czwartek, 28 lutego 2013

Szkoły dla Pokoju ponownie wspierają Czujczuja

Bardzo dziękujemy Szkołom dla Pokoju, które ponownie wspierają nas rzeczowo (i mentalnie też!). Dzięki nim kurdyjskie dzieciaki z ośrodka dla uchodźców w Duhok, będą miały farby, kredki, flamastry i papier na naszych warsztatach. Czuję, że powstaną piękne prace!

środa, 27 lutego 2013

Instrukcja jedzenia chinkali dla początkujących

Czyli co nieco o kuchni Gruzińskiej


Przed wyjazdem byliśmy mocni w teorii. Zacieraliśmy tłuste paluszki z myślą o chadżapuri, lobio, szaszłykach. Liczyliśmy na zadowolenie nie nie tylko kubeczków smakowych ale i duszy. Wszak w Gruzji nie siada się do stołu, coby tylko jeść i pić - chodzi o bycie z innymi. Dzielenie sobą, wymiana - nasz główny cel podróży. Oczekiwania rodzą rozczarowania.
W Tbilisi trafiliśmy do mieszkania przeuroczych chłopaków, którzy przyjęli nas z sercem na dłoni. Oddali łóżka, kapcie i dokładali wszelkich starań by było nam dobrze. Bardzo zadbali o dusze ale nie o brzuchy, gdyż niestety sami żywią się głównie (bardzo późnym wieczorem) smażonymi kartoszkami (jedynym gruzińskim akcentem było tkemali - ostro kwaśny sos na bazie śliwek i ostrej papryki, zastępujący ketchup i musztardę) a przez cały dzień papierosami zagłuszają głód. Rzeczywistość wygląda bowiem tak- w Gruzji płace są znacznie skromniejsze niż w Polsce (psycholożka w naszym Domu Dziecka zarabia niewiele ponad 600 zł) natomiast ceny dwukrotnie wyższe. Początkowo wpadałam w lekką paranoję, myśląc, że sprzedawcy mnie oszukują, bo "jakim cudem to kosztuje aż tyle?" (i znowu kwestia oczekiwań, folgowaliśmy sobie w zdecydowanie nie taniej Turcji powtarzając "Dobrze, że Gruzja blisko, tam jest bardzo tanio". Zderzenie z rzeczywistością było jak koniec wiary w świętego Mikołaja). Potem przyjęłam smutny fakt i zaczęłam ekonomiczną gimnastykę. No i fajno, ale jak sobie radzą przeciętni Gruzini? Niestety często tak jak moi gospodarze, stosując dietę; kartoszki i papierosy. Z drugiej strony mieszkanie trzech młodych chłopaków to nie najlepsze miejsce aby wysuwać dalekosiężne teorie o całym kraju. To trochę tak jakby ktoś przyjechał do Polski, zamieszkał u przeciętnych studentów Politechniki i twierdził, że żur, bigos i schabowy nie istnieją zaś Polacy żywią się tylko piwem i pizzą (bardzo z tego miejsca pozdrawiam wszystkich studentów Politechniki, po godzinach wypiekających sękacze i mazurki).
Trzeba też nadmienić, że co jakiś czas pojawiała się przyjaciółka chłopaków, słodka niczym czurczchela (czyli gruziński łakoć, przypominający długie sople, składający się z nawleczonych na nitkę orzechów laskowych zatopionych w masie, która powstaje z gęstego soku winogron. Przysmak wymyśliły gruzińskie kobiety, które przygotowywały go dla swoich mężczyzn idących na wojnę jako, że przetworzone w ten sposób orzechy nie psuły się i były bardzo pożywne) Pipko i cudem wyczarowywała z lichych składników np. leczo czy chinkali. Czym jest chinkali? Są to pierogi w kształcie “sakiewek” – zrobione ze zwiniętego ciasta, wypełnione mięsem (w wersji oryginalnej powinno być wołowo wieprzowe), lub (tu w wersji nieortodoksyjnej dla wegetarian) serem lub grzybami. Jak jeść chinkali? Ano tak: 









Jedzenie tego dania nożem i widelcem to spory nietakt. Tak jak na filmie- należy jeść je palcami, trzymając za chwościk z ciasta (co przy gorących pierogach jest nie lada sztuką) i bardzo uważać, by z pierogów nie wyciekł przepyszny, esencjonalny sos.


Podobno gruzińscy mężczyźni bardzo dobrze całują, bowiem ćwiczą się na tych pierożkach. Kiedy nie pojawiała się nasza kulinarna wróżka, ja (miast sprawdzać plotki o chinkali) brałam na siebie załatwienie alternatywy od kartoszek i robiłam na rozmaite wariacje z makaronem i warzywami z puszki. Przyjechać do Gruzji i żywić się spagetti... No dobra nie tylko spagetti bo codziennie idąc do Domu Dziecka zahaczaliśmy o budkę z chadżapurri (w szybkim czasie panie wypiekające pyszne placki, znały już dokładną historię mojej ciąży, imiona dzieciaków, z którymi pracujemy i inne -niezbędne przy dobrym wyborze placka- szczegóły naszych biografii.) W dosłownym tłumaczeniu chaczapuri oznacza “twaróg z chlebem”(chaczo - ser + puri-chleb). Do faktu, że w nazwie jest ser nie należy się jednak w ogóle przywiązywać bo równie smaczne (i popularne) są placki z mięsem, jajkiem, szpinakiem czy fasolą. W zależności od regionu receptury bywają bardzo różne- chaczapuri może być z ciasta chlebowego lub drożdżowego, przypominającego ciasto francuskie a nawet przaśnego. Bywa okrągłe, kwadratowe a czasem owalne. W okolicach Batumi najpopularniejsze jest kształcie łódeczek, wypełnionych serem i jajkiem. Tradycyjnie chaczapuri wypieka się w glinianych patelniach – ketsi – stawianych na rozgrzanych węglach.


