noclegowej zrezygnowaliśmy kiedy Roch zaczął cokolwiek kumać. Nie byłam przygotowana na to by tłumaczyć mu odgłosy zza ściany. Skąd tam się wzięły te pohukujące sowy, ranne orki i inna dzika acz chyba schorowana zwierzyna?

Opcja numer 2: Drogi hotel
Stoi vis a vis taniego i już z daleka błyszczy gwiazdkami. Wieloma. Trzy czy cztery, nigdy nie doliczyłam. Ale na pewno jest ich wart bo obsługa przemiła, wnętrza schludne, eleganckie i całkiem stylowe. Klimatyzacja. I nikt nie udaje rannego łosia o 4.00 nad ranem.
Tyle, że ja w te gwiazdki to ja nie bez powodu się nie wpatrywałam. Wolę liczyć leje i banie na dobrą zupę. Nie jesteśmy krezusami. Może na sorocki hotel byłoby nas stać ale wolałabym wydać tę kasę na całą marszrutkę kredek. Albo wycieczkę do Gagauzji. Poza tym to byłoby jakoś bardzo nie w porządku spędzać noce w ekskluzywnym hotelu a dnie z ludźmi, którzy mieszkają w dużo gorszych warumkach. To by burzyło relację i pogłębiało nierówności.
Skoro o nich (czyli nierównościach) mowa to może przejdziemy do opcji numer 3?

Opcja numer 3: Znajomi z romskiej górki
Miejsce i chęci by się znalazły, byłoby wesoło... Ale to trochę jak z rodziną. Wiecie, fajnie, kochamy się ale żeby być tak ze sobą 24h na dobę? Oj, to już mogłoby być męczące. Dla wszystkich. Poza tym jakoś zakłócilibyśmy porządek tej społeczności. A nie o to chodzi. No i... Płacić? Nie płacić? Nie za bardzo lubimy jak w relację wchodzą pieniądze.

Opcja numer 4: Wynajęcie mieszkania
Całkiem tanie w mołdawskich warunkach. Niestety straszliwie daleko od cygańskiej górki. Większość dnia zajęłoby nam docieranie na warsztaty. Więc tyż odpada. Niestety.

***
Jadąc w tym roku do Mołdawii nagle przeżyłam iluminację. To było jak strumień światła. Jak... No dobra. Jestem bardzo dumna, że na to wpadłam, więc chciałam troszkę zbudować napięcie. Wymyśliłam, że wynajmiemy pokoik u jakiejś miłej babci (lub dziadka) u podnóży Cygańskiej Górki. Zasilimy czyjąś emeryturę, posłuchamy historii o zbiorach arbuzów i losach kinematografii w byłym ZSRR... Oczami wyobraźni widziałam błękitne oczy zacnej kobieciny, która zgodziła się nam odstąpić kawałek podłogi.

Prosto z auta, które dowiozło nas do bram Sorok pognaliśmy ku domostwom. Umorusane i nieświeże (bo dwa dni w podróży), z nieco obrażonym Rochem (bo dwa dni w podróży) i zaśmiewającą się Idą (tej to nic nie przeszkadza) zachodziłyśmy do ślicznie wymalowanych domków i zagadywałyśmy do ich właścicieli w ślicznie wypielęgnowanych ogródeczkach:
- Dzień dobry... Przyszliśmy wynająć pokój, może znają państwo kogoś kto...- zaczynałam pewnie acz ochryple (bo dwa dni w podróży).
Zagadnięci odrywali się od malowania płotu. Od zbioru agrestu. Przerywali kolację, którą raczyli się w blasku zachodzącego nad Sorokami słońca. Na ich twarzach pojawiał się dziwny grymas. Zdawało mi się, że słyszę ich myśli: "A czego od nas, u licha chce ta dziwna zgraja? ".
Co tu się dłużej rozwodzić. Pierwszego dnia ponieśliśmy fiasko. Tej nocy przyszło nam się mylić w rachunkach gwiazdek na froncie opcji numer 2.
Następnego dnia, odświeżeni i wypoczęci udaliśmy się na bazar. Kiedy nagabywaliśmy ludzi w ich ogrodach byliśmy w pozycji intruza. Bazar - inna sprawa. Dla mnie to rodzaj rozrywki na miarę teatru czy cyrku. Jedynej w swoim rodzaju. W naszych oczach odbija się sto odcieni papryki. Chłoniemy zapach bobu i słoneczek pomidorów. I toczymy leniwą, uprzejmą konwersację:

- A wy dziewuszki to skąd?

