środa, 28 sierpnia 2013

Kto nie dostał albumu?

Albumy zostały wysłane darczyńcom, którzy wzieli udział w akcji Uśmiech dla dzieci z Kurdystanu.
Wszystkich do których nie doszły (mimo, że się należą) prosimy o kontakt na projekt.czujczuj@gmail.com
( i podanie adresu)



wtorek, 27 sierpnia 2013

... i kolejna z konkursowych bajek

STRACH

(Magdalena Tyran)
„O paprotce, która bała się ciemności”
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w miejscu, o którym nikt nie słyszał, istniała kraina wiewiórek. Pewnego pięknego dnia, w jednym z domów w krainie, przyszła na świat malutka wiewiórka o imieniu Ruda. Lubiła ona bawić się z innymi maluchami z wioski, ale najchętniej słuchała różnych opowieści starego dziadka wiewiórki. Kiedy pewnego dnia słońce chyliło się ku zachodowi i powoli zaczął zapadać zmrok, dziadek opowiedział Rudej historię, która przed wielu laty wydarzyła się w wiewiórczej rodzinie. A było to tak:

          Kiedy dziadek wiewiórka i babcia wiewiórka byli jeszcze młodzi, przed ich domem roztaczał się piękny ogród, którego zazdrościli im wszyscy mieszkańcy wioski. Było tutaj tak wiele kolorowych kwiatów, że ich widok we wszystkich wzbudzał zachwyt. Mówiono nawet, że to miejsce jest magiczne i wyjątkowe. Słyszano bowiem kiedyś, że jedna z wiewiórek widziała jak rośliny tego ogrodu rozmawiały ze sobą. Pobiegła wtedy szybko do dziadka wiewiórki i opowiedziała jakiego wydarzenia była świadkiem.