Z innych rodzajów pieczywa popularny jest miękki, plackowaty chleb lawaszktóry dla odmiany wypieka się na wewnętrznych ściankach dużego cylindrycznego pieca, oraz trójkątne kukurydziane placki mcchadi.
Ponieważ jestem w ciąży (tak jakbyście zapomnieli) nie mogłam sobie pozwolić na taką ziemniaczano-chlebowo-makaronową dietę. Kilka dni wytrzymałam ale co wieczór kładąc się do łóżka przepraszałam dzidzię i przeganiałam wizję jak to  za jakiś czas przytoczę się do Polski. Po nocach zaczęły mi się śnić witaminy- miały rozmaite formy i kształty, wszystkie jednak krzyczały jedno: zjedz nas! W związku z tym wybrałam się na bazar. Szczerze mówiąc (kiedy spojrzałam w kalendarz przestałam się dziwić) targ nie objawił się jako jakieś warzywne eldorado, a ceny trochę zwalały z nóg. Moim najsmaczniejszym bazarowym odkryciem okazało się tkhlapi- czyli cienkie jak kartka papieru, bardzo kwaśne spreparowany tkemali (to to co trzymam w prawej dłoni):


Po jakimś czasie zaprzyjaźniliśmy się z fantastyczną psycholożką z naszego ośrodka Rozą, która wzięła na siebie ciężar pokazania nam uroków narodowej kuchni i zaczęliśmy eskapadę po tanich a smacznych tawernach (spis podaję na końcu). Kulinarnych odkryć co nie miara ale jeśli chodzi o ukochane warzywa to mieliśmy je głównie w przystawkach. Gruzini nie są jakimiś specjalnymi fanami sałatek (pominąwszy najprostsze, typu -ogórki i pomidory). Wyjątkiem jest Pchali (znana również pod nazwą mchali, phali lub pxali) witaminowa bomba, którą można zrobić z rozmaitych składników. 

Przepis na pchali:
Bazę mogą stanowić: warzywa gotowane np. szpinak, kapusta, buraki, papryka, kalafior, pieczone - buraki, papryka, cebula, czy też zaparzane wrzątkiem - młoda kapusta, zielona cebulka lub kto tam jeszcze co wymyśli i ma pod ręką. Istnieje podobno ponad dwieście odmian tej potrawy. Warzywa się rozdrabnia (np. sieka albo traktuje maszynką do mięsa) i miesza z esencjonalnym sosem na bazie: orzechów włoskich (tu znanych jako greckie), przypraw (i znowu, do wyboru, do koloru-może to być: czosnek, kolendra, papryka, zielona pietruszka, sól, ziołowa mieszanka suneli albo koperek).i czegoś zakwaszającego (np. winnego octu lub soku z granatów). Z tak przygotowanej masy można (przypominam tu o tych dwustu przepisach) na przykład: uformować kulki, wałeczki, piramidki, obwarzanki, smarować nią chleb...
___________________________________________


Nie mogę się doczekać aż przyjadę do Gruzji w sezonie i spróbuję tu popularnych a rzadko wykorzystywanych lub nieobecnych w naszych garnkach - pokrzywy, portulaki, malwy i mniszka lekarskiego. Skoro jesteśmy już przy warzywach to trzeba nadmienić, że Gruzja jest strefą klimatyczną gdzie kulinarne hołdy zbiera również bakłażan i fasola. Pamiętacie wierszyk Brzechwy o robaczku, który trafił do baru, w którym podawano wszystko z jabłkami?-" (...)Duszone są jabłka, pieczone są jabłka I z jabłek szarlotka, i komput, i babka (...)"- Podobnie przedstawia się sytuacja z bakłażanem na Kaukazie.
Można go smażyć,
można piec lub dusić,
zrobić sałatkę,
leczo
i
podawać z majonezem. 
Marynuje się go a nawet kwasi.
Najczęściej podawaną przystawką są roladki z grillowanych bądź smażonych plastrów bakłażana, z pastą orzechową i kilkoma pestkami granatu. 






Z głównych dań warto polecić zaś adżapsandali – bakłażany faszerowane duszonymi pomidorami, papryką, ziemniakami i porem, z dodatkiem dużej ilości przypraw. 

Jeśli chodzi o fasolę to już bez szaleństw kreatywności, zazwyczaj przyrządzana jest jako rodzaj potrawki bądź lobia - czegoś między gulaszem a gęsta zupą, w której skład wchodzi cebula, czosnek, kolendra oraz niekiedy orzechy (lobio to też po prostu nazwa fasoli). Z gruzińskich zup warto jeszcze spróbować charczo czyli rodzaj gulaszu z cielęciny, podawanej z sosem z orzechów oraz Czichmirtmę - mocno czosnkowy rosół. Ogólnie zupy są tu jednak bardzo mało popularne. Moim najsmaczniejszym -pełnym witamin- odkryciem są kiszone kwiaty dżondżoli. Tania, popularna przekąska moim zdaniem równie intrygująca i złożona w smaku jak np. suschi:




No dobra witaminki witaminkami a teraz przejdźmy do mięs. To z nich słynie Gruzja i są tu (już jako danie główne) podawane na najróżniejsze sposoby– duszone, smażone, pieczone (Mcwadi czyli szaszłyki, szaszłyki, szaszłyki!), gotowane – w sosach, otoczone przyprawami lub w cieście (jako dajmy na to chinkali). W górach problemem było zawsze przechowywanie mięsa, dlatego od stosuje się tu metody, znane i u nas takie jak: solenie, suszenie i wędzenie a górscy pasterze opracowali swoje oryginalne metody przechowywania np. umieszczali mięso w zimnych górskich strumieniach lub zawijali w bydlęcą skórę, gotowali tak owinięte w kotle po czym zakopywali głęboko w ziemi. Takie mięso nazywa się gudis kaurma i podobno może w ten sposób wytrzymać niezepsute nawet do roku. W Gruzji nie istnieją tabu religijne związane ze spożyciem określanych gatunków (istnieje natomiast, tak jak i u nas kulturowo-uznaniowe niespożywanie przyjaciół jak koty i psy oraz zwierząt kojarzonych z brudem np. myszy czy gołębi). Najpopularniejsze to baranina, wołowina, wieprzowina i mięso kurze. Mięso jest za drogie, żeby przeciętna rodzina mogła je jeść codziennie (około 15 lari za kilo czyli nasze 30 zł). Jeśli możemy sobie na to pozwolić, warto jednak spróbować tego, co gruzińska kuchnia oferuje mięsożercom:
gruzińskę "kaszankę" bez krwi, z mielonego mięsa,
kubdari czyli placek wypełniony mięsem, szynkę lori,
szkmeruli- duszonego kurczaka w czosnkowym sosie,
satsiwi- kurczaka w sosie orzechowym odziachuri czyli pieczone w kartoflach kawałki wieprzowiny 

Kto potrzebuje wzmocnienić kości powinien spróbować kaszi -rodzaj gulaszu z flaków. Innym popularnym gulaszem jest pikantne, baranie osti.
Jeśli pojawicie się na stypie to na pewno będziecie mieli okazję spróbować szylę- potrawę z duszonego mięsa z ziołami, ryżem, marchwią, cebulą (przypomina pilaw).
Na Boże Narodzenie obowiązkowym daniem jest natomiast gotowany a następnie pieczony indyk w gęstym sosie z czosnku, orzechów i ziół, czyli indyk sacywi.
Inwencji w przyrządzaniu mięs jak widać nie brakuje. Nieco gorzej przedstawia się sprawa z rybami, raczej rzadko pojawiają się na stołach ale i z nich Gruzińskie kobiety potrafią wyczarować rozmaite cuda, np. takiego suma w occie z koprem.
Mam kolegę, któremu tata w dzieciństwie (pewnie w trosce o jego zęby) mówił, że Gruzińscy górale są nieśmiertelni ponieważ piją jogurt. Niestety nie dotarłam do takowych (ani do mojego kumpla, który zwiedzony słowami ojca osiadł nieopodal Kabzeka- haha, żartuję) ale nie trzeba przekonywać mnie wizją nieśmiertelności do tutejszych mlecznych przetworów. Rodzajów i odmian białych serów po prostu nie da się zliczyć. Fajnie byłoby, założyć bloga poświęconego tylko im i opisywać- te niemożliwie słone, potwornie śmierdzące, miękkie i twarde. Dziurawe. Z grzybami, orzechami, ziołami...


Jeśli nie mamy czasu ani chęci by poświęcić swoje życie gruzińskim serom możemy przejść do innych rozdziałów kuchni tego kraju. I zająć się np.słodkościami. Gruzja jest krajem konfitur i miodu, nawet nasze chłopaki na kartoszkowo- papierosowej diecie, mają w szafce konfiturę z gruszek, którą przyrządziła mama. Kiedy ją zjedzą jej miejsce zastąpi inna- wiśniowa, mirabelkowa, truskawkowa... A może figowa lub z włoskich orzechów? Gruzińskich ciast jest niewiele (wszyscy zajadają się słonym chaczapuri). No, w ostateczności mogę tu wspomnieć o kade, czyli roladzie z orzechami. 
O czurczchela już pisałam. Koniecznie trzeba go skosztować, po przybyciu na Kaukaz. 


A jak się już się objemy tak, że mamy ochotę zawołać: Kocham Gruzję! lub biegać wokół stołu, niczym matka Hrabala i krzyczeć: Jakie to pyszne!!!, to czas na popitkę (zdaniem wielu, czas na to przyszedł już dawno temu). W moim przypadku będzie to woda Borjomi. W Polsce (tylko po znacznie znacznie wyższej cenie) też możemy dostać tę słoną, lekko gazowaną mineralkę, podobno idealne antidotum na wszelkie dolegliwości (w tym kaca). 
A koniaki (o ktorych przecież pisał Kapuściński)? A wina (o których pisali chyba wszyscy)? A gruzińska herbata? To tematy na osobną historię (choć jak już wspomniałam, wielu o tym pisało).

O gruzińskiej kuchni napisali:
Jelena Kiładze “Tradycyjna kuchnia gruzińska. Praktyczne porady i sprawdzone receptury”
wydawnictwo REA, 2011 rok

niedziela, 24 lutego 2013

Newroz w Warszawie - oddam królestwo za wolontariuszy!

Kochani!!!

jak być może pamiętacie, w marcu Czujczuj wybywa do Kurdystanu. Będziemy robić warsztaty w ośrodku dla uchodźców nieopodal Duhok. Mamy już fantastycznych wolontariuszy, którzy nam pomogą na miejscu.

Teraz bardzo potrzeba osób, które wesprą nasze warsztaty, podczas jednorazowej imprezy 21 marca. Odbywa się wówczas Newroz, perski Nowy Rok a zarazem przegnanie zimy. 