- Ten miód to pani sama robiła? Nie, nie nie wygląda pani na pszczołę!

- Mój dziadek pochodził z Polski...

Napomknąć, że szukamy pokoju nie było trudno. I faktycznie. Nie musiałyśmy się dużo nachodzić by usłyszeć:
"Idźcie do tej Ukrainki, Okasany. Mieszka trzy domy za apteką."

***
Oksana nie okazała się starowinką. Szczerze mówiąc niezła z niej laska. Ma ogród jak tajemniczy ogród. Wygodną kanapę. I własnoręcznie wybudowała najprawdziwszą banię. Sama turlała do niej głazy z Dniestru. Samotnie wychowała dorosłego już syna, który często potrzebuje konsultacji lekarskich.
"Właśnie bardzo, bardzo potrzebowałam udać się z nim do doktora w Kiszyniowie. Skąd ja wezmę tyle pieniędzy? I wtedy zjawiłyście się wy, z tym szalonym pomysłem by u mnie zamieszkać."


(ten domek to bania)

Jeśli ktoś z Was chciałby zaznać luksusów bani i opcji na nocleg numer 5 w Sorokach, chętnie podam kontakt do Oksany.

Ścinki 


Chodząc po Sorokach, obok szwalni znaleźliśmy górę wyrzuconych na śmietnik ścinków w foliowych workach. Skarb! Przetransportowałyśmy, więc dwa takie wory na romską górkę i dzień był pod hasłem plecenia lalek.



Udało się nawet zrobić skakankę .



Grafinia
Ścinki znalazłyśmy na dzień przed wyjazdem. Totalnie bez sensu. Z nich przecież można zrobić jeszcze tyle wspaniałych rzeczy! Zatem postanawiamy wrócić na dłużej. To nic nowego. Przecież zawsze wracamy. Tym razem będzie to powrót z projektem krawieckim. Mówię o tym Grafini a ona:
- Wspaniale! Przecież ja chcę być krawcową! Już dwie spódniczki sobie uszyłam.

Róże
Grafinia i David zabrali Anię na wycieczkę. Niedaleką, ot na dół miasteczka, u podnóży cygańskiej górki. Najpierw zaprowadzili ją do tajnego miejsca za murem. Okazało się, że pan sprzedający kwiaty zostawia im tam to co się nie sprzedało, bo przejrzałe albo połamane. Z różami niczym z trofeum, pewniej maszerowali przez obcą część miasta.
"Ale bym zjadła pizzę" - napomykała co jakiś czas Grafinia wskazując na najbardziej lanserską kawiarnię w całym miasteczku.
"Może wymienimy róże na pizzę?" Okazało się, że to taki ich sposób płacenia za ciastka czy czekoladę.
Ani jakoś nie urzekł ten pomysł, więc wrócili do nas na warsztaty. I nucąc "Milion, mion blach roz" Ałły Pugaczowej zrobili nam najprawdziwszy różany deszcz.


Brak

Odwiedziliśmy grób Dziaduszki. Goła, betonowa płyta. Nic, nawet napisu. Obok pochowany jego syn, też bez-śladu-dla-niezorientowanych. Dziaduszka był z tych biednych.
Do wszystkich zagadywał i obracał spory w żart.
Brakuje Dziaduszki.






fot. Monika Matusiak

A jednak jakiś przedziwnym torem, właściwym właśnie Sorokom, nawet na cmentarzu wygrywa absurd i życie.


                                                               fot. Olga Knapik

środa, 4 lipca 2018

Szafiarka - śmieciarka

"Skąd Ty bierzesz te wszystkie wspaniałe kreacje? " - nie pytacie, więc chętnie odpowiem:
- Ze śmietnika!

No dobra, nie tylko. Choć przyznaję, że często przy tym moim osiedlowym znajduję różne cuda, np.