          Dziadek zatrzymał się na chwilę, aby sobie wszystko przypomnieć, po czym uśmiechnął się sam do siebie, spojrzał na zaciekawione oczy wnuczki i z radością przytulił ją do siebie.
- Co to było, dziadku?!- krzyknęła podekscytowana Ruda- co się wydarzyło w naszym ogrodzie?!
- Haha- serdecznie roześmiał się dziadek i ucałował ją w policzek, po czym zaczął mówić dalej- był bardzo upalny, słoneczny dzień. Mała wiewiórka przyszła do nas w odwiedziny i pobiegła pobawić się w ogrodzie. Wtedy usłyszała jak nasze piękne kwiaty śmieją się i śpiewają. Podobno wyglądały na bardzo szczęśliwe. Wszystkie wystawiały swoje liście ku słońcu i potrząsały nimi, jakby chciały tańczyć. W pewnej odległości od kolorowych róż, przepięknych tulipanów i astrów, rosły piękne, duże paprocie. One nie wygrzewały się w słońcu, bo przysłaniało je wielkie drzewo. Rosły więc w miejscu ciemnym, ale nie wyglądały tak, jakby brakowało im czegoś do szczęścia. Tak więc wszystkie rośliny radośnie nuciły znane melodie i śmiały się w niebogłosy całymi dniami. Jednak w pewnej chwili roztańczone tulipany ujrzały między sobą płaczącą paprotkę. Zatroskane zapytały dlaczego jest nieszczęśliwa.
- Bo w słońcu jest mi za gorąco- odparła smutno- poza tym jestem brzydka, mam takie zwiędłe liście...
- Dlaczego więc nie przejdziesz do cienia?- zapytała czerwona róża- tam rosną też inne paprocie, to twoja rodzina.
- Nie mogę!- mała paprotka wybuchnęła wielkim płaczem- boję się tego ciemnego miejsca, nie będę tam nic widziała.
          Piękne, rozłożyste paprocie, które rosły pod drzewem, usłyszały dobiegającą z daleka rozmowę. Postanowiły namówić małą paprotkę na zmianę miejsca, ponieważ same czuły się świetnie w ciemnym zakątku ogrodu.
- Chodź do nas!- krzyknęła jedna z nich- nie musisz się bać, tutaj przynajmniej światło nie będzie raziło cię w oczy i nie przypali twoich liści.
- Boję się- powiedziała mała paproć, spoglądając w stronę zacienionego miejsca.
- Nie bój się! Nic ci nie będzie!- krzyknęły wszystkie rośliny razem.
          Mała paprotka jednak nie uległa namowom i nie odważyła się przenieść do miejsca, gdzie rosły inne paprocie. Tak więc pozostałe rośliny nadal śpiewały, tańczyły i śmiały się głośno, a gdy do ich uszu dobiegało szlochanie małej, niepozornej paprotki, znów namawiały ją, aby zdecydowała się schronić przed słońcem w cieniu. Ale mała paproć była uparta i nie dała się przekonać. Z każdym dniem marniała i była coraz bardziej zrozpaczona. Tak mijały kolejne dni aż do momentu, gdy w ogrodzie pojawił się ogrodnik. Kiedy zobaczył małą paprotkę, podrapał się po głowie i ze zdziwieniem powiedział sam do siebie: "Jak ona się tutaj znalazła?". Następnie wziął do ręki niewielką łopatkę i zaczął wykopywać już prawie całkiem zwiędniętą paprotkę. Zmarnowana niemal roślinka popatrzyła na ogrodnika z przerażeniem i zaczęła głośno krzyczeć, kiedy zaczął się on przemieszczać razem z nią w kierunku cienia. Wszystkie kwiaty wstrzymały oddech, ponieważ wiedziały jak wielki lęk wywołuje w małej paprotce ciemność. Mała roślinka nie miała już siły, aby krzyczeć, trzęsła się więc tylko ze strachu. Ogrodnik wykopał dołek między pięknymi, dorodnymi paprociami, po czym zakopał w nim korzenie przerażonej paprotki, podlał wszystkie rośliny i odszedł.
          Minęło kilka dni, zanim mała paproć odważyła się otworzyć oczy. Ale kiedy już to zrobiła, osłupiała z wrażenia. Wcale nie było tak ciemno, żeby nie mogła dostrzec innych roślin. Samopoczucie paprotki było teraz dużo lepsze i ona sama czuła się szczęśliwa, choć początkowo nie chciała się do tego przyznać, bo wstydziła się swojego wcześniejszego zachowania. Okazało się, że słońce nie sprzyjało jej rozwojowi i dlatego zaczęła więdnąć. Teraz jej liście odżyły i była prawie tak duża i piękna jak inne paprocie. Nie miała już problemu ze snem, ponieważ słońce nie raziło jej w oczy i nie było jej zbyt gorąco. Od tej pory wszystkie rośliny bez wyjątku były szczęśliwe w ogrodzie państwa wiewiórek.
          Kiedy dziadek skończył opowiadać Rudej tę zdumiewającą opowieść, na dworze zrobiło się już całkiem ciemno i nadszedł czas na sen. Gdy mała wiewiórka leżała już w łóżku, dziadek wyjaśnił jej sens historii, którą usłyszała:
- Widzisz...strach ma wielkie oczy i czasem niektóre rzeczy wydają nam się bardzo straszne, choć w rzeczywistości wcale straszne nie są. Ciemne miejsce, którego tak bała się paprotka, w efekcie pozwoliło jej przeżyć i przyniosło wiele korzyści.
- Czy to znaczy, że nie powinnam się bać, kiedy nadchodzi ciemna noc?- zapytała senna wiewiórka.
- Właśnie tak, moja droga- odpowiedział z uśmiechem dziadek- kiedy nadchodzi noc, to znak, że przyszedł czas na sen. Wtedy zasypia cały świat i nie musisz się niczego bać. Kiedy zamykasz oczy, aby pogrążyć się we śnie, nie potrzebujesz światła. Wtedy ciemność sprzyja twojemu odpoczynkowi, abyś nabrała sił na następny dzień.
- W takim razie zgaś dzisiaj moją nocną lampkę, dziadku- szepnęła i zapadła w głęboki sen.
          Dziadek ucałował wiewiórkę, zgasił światło i zadowolony wyszedł z pokoju. A mała wiewiórka już nigdy nie bała się ciemności i odnajdywała w niej swojego sprzymierzeńca.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Kilka bajek nadesłanych na konkurs...