Chcemy zrobić w Warszawie huczne obchody tego święta i przy okazji zbierać pieniądze, za które kupimy materiały na warsztaty w Kurdystanie. Tyle tylko, że my sami będziemy fizycznie wtedy w ośrodku tańczyć Czikuczakę z setką małych uchodźców. Na szczęście mamy w Warszawie cudownych przyjaciół, którzy wzięli moc działań organizacyjnych na siebie. Nie mniej potrzeba nam wolontariuszy!!! Wspomożecie w ten sposób kurdyjskie dziatki, weźmiecie udział w fajnej akcji a my będziemy Wam wdzięczni na wieki. Po powrocie z Kurdystanu zapraszam wszystkich wolontariuszy na pokaz slajdów (byście zobaczyli komu pomagaliście) i na kurdyjskie co nieco (co byście mieli też coś dla ciała). 
Zgłaszajcie się licznie, wszelkie ręce do pracy się przydadzą:

projekt.czujczuj@gmail.com

dzieciaki z Tbilisi robią foty

Dom dla bezdomnych dzieciaków w Tbilisi to wyjątkowo ponure miejsce. Wiele okien ma nadbite szyny, podłoga się lepi, tynk opada ze ścian. Prawdę mówiąc przypomina to ruderę oddaną do rozbiórki. Dzieciaki śpią po pięcioro w pokojach i często jedynie łóżko należy tylko do nich.  O dziwo jest tu aż 10 pianin, na ktorych bardzo ładnie grają!
Wszyscy entuzjastycznie wchodzą w zajęcia. Nigdy nie słyszeliśmy tak kreatywnych i inspirujących pomysłów w zabawie na wiele zastosowań jednego przedmiotu. Totalnie zafiksowali się na balonie z wodą,  na płachcie pedagogicznej zapanowała ekstaza a kiedy w jednej z zabaw udawałam Babę Jagę, uczynny Beka przyniósł mi miotłę (którą jak się okazało zwinął sprzątaczce). 
Ich poczucie własnej wartości, traktowanie swojego ciała,  granice, poziom agresji - z tym jest ogromny problem. Przeszli piekło życia na ulicy a teraz są w miejscu, w którym mają ciepło, sucho i dostają jeść ale nie ma opieki. By zaszła zmiana potrzeba nie pięciu dni a przynajmniej roku przemyślanych działań. Na szczęście jest tu fantastyczny wolontariusz z Niemiec- 18 letni Tobias, z którym wspólnie opracowywujemy plan długofalowej pracy. Póki co czeka nas ozdabianie koszulek i pokaz mody, by dzieciaki miały coś tylko swojego i każde przez chwilę było w centrum uwagi. Poza tym dużo aktywności z ciałem i kształtujących poczucie własności. Ostatnio uczestnicy, za pomocą aparatu mieli okazję pokazać jak wygląda otaczająca je rzeczywistość. Małą próbkę przedstawiamy na blogu:



 a po więcej zapraszamy TU

piątek, 22 lutego 2013

czwartek, 21 lutego 2013

Na dzień dobry i dobranoc

Śniadanie w Karsie

Ilmaz i jego współlokator Ömer śpiewają kurdyjską kołysanką dla Rozalki/Celinki vel Roszka/Iwa. Fasolka wniebowzięta.



Kolacja w Batumi



Po całym dniu jechania stopem do Gruzji wylądowaliśmy wreszcie w Batumi. Z braku przyjaznej parafii, miejscowych przyjaciół i Domu Dziecka- udaliśmy się do baru dla graczy Ok. Graliśmy i graliśmy aż zsunęliśmy się -senni- pod stół...


Dziękujemy za wsparcie na Turcję i Gruzję

Od jutra zaczynamy warsztaty w ośrodku dla bezdomnych dzieciaków z Tbilisi. Nie możemy się doczekać spotkania z uczestnikami warsztatów. Samo miejsce wygląda bardzo ponuro ale w środku rozbrzmiewają dźwięki pianina a sam dyrektor zrobił na nas świetne wrażenie- męski, zdecydowany dryblas o złotym sercu.


Arda, 10 lat

Za nami warsztaty robione w najróżniejszych miejscach Turcji: na ulicy w Stambule, przedszkolu fundacji Nahil, podstawówce w Golyazi i szkole z biednej dzielnicy Adany. 

Zdjęcia znajdziecie TU.


Nasze zajęcia nie mogłyby się odbyć bez Waszej pomocy. 
Bardzo dziękujemy:

Ewie Fac, 
Dominikowi Mellerowi, 
Markowi Zdonkiewiczowi,
Sebastianowi Okońskiemu, 
Annie Marii Sobocińskiej, 
Emilia Szmyt Kustrze
i
Adze Potkaj 
za wsparcie akcji a także wszystkim, którzy po prostu dobrze nam życzą i  zaglądają na bloga:)

sobota, 16 lutego 2013

W 80 wujków dookoła Turcji


Andre metin çevirisi üzerinde çalışıyor ama bu sabır ben google tercümanı davet ederken, bugüne kadar bolluk içinde bütün amcaları sahip bir özellik değildir.
(Andriusza pracuje nad tłumaczeniem tego tekstu ale, że cierpliwość nie jest cechą, którą posiadam w nadmiarze póki co, wszystkich wujków zapraszam na google translater)

_______________________________________________

Stambuł: Justyna i Serchan

Jest w Stambule dzielnica, która zapomniała o płaszczyznach. A w tej dzielnicy dom o długich, długich schodach, każdy stopień o innym stopniu nachylenia. Na ostatnim piętrze tego właśnie domu, mieszkają przyjaciele Andrzeja- wujek Serhan z ciotką Justyną, po prawdzie to te określenia nijak do nich jednak nie pasują. Serhan wygląda jakby został żywcem wycięty z fotografii ukazującej dawnych chilijskich rewolucjonistów a Justyna jest zbuntowaną nauczycielką angielskiego. Ciętym dowcipem komentuje rzeczywistość, w której przyszło jej żyć ze względu na tureckiego męża. Pojawiliśmy się u nich pod pretekstem opieki nad ich kotem Posejdonem, kiedy para pojechała na tydzień do Belgii. Tydzień się skończył a zakopany w furze kołder tępy miś koala (w którego zamieniłam się wraz z zajściem w ciążę), blady Polak romansujący z piękną Turczynką z drugiej strony miasta i Fasolka podobna nieco konikowi morskiego, beztrosko hasająca wśród płodowych wód, nie opuszczali mieszkanka. Serhan i Justyna nie komentowali ani nie zadawali żadnych pytań (prawdopodobnie zbyt zajęci byli organizowaniem wsparcia dla nielegalnych imigrantów i koordynowaniem kolejnej manifestacji) za co będę im dozgonnie wdzięczna. Zawsze macie u mnie ciepły kąt w Warszawie (gdzie też są manifestacje). 

Golyazi: familia wujka Timura

(na zdjęciu wujek Timur wyłowił właśnie kieckę, którą byłabym utopiła w jeziorze. Przezabawne)

Naszym następnym przystankiem było Golyazi, w której ugościł nas wujek Timur i jego liczna familia. O tym miejscu napisałam już niejeden pean m. in TU i w listach do przyjaciół, ale jakoś zawsze pomijałam fakt, że w tej wioseczce schody z założenia prowadzą w dół a wynalazek wchodzenia pod górkę, szczęśliwie ją ominął. Pozbawiona energii brzemienna Polka (wybaczcie mi proszę, że tak często wspominam o swoim stanie, wiem, że jestem nieco monotematyczna) przyjęła tą lokalną ciekawostkę z ulgą i radością. Mogłam oddać się warsztatom z miejscowymi łobuziakami i rozpieszczaniu, które serwowali mi wszyscy, ilekroć wspomniałam o ciąży (a jak możecie się domyślić działo się to często). Fasolka cieszyła się ze specjałów, którymi raczyły mnie zapobiegliwe ciotki (sok z granatu na zdrową krew maluszka, napój Boza na jego sprawny umysł -przepis podam jak go tylko przetłumaczę. W Polsce moja siostra doradzała mi jeść kopytka aby dziecko miało zdrowe nogi). Andriusza szkolił swój turecki m. in. tłumacząc wróżby z kawowych fusów, którymi raczyłam całą rodzinę.
Wujku Timurze! Krewni i znajomi wujka Timura! Jesteście dla mnie jak prawdziwa rodzinka i nigdy, przenigdy nie zapomnę tego dobra. Mam nadzieję, że ono wzmocni kości i układ odpornościowy mojej dzidzi (chłopca w ogóle najchętniej nazwałabym Timurkiem ale jego tata -mimo, że też bardzo Was lubi- głośno zaprotestował i natychmiast podesłał artykuł o Timurze złoczyńcy). Przyjeżdżajcie całą watachą do Polski a ja postaram się Was otoczyć taką samą troską i miłością.


Izmir: ciotka Ezgi i wujek Barysz 


Żeby przełamać tę słodycz z Golyazi wybyliśmy do Izmiru, w którym czekała na nas, temperamentna niczym kociołek z zupą Dahl, przedszkolanka Ezgi. Ezgi nie chodzi tylko podskakuje, na nodze ma tatuaż przedstawiający mysz piratkę, burzę włosów, w której często chowa przed dziećmi rozmaite rzeczy, (by je potem w odpowiednim momencie wyjąć) i kolorowe mieszkanko, całe w nieprawdopodobnych zabawkach: kukiełkach, pacynkach, stworkach z pudełek po kremie i ludzikach skręconych z druta, starych gadżetach dodawanych do zestawów w McDonaldzie i pstrokato pomalowanych patykach i kamieniach. Kiedy przyjechaliśmy akurat miała w planach za kilka dni, wyskoczyć z tortu na przyjęciu urodzinowym swojego kumpla. O ile Ezgi jest jak hinduskie przyprawy, jej towarzysz Barysz idealnie przedstawia znaczenie swojego imienia, czyli "Pokój". Andrzej przyłączył się do tej dwójki w eksplorowaniu izmirskich klubów. Twardzielka Ezgi następnego dnia zwlekała się o świcie do przedszkola, gdzie -jak mieliśmy, któregoś dnia okazję zaobserwować sami prowadząc warsztaty- tryskała energią i radością niczym karmiony tęczą i pojony kwiatowym nektarem wybraniec Bogów. Nie to co... Tak, tak. Skwapliwie korzystając z faktu, że Izmir przywitał nas deszczem a moja ostatnia wyprawa na miasto zakończyła się zaśnięciem w herbaciarni pełnej wąsatych dziadków (z którymi Andrzej łoił w tym czasie w havlę) zasiadłam przed komputerem koordynować akcję na Kurdystan, do którego jedziemy w marcu, prowadzić warsztaty w ośrodku dla uchodźców. Jeśli chodzi o poczynania trzeciego członka naszej ekipy, to Fasolka od jakiegoś czasu jest szczęśliwą posiadaczką serca:)
Kochana Ezgi! Kochany Baryszu! Przybywajcie w nasze skromne progi. Zawsze znajdzie się jakiś tort, z którego można wyskoczyć, nowe pacynki do skonstruowania i jakiś wspólny projekt, który razem zrealizujemy. 
Takim pysznym daniem poczęstowała nas Ezgi. Plus kilkoma innymi, na które przepisy będę sukcesywnie wrzucać.

Adana: rodzinka Doğaça i jego kumple- Erchan, Burak i Ali 
Z deszczowego Izmiru los rzucił nas do przedsionka raju, czyli do Adany- temperatura + 20, widok na morze, mnóstwo palm i drzew z owocami Turundzi (co w łysych, jeśli chodzi o przyrodę tureckich miastach jest ewenementem) i najpyszniejsze jedzenie świata. Czy słyszeliście o Adana Kebab? A lodowym Bidźi Bidźi? To miejscowe specjały, po które nie warto a trzeba się tu udać. Ale to wszystko nie byłoby tak intensywne i miłe, gdyby nie nasi gospodarze. Na dworcu przywitała nas grupa kumpli, zaprzyjaźniona od czasów liceum, obecnie wspólnie studiująca: Erchan, Burak, Doğaç i Ali, (załatwiła nam ich Aycza- wujek nad wujka  którą przedstawię obszerniej za chwilę). Zabrali nas na wspomniane adeńskie smakołyki a potem ulokowali u rodziny Doğaça:


Następny dzień spędziliśmy na jeżdżeniu po sklepach z zabawkami i bazarach w poszukiwaniu nowych łupów do zaczarowanej walizki (tak, zdaję sobie sprawę, że są przyjemniejsze formy spędzania wolnego czasu przez 20 letnich studentów politechniki ale nasi gospodarze sprawiali wrażenie wniebowziętych). W Adanie zrobiliśmy jedne z najmilszych tureckich warsztatów bo okazało się, że mama Doğaça pracuje w szkole:


(w przerwie między zajęciami zasnęłam w pokoju nauczycielskim) 


Odkryłam tu napój Bogów dla ciężarnych kobiet czyli sok z kwaszonej czarnej marchwi. Czy graliście w dzieciństwie w grę Prince, w której dzielny perski książę starał się uratować księżniczkę? Ilekroć ktoś go dźgnął -a chętnych ku temu niestety nie brakowało, biedny książę tracił jedno życie, co było ilustrowane w dolnym lewym rogu ekranu. Tracił je i tracił aż zostawało mu tylko jedno, ledwo się tlące. Było oczywiste, że za długo na nim nie pociągnie.  Chyba, że udało mu się zdobyć magiczny napój! Kiedy go wypijał, do naszych uszu dochodził charakterystyczny dźwięk "gulgulgul" a życia księcia, wracały do stany przed starciem z przeciwnikiem. Moim magicznym napojem jest Salgam Suyu:


Oraz powróciliśmy do sezonu grania w OK. A przede wszystkim zdobyliśmy najlepszych na świecie kumpli! Moja miła adeńska ekipo- jestem prze szczęśliwa  że mój dzidziuś będzie miał takich szalonych, ciepłych i przystojnych tureckich wujków:


Najchętniej -tych wolnych- zeswatałabym z moimi polskimi przyjaciółkami, aby było więcej okazji do kontaktu. 

Kars: wujek Ilmaz
Z cieplutkiej Adany przenieśliśmy się do zaśnieżonego Karsu- miasta, w którym toczy się akcja, jednej z ulubionych książek Andriuszy "Śnieg" Orchana Pamuka. W powieści tytułowe zjawisko atmosferyczne wpływa na losy całego miasta odcinając je na jakiś czas od reszty świata. Postanowiliśmy przejść się dróżkami, które zdeptali bohaterowie książki. Mieliśmy do wyboru hotel, w którym tworzył Orchan Pamuk i mieszkanko wujka Ilmaza. Średnio kręci nas wydawanie pieniędzy, w których przebywały znane osoby a wprost uwielbimy poznawanie nowych ludzi, więc zdecydowaliśmy się na drugą opcję.
Ilmaz okazał się uroczym Kurdem, który działa na masie obszarów a wolnym czasie udziela się organizując warsztaty cyrkowe dla dzieci. Całą pierwszą noc spędziliśmy na wyrażaniu uwielbienia dla kultury Kurdystanu i piciu pysznej herbaty, przeszmuglowanej z Syrii.
IIlmaz! To nie propozycja a plan, jak tylko urodzę a Ty znajdziesz trochę czasu jedziemy razem do Twojej ojczyzny i wspólnie uczymy dzieciaki żonglować (kto uczy, ten uczy), kleić maski i tańczyć (albo one nas uczą). A puki co Polska czeka!

Aycza

Aycza to miła sercu Andrzeja prześliczna Turczynka, której zasługi (dla naszej ekipy) mogłabym spisywać w nieskończoność (począwszy od błogiego uśmieszku na Andrzejowym licu). Służyła nam radą o każdej porze dnia i nocy, załatwiała nocleg u znajomych rozsianych po całej Turcji, uczyła śpiewać turecki hymn w języku migowym i dzielnie współprowadziła z nami warsztaty na stambulskiej ulicy. 
Dzięki Aycza! Taka jak Ty jest tylko jedna, choć ludzkość bardzo by skorzystała gdyby podobnych Tobie Aycz było więcej. Przybywaj do Polski. Razem zdziałamy jeszcze, że hohoho!

sobota, 9 lutego 2013

Portakallı Kereviz


Portakallı Kereviz czyli pysznym selerem w pomarańczach poczęstowała mnie Ezgi, która nas gości w Izmirze. Totalnie oszalałam na punkcie słodkiego, delikatnego smaku. Podobno doskonale leczy kaca.





 


Przygotuj:

500 g selera
2 średniej wielkości ziemniaki
2 średnie marchewki,
1 cebula
2 pomarańcze
1 szklanka oliwy z oliwek
1 szklanki soku pomarańczowego
1 szklanka wody
sól

Do dzieła:

1 - Posiekaj na drobno cebulę, selera i ziemniaki pokrój na kostki, marchewkę na dość cienkie plasterki a pomarańcze w ćwiartki
2 - Podsmaż (na oliwie) w dużym rondlu cebulę, aż zrobi się brązowa i posól (dosłownie szczyptą).
3 - Do podsmażonej cebuli dodaj marchew i smaż przez 1-2 minuty.
4 - Dodaj do garnka selera i ziemniaki i zalej szklanką soku pomarańczowego oraz szklanką wody
5 - Gotuj na średnim ogniu aż wszystkie warzywa zmiękną po czym dodaj pomarańcze i jeszcze chwilę poduś.
6 - Podawaj na ciepło lub na zimno.


Smacznego!

niedziela, 3 lutego 2013

dzieciaki z Golyazi + aparat + oczy szeroko otwarte

Najpierw kilka zabaw na kreatywność i spostrzegawczość.
Potem gimnastyka oczu.
Wreszcie aparat w dłoń i ruszamy po osadzie.
Szukamy kolorów, faktur, linii prostych i krzywizn.
A przede wszystkim ciekawych tematów!
Oto niektóre z prac, które zrobiły dzieciaki z Golyazi:







Więcej zdjęć TU

Chcemy zrobić takie zajęcia w ośrodku w Kurdystanie. Nie są to warsztaty fotograficzne, bo do tego nie mamy kompetencji ale rozbudzanie ciekawości i pokazanie im, że mają coś ciekawego do przekazania, że warto się rozglądać, że świat w okół (nawet jeśli czasem jest bardzo ponury) bywa bardzo piękny. Możemy to zrobić, tak jak dotychczas,  na moim, bardzo słabym sprzęcie ale może udałoby się zdobyć aparaty jednorazowe albo filmy coby zrobić aparaty otworkowe.
Jeśli macie pomysł jak coś takiego pozyskać to będziemy baaardzo
wdzięczni, bo my tu ciągle główkujemy:)

sobota, 2 lutego 2013

tureckie zabawy dla dzieci


Lades
Grę zaczyna się trzymając kość kurczaka, jeśli takowej nie posiadamy można po prostu złączyć się palcami. Wspólnie ustalamy o co się zakładamy (o czekoladę, pozmywanie naczyń i tp.) i na trzy cztery, z okrzykiem "lades!" wyrywamy sobie kość kurczaka lub rozrywamy złączone palce. Teraz gra zostaje rozpoczęta. Ilekroć ktoś nam coś poda (cokolwiek) musimy odbierając to od niego powiedzieć : "Lades" (i na odwrót, osoba, której coś podajemy musi pamiętać by użyć magiczne słowo). Kto się zapomni ten przegrywa zakład i musi spełnić to o co się założyliśmy. Zabawa może trwać cały dzień.
liczba uczestników: 2
wiek dzieci: 6...
potrzebne: czas (w wersji ortodoksyjnej kość z kurczaka)

Domuz Tepme Oyunu
(Uwaga bardzo agresywna gra. W dosłownym tłumaczeniu oznacza kopiące świnie)
Dzieciaki stoją w kole, jedno wchodzi do środka. Wtedy reszta zaczyna go kopać (!) (chyba trzeba by pomyśleć o jakiejś modyfikacji, np. owinięciu nóg kulami z gazet albo materiałem, bo w wersji oryginalnej zabawa wydaje mi się zbyt brutalna. Podobno wśród ludów tureckich, zwłaszcza wśród Turkmenów jest jednak bardzo popularna) a kopany stara się złapać (lub przydeptać) kopiące go nogi. Kiedy mu się to uda osoba, której nogę chwycił wchodzi do środka. Podaję bardziej jako ciekawostkę niż inspirację.
liczba uczestników: przynajmniej 5
wiek dzieci: ?
potrzebne: pomysł jak złagodzić

Göz Bağlama Oyunu
Gra podobna do naszej Ciuciubabki. Jedno z dzieci ma związane oczy, reszta rozbiega się we wszystkie strony. Dzieci po kolei podchodzą do "ślepca" z rożnych stron i pytają, zmieniając głos "Kim jestem?" Jeśli osoba z zawiązanymi oczami poda poprawną odpowiedź dziecko, które zadało pytanie przegrywa grę.
liczba uczestników: przynajmniej 5
wiek dzieci: 8-15 lat
potrzebne: przestrzeń, jakaś chusta do zawiązania oczu

Mendil kapmaca 
Jedna osoba trzyma na środku boiska chusteczkę. Reszta dzieci ustawia się w dwóch grupach po przeciwległych stronach.  Zawodnicy z przeciwnych drużyn biegną, by ją pochwycić jako pierwsi i w ten sposób zdobywają punkty. Która drużyna zdobędzie więcej punktów wygrywa.
liczba uczestników: przynajmniej 9
wiek dzieci: 8-13 lat
potrzebne: przestrzeń, chustka do wyrywania

Kedi ve Fare Oyunu
 Dzieci zamykają oczy i siedząc w kole trzymają się za ręce. One są myszkami a jedno wydelegowane, które krąży poza kołem jest kotem. Kot trzyma w ręku chusteczkę i niezauważenie kładzie ją jednej z myszek na głowie. Kiedy myszka to zauważy powinna się podnieść i pobiec w przeciwną stronę do tej po, której krąży kot. Mijając się z nim oddaje mu chusteczkę a następnie ściga się na miejsce, które przed chwilą opuściła. Jeśli się jej to nie uda, to ona zostanie nowym kotem.
liczba uczestników: przynajmniej 9
wiek dzieci: 6-13 lat
potrzebne: przestrzeń, chustka 

piątek, 1 lutego 2013

Konkurs na bajkę o uczuciach

Projekt Czujczuj zaprasza na konkurs!!!

W RAMACH WSTĘPU:
Przed nami wiele nowych wyzwań. M. in. Wielka objazdówa po Polsce. Chcemy się dowiedzieć jak smakują przysmaki z Łowicza, o czym mówią bajki Łemków, gdzie mieszkają szeptuchy i o czym się marzy na Śląsku a o czym na Kaszubach. A przede wszystkim,  wszędzie gdzie się da, zrobimy nasze warsztaty.
A do warsztatów w Polsce, potrzebujemy bajek.
Szczególnych bajek bo mówiących o emocjach, uczuciach, nastrojach. Czeka nas przekopywanie bibliotek i antykwariatów. Nawiązaliśmy współpracę z dwoma wspaniałymi pisarkami: Dorotą Suwalską i Patrycją Strzeszkowską, której bajkę o zazdrości publikujemy poniżej. 

PRZECHODZĄC DO RZECZY:
Bardzo potrzeba nam też Waszych bajek!!!!
O złości, ekscytacji i smutku. O zazdrości, radości, litości. O nienawiści i wzruszeniu. I melancholii. Zdziwieniu, samotności, szczęściu i zakochaniu. Czyli nie tylko o emocjach podstawowych. O wszelakich.

FORMA:
Krótkie (do dwóch stron maszynopisu) bajki, baśnie. Kto zrobi własne ilustracje, jest naszym gierojem!!!

TERMIN:
Od dziś do 30 września 2013

CO SIĘ Z TYM STANIE:
Będzie jeździło po Polsce i wspomagało warsztaty. Może z niektórych zrobimy z dzieciakami słuchowiska? A może foto story? Albo teatrzyk kukiełkowy? Albo...
Będziemy się starali wydać wszystkie nadesłane bajki.

NAGRODY:
Pomysł jest świeży niczym śnieg na gorącym nosie jamniczka, więc nagrody dopiero się krystalizują. Będziemy pisać do rozmaitych wydawnictw i postaramy się by były to ciekawe publikacje książkowe. Ponadto już teraz, podczas naszej obecnej podróży, zaczynamy gromadzić specjalny kuferek ze skarbami dla zwycięzcy. Znajdą się tam cuda z Turcji, Gruzji, Armenii, Azerbejdżanu i Kurdystanu.
Wszyscy laureaci będą na bieżąco informowani o tym co się dzieje z ich bajkami, będą mieli okazję poznać (ze zdjęć, prac i nagrań) dzieciaki, które z nich korzystają i dowiedzieć się jaki jest odbiór. 

CO ZROBIĆ:
Nadesłać na adres projekt.czujczuj@gmail.com pracę i dane do kontaktu.

Serdecznie zapraszamy do udziału!!!! 


A oto fragment bajki o zazdrości, autorstwa Patrycji Strzeszkowskiej:


(...) Schował się za drzewem i zaczął szlochać. Po pewnym czasie, Lis nie wiedział, czy były to minuty, a może godziny, usłyszał, że ktoś idzie.
- Lisie? Lisie, czy to ty?
Wstrzymał oddech. Głos był znajomy i Lis rozpoznał go od razu. To Panna Królik. Była duża jak na swój rodzaj, i co tu dużo mówić, gruba. Do tego nieodpowiedzialna, próżna i głupiutka. A głupi ludzie to ci najgorsi, lis wiedział o tym. Niedźwiedź był głupi, kiedy nadepnął mu na nogę. Wilk był głupi, kiedy połamał jego nowy rower. Borsuk... Borsuk był podły, a to coś zupełnie innego. Przynajmniej wiadomo, czego się po nim spodziewać. Głupi ludzie są nieprzewidywalni. Mogą być niebezpieczni.
- Wydaje ci się! - Krzyknął, ocierając łzy.
- Daj spokój! - Tym razem głos był bliżej i po chwili Lis zobaczył Pannę Królik. Wydawała się jeszcze większa. 
- Czemu płakałeś?
- Nie płakałem!
- Nie kłam! - Powiedziała bardzo z siebie zadowolona. - Masz czerwone oczy. I ja wiem czemu! Jesteś zazdrosny, Lisie. Tak zazdrosny, że musiałeś uciec i schować się tutaj!
- Co z tego?
Roześmiała się wesoło, co znowu rozzłościło Lisa.
- Lisie, jesteś taki zabawny!
Chciał prychnąć ale ona była szybsza. Objęła go swoimi wielkimi łapami i przycisnęła do siebie bardzo, bardzo mocno. Nie mógł się poruszyć, nawet, gdyby chciał. Ale nie chciał.
- Nie ma nic złego w byciu zazdrosnym. Powinieneś był powiedzieć jej, co czujesz. - Panna Królik pogłaskała go po głowie. Była wielka, ciepła i miękka. Gruba, pomyślał i od razu poczuł coś jakby szczypanie, bardzo głęboko w sercu. Zawstydzony, zaczął płakać. (...)

Patrycja Strzeszkowska- przyszła psycholożka, obecnie wciąż w procesie produkcji, nie posiada zainteresowań, tylko obsesje. Podejmie się każdego zadania i włoży w nie całe serce.