Ze śmietnika nie dziecię a kiecka H&M (wiem, że to najbardziej niechlujne zdjęcia szafiarskie ever ale tytuł mówi sam za siebie)


Zatem piorę je, czasem nieco przerabiam i jestem rada. Szperanie na śmietniku (nawet jeśli chodzi o czyściutkie rzeczy zostawione obok kontenera) dla wielu bywa kontrowersyjne. A szkoda bo marnuje się przez to mnóstwo wspaniałych rzeczy. Mogłyby spokojnie trafić do czyjejś szafy a zasilają wysypiska.
Myślę (nie ja jedna), że jesteśmy w takim miejscu (klif nad przepaścią), że powinniśmy mocno zawęzić produkowanie nowych rzeczy do tego co na prawdę niezbędne. Na świecie jest już tyle ubrań, że spokojnie poradzilibyśmy sobie przerabiając stare lub tworząc na znacznie mniejszą skalę rzeczy lepszej jakości. Dlatego rękami i nogami jestem za give boxami.
To przeznaczone na ten cel pudła (szafki, kredensy), do którego sąsiedzi wkładają nie potrzebne już rzeczy. Np. tę (moim zdaniem piękną i co ciekawe jest to kolekcja modelowa Mody Polskiej) kieckę udało mi się znaleźć w takim pudle na Nowolipkach:


A taki give box czyli Pudło Wymiany, wraz z harcerzami postawiliśmy na Ochocie przy Klubokawiarni Życie Jest Fajne:


Planuję zrobić listę takich Pudeł na terenie Warszawy (a może taka już jest?).

Często to co noszę to łupy z wymianek. Spotykam się ze znajomymi (albo nieznajomymi jeśli wydarzenie jest na mieście), każdy przynosi co mu już zalega w szafie i się wymieniamy. Prosta filozofia.
Obecnie praktycznie cała zawartość mojej szafy (poza bielizną) to rzeczy niekupione. Od wielkiego dzwonu nie mogę się powstrzymać i kupuję to co oferują staruszki na bazarach, wyprzedające to co mają w szafie.

Fajną alternatywą świadomego pozyskiwania ubrań są też bazarki charytatywne czy rozmaite spółdzielnie.

Tych, którzy jeszcze chcieliby pogadać o sensownej konsumpcji i ofiarach składanych dla naszej pełnej szafy zapraszam na warsztaty w Stole Powszechnym:

Zdjęcie pochodzi ze strony

Łatwo zapomnieć kto robił naszą sukienkę czy dżinsy z sieciówki. A przecież za odzieżą z popularnych marek stoją konkretne ręce przy konkretnej maszynie. Mimo, że fason europejski, to jeśli wczytamy się w metkę, lakoniczny napis przypomni nam o pani z Bangladeszu, Chin czy Maroka. Podczas spotkań chcemy przypomnieć o tych, którzy faktycznie są twórcami ubrań – o szwaczkach.
Porozmawiamy o ich sytuacji, a także ozdobimy ubrania z sieciówek haftami nawiązującymi do tradycji kraju, z którego pochodzą. Jako pierwszy pod lupę, a raczej na igłę weźmiemy Bangladesz. Przeszukajcie swoje szafy, wczytajcie się w metki i zobaczcie czy macie ubrania wykonane w bangledaskich fabrykach. Zapraszamy z nimi na warsztaty. Nie będzie to haft dokładnie bangledaski, ponieważ nie chodzi nam o to by kraść motywy, których autora nie znamy. Mamy nadzieję, że ów motyw, noszony jak piękny transparent stanie się punktem wyjścia do rozmów na tematy takie jak etyczna moda, świadome zachowania konsumenckie, sytuacja krawcowych w Azji.
Haftować nauczy nas: Lyudmila Naidenowa.
Koszt: co łaska do kapelusza. Połowę zebranej kwoty dostanie prowadząca, drugą połowę prześlemy na konto fundacji Manusherjonno, która wspiera krawcowe w Bangladeszu.
Weźcie ze sobą: Ubranie, które chcecie ozdobić haftem (made in Bangladesz). Mile widziane igły i muliny.
Obowiązują zapisy na: projekt,czujczuj@gmail.com
Za pomysłem stoi Hania Kaminskai projekt Projekt CzujCzuj