Jeszcze do 30 września można nadsyłać prace na nasz konkurs na bajkę o uczuciach
Oto niektóre z nadesłanych utworów:


DUMA

(Paulina Olko)
Które ze zwierząt jest najbardziej dumne? Powiecie: Paw. I macie rację - ale nie zawsze tak było. Dawno temu Paw był wstydliwy i płochy, a wszystko to przez jego krótki, szary ogonek, podobny trochę do takiego, jakie noszą bardzo stare kury. Paw marzył o ogonie rozłożystym, z wielobarwnymi wzorami, który dodałby mu odwagi - postanowił więc udać się do Starego Czarodzieja mieszkającego w głębi lasu, aby poprosić go o pomoc. 
Stary Czarodziej miał już pięćset, albo i pięćset siedem lat, i był bardzo mądry. Niechętnie przyjął do siebie Pawia kiedy dowiedział się, że chce nowy ogon bez ważnego powodu, dla własnej tylko korzyści. 
- Nie spełniam życzeń - powiedział. - Nie jestem złotą rybką.
Paw jednak bardzo prosił i Czarodziejowi zrobiło się go żal.
- No dobrze, dostaniesz nowy ogon, ale pod jednym warunkiem - powiedział. - Udowodnij, że na niego zasługujesz. Masz czas do zachodu słońca.
Paw chodził po lesie bardzo smutny, bo nie wiedział, co ma zrobić, żeby przekonać Starego Czarodzieja. Nie był tak odważny jak wilk, ani tak przebiegły jak lis, nie biegał za szybko i nie latał zbyt wysoko, słowem - nie było takiej dziedziny, w której czułby się na tyle dobrze, aby zasłużyć na nowy ogon. Myślał i myślał co by tu zrobić, tymczasem zaczęło już zmierzchać. 
Przechodził właśnie obok strumienia, kiedy usłyszał cichutki płacz. To mała Myszka trzymała się pazurkami kamienia pośrodku wody i szlochała, bo nie mogła przedostać się na brzeg. 
- Pawiu drogi, pomóż mi - pisnęła na jego widok. - Tak bardzo boję się wody, zabierz mnie stąd nim utonę.
Paw ruszył już w jej stronę, kiedy nagle drogę zagrodził mu Lisek Chytrusek. 
- Pawiu najdroższy, nie słuchaj, nie słuchaj - szepnął mu do ucha. - Ja pomogę Myszce. Ty się lepiej spiesz, słońce już zachodzi, a nie wypełniłeś jeszcze swojego zadania.
Sprytny Lisek chciał pozbyć się Pawia, żeby zjeść biedną Myszkę, ale na szczęście Paw przejrzał jego zamiary. 
- Uciekaj, Lisie! Nie pozwolę ci skrzywdzić Myszki! - krzyknął i kłapiąc gwałtownie dziobem przegonił Chytruska. 
Kiedy Lisa już nie było, wyciągnął swoją długą szyję nad wodą, a Myszka wczepiła się piórek i wdrapała na jego głowę. Później Paw położył ją na brzegu, gdzie czekała już na nią Mama Mysz i kilka innych zwierząt, które zgromadziły się wokoło w trakcie akcji ratunkowej. 
- Wiwat! Wiwat! - krzyczały głośno na cześć Pawia, ale Paw był bardzo smutny, bo w tym samym momencie słońce zaszło i stracił swoją szansę na nowy ogon. 
Lecz co to? Nagle nad strumieniem wzbiły się kłęby pary, a woda zmieniła się w długą, siwą brodę. To Stary Czarodziej - był zamieniony w strumień, a teraz wrócił z powrotem do ludzkiej postaci. 
- Brawo, Pawiu - powiedział. - Jestem z ciebie dumny. Nie dałeś się zwieść Lisowi i wybrałeś to, co było słuszne. Pomagając Myszce okazałeś się bardzo odważny, bo nie każdy poświęciłby się dla kogoś innego. W nagrodę mam dla ciebie prezent.
Czarodziej machnął ręką i nagle mały, szary ogonek Pawia zmienił się w rozłożysty wachlarz kolorowych piór, długich i powabnych, tak że wszyscy zgromadzeni westchnęli z zachwytu. Paw spojrzał na swój nowy ogon ze zdumieniem i nagle poczuł coś, czego nie czuł nigdy wcześniej: dziwną radość i lekkość, tak że gdyby wzbił się teraz w górę mógłby lecieć setki kilometrów przed siebie w nieznanym kierunku, a z drugiej strony po raz pierwszy chciał zostać tu, na ziemi, gdzie wszyscy go podziwiali. Był z siebie naprawdę dumny. 
Od tej pory wszystkie pawie noszą piękne ogony, na cześć bohaterskiego ratunku małej Myszki. Nie są już wstydliwe - chodzą powoli i z gracją, wachlując się długimi piórami, tak aby każdy mógł je podziwiać.

ODWAGA
(Dominika Kanafa)
Psy są stworzeniami bardzo interesującymi. Albowiem dzielą się one na zwyczajne i te trochę inne. Te trochę inne, bardziej niezwykłe i w pewien sposób magiczne, potrafią odczuwać emocje. Odczuwać bardzo silnie, w dużo większym stopniu niż człowiek. Cieszą się, cierpią i czasami nawet płaczą, a w razie zagrożenia wykorzystują swoje psie moce. Dzieją się wtedy rzeczy naprawdę niesamowite... 

Właśnie do tego rodzaju zwierząt zaliczał się Pan Pies. Był on jednym z tych bezpańskich psów, na których widok robi nam się żal. Mimo swojego ogromnego uroku, nie udało mu się do tej pory znaleźć domu. Aż do pewnego niezwykłego dnia… 
Mieszkańcy krainy za siedmioma górami, za siedmioma lasami, zwanej Śniegolandią, nie byli przyzwyczajeni do widoku słońca. Zazwyczaj otaczały ich zaspy, a dookoła było biało. Pogoda ta powodowała, że wszyscy bez przerwy byli zaspani, pozbawieni chęci do życia i strasznie powolni. Dzień każdego człowieka na tym obszarze wyglądał tak samo. Rano wychodził ze swojego nudnego domu do nudnej pracy, następnie wracał i spożywał nudny posiłek. Zaraz potem oglądał nudny program w nudnej telewizji i w końcu szedł spać. Śniegolandczycy nigdy nie miewali snów, ponieważ nudne sny nie istnieją, a coś interesującego byłoby odchyleniem od normy. Niczym nie wyróżniał się Tymoteusz. Ten młodzieniec, odbywszy podróż po świecie, zachęcony pięknymi zimowymi krajobrazami, postanowił osiedlić się w Śniegolandii. Już po kilku tygodniach stracił swoją energię i zaczął upodabniać się do pozostałych mieszkańców. 
Jego pierwsze spotkanie z Panem Psem miało miejsce w niecodziennych okolicznościach. Otóż Tymoteusz stał w szpagacie między życiem a śmiercią. Niefortunnie znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Konkretniej, mężczyzna podczas wykonywania jednej ze swoich codziennych nudnych czynności znalazł się w centrum niebezpieczeństwa. Jego nudny dom zaczął się palić. Płomienie ogarnęły wszystko i bardzo skutecznie odcięły Tymoteuszowi drogę do jakiekolwiek wyjścia. Pan Pies przechodził akurat jedną z nudnych ulic Śniegolandii. Zobaczywszy dym, bez wahania wbiegł do budynku. W przypadku niezwykłych psów w obliczu zagrożenia, sumują się wszystkie emocje - przerażenie, strach oraz chęć pomocy. Jak wcześniej wspomniałam, dzieją się wtedy rzeczy naprawdę niesamowite. Pan Pies wbiegłszy do budynku, nie musiał obawiać się płomieni, ponieważ chroniły go psie moce. Stał się jakby nietykalny. Nic mu nie zagrażało. Był jak superbohater, tylko zamiast peleryny miał ogon. Zwierzę odnalazło Tymoteusza. Leżał w zadymionym pomieszczeniu, wyraźnie nie mógł oddychać. Pan Pies podbiegł do niego i pewnie chwycił za ubranie. Wyciągnął go na zewnątrz i jak najszybciej wezwał pomoc. Nie zostawił Tymoteusza, kiedy przyjechała nudna karetka. Nie odszedł też, kiedy nudni lekarze udzielali mu pomocy. Leżał wytrwale przy nudnym szpitalnym łóżku i czekał, aż Tymoteusz wydobrzeje. Parę godzin później mężczyzna obudził się. Przypomniawszy sobie całą sytuację, uświadomił sobie, że także ma swoje psie moce, które zgubił i głęboko ukrył. Są nimi emocje. Dotychczas jego życie było pozbawione uczuć, jednak z pomocą Pana Psa nauczył się na nowo je wyrażać. Od tamtego czasu Tymoteusz dla Pana Psa nie był już tylko zwykłym Tymoteuszem, lecz Właścicielem. Stali się nierozłączni i utracone cztery ściany zastąpili nowym domem, którego fundamentami było zaufanie i radość wspólnie czerpana z życia. Tymoteusz nigdy nie miał wierniejszego przyjaciela niż Pan Pies. A w Śniegolandii po raz pierwszy zaświeciło słońce.

ZŁOŚĆ

(Agnieszka Bałazy)
Zaczarowany ogród
Słoneczny poranek obudził Elizę. Była to sobota, czyli dzień wolny od zajęć szkolnych. Eliza ubrała się w ulubioną sukienkę koloru żółtego, wyglądając niczym kwiat. Włosy splotła w dwa warkoczyki i zeszła na rodzinne śniadanie. Jedząc rogaliki z dżemem i smakując ulubione kakao, nie mogła się doczekać kiedy wybiegnie na podwórko. Po jakiejś chwili spacerując już po trawniku, usłyszała wołanie. Cześć Elizo! To my, twoi koledzy. Borys wraz z Frankiem chodzili do jednej klasy z Elizą. Często poza szkołą bawili się razem. Borys był szczupłym wysokim chłopcem jak na pierwszoklasistę. Jego bujna czupryna charakteryzowała się drobnymi lokami na całej głowie a oczy błyszczały jak dwie duże żarówki. Franek natomiast był blondynem, o zadartym nosku i mocno błękitnych oczach niczym ocean. Tworzyli bardzo zgraną paczkę. Obaj chłopcy lubili wspólne zabawy z Elizą, lecz ich uczucie do niej było głębsze niż zwykła znajomość. Eliza była częstym świadkiem rywalizacji chłopców, co bardzo ją smuciło. Bardzo chciała by ich wspólna znajomość była braterska, niż coś, co przypominało pojedynek waleczny. Mimo tych starć Borys i Franek lubili się, razem grali w piłkę, strzelali z łuku ale kiedy byli w towarzystwie Elizy, złościli się na siebie. Każdy z nich chciał udowodnić, że jest lepszy od drugiego. Franek przechwalał się kolekcją swoich robaków, które hodował a Borys mądrzył się iż jak dorośnie będzie słynnym piłkarzem. Chłopcy nawet nie zwracali uwagi, że ich złośliwe i bezmyślne zachowanie nie tylko rani ich koleżankę ale i ich samych. Eliza, która była świadkiem tych kłótni wpadła na dziwny pomysł. Niedaleko podwórka znajdował się ogród, o którym opowiadali jej rodzice. Jednak nie było to zwykłe miejsce gdzie rosły kwiaty, drzewa, lecz zaczarowane. Wszystkie rosnące tam rośliny mówiły ludzkim głosem. Nagle kłótnię chłopców przerwał delikatny lecz stanowczy głos Elizy, który brzmiał - Dobrze skoro ciągle się sprzeczacie, złościcie na siebie i przy okazji ranicie moją osobę, to mam na to doskonałe lekarstwo. Za szkolnym murem znajduje się ogród, chcę prosić byście przynieśli mi taki kwiat, który waszym zdaniem nie jest tylko piękny ale posiada odwagę, dobro i zrozumienie. Franek spojrzał na Elizę i powiedział ale ten ogród jest zaczarowany..po czym obleciał go strach. Borys nazwał Franka tchórzem i nabierając powietrza w usta stwierdził, że to on zwycięży. W tym samym momencie znaleźli się przed bramą ogrodu. Kiedy weszli na ścieżkę, zwrócili uwagę iż całkowity spokój panujący tam zaczął im się udzielać. Nagle Franek zniknął z oczu Borysa i podążał przed siebie, chciał jak najszybciej zerwać kwiat i wrócić do Elizy. Strach bardzo go paraliżował, kiedy już próbował chwycić łodygę stokrotki, usłyszał głos. Kwiat rzekł - czy na pewno twój wybór jest właściwy? Czy Eliza pragnie stokrotki? Franek zawahał się i usiadł na ławeczce, próbując dobrze się zastanowić. Borys odnalazł wśród kwiatów różę, sądząc, że ten kwiat posiada wszystkie cechy o których mówiła Eliza. Jednak nie zerwał jej od razu. On również usłyszał głosy większości kwiatów, które szeptały, zastanów się. Chłopcy spędzili dłuższą chwilę na myśleniu, jaki wybór będzie właściwy. W pewnym momencie dostrzegli piękno ogrodu. Na samym środku znajdowała się piękna fontanna z figurką Aniołka. Obok były pnące kwiaty różnego gatunku i koloru. Cały ogród pachniał magią, nad pąkami kwiatów fruwały kolorowe motyle. Ptaszki siedziały na gałązkach drzew i ćwierkały radośnie. W rytm wiatru tańczył cały ogród, przepełniony dobrymi uczuciami, które unosiły się w powietrzu niczym mydlane bańki. Uczucia tego ogrodu były niewidoczne gołym okiem, lecz trafiały do każdego kto znalazł się w tym niezwykłym miejscu. Najważniejszy był w nim panujący spokój oraz zgoda. Po dłuższej chwili obaj chłopcy znaleźli się obok Elizy z takim samym bukietem kwiatów. Franek rzekł, nie mogłem się oprzeć i zerwałem po jednym kwiatku z każdego gatunku. Borys uczynił to samo. Wtedy chłopcy zrozumieli, że rywalizacja miedzy nimi o względy Elizy była nie potrzebna. Raniła nie tylko ich przyjaciółkę ale i ich samych. Wzbudzała w obu chłopcach złość, zazdrość, która mogłaby zniszczyć ich przyjaźń. Od tej chwili zostali trójką najlepszych przyjaciół. Ogród nauczył ich by być dobrym wobec innych, pokazał im piękno w najdrobniejszych rzeczach oraz życie w zgodzie. 
Kwiaty z których były zrobione bukiety miały bardzo duże znaczenie. Róża mówiła o miłości wszystkich ludzi. Niezapominajka szeptała by nigdy nie zapomnieć o tym co dobre. Stokrotka natomiast uczyła zrozumienia. Reszta kwiatów miała radość, spokój, dobro. Natomiast łodyga miała w sobie odwagę. Borys i Franek mieli te uczucia w sobie od zawsze, jednak zaczarowany ogród przypomniał obu chłopcom, że tylko dobre potrafią przetrwać i uczynić wiele dobrego.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Historie Kuchenne

We wrześniu już po raz drugi ruszamy z projektem Historie Kuchenne, czyli polsko-emigranckimi spotkaniami przy wspólnym siekaniu, obieraniu, mieszaniu, duszeniu, wałkowaniu, doprawianiu... I oczywiście jedzeniu. 


Tak samo jak w zeszłym roku zapraszamy Was do Teatru Baza by wspólnie gotować. Mali i duzi, Polacy i cudzoziemcy, zawodowcy i totalni amatorzy... Dla każdego znajdzie się miejsce przy naszym stole. Mamy nadzieję, że projekt stanie się okazją do wymiany doświadczeń i rozmaitych opowieści związanych z kuchnią, gotowaniem czy świętowaniem. Być może poprzez te historie uda nam się lepiej poznać ludzi, którzy żyją obok nas, nie tylko ich potrawy. Może wymieszamy się wszyscy i wzbogacimy nawzajem, jak składniki w wielokulturowej zupie. Czy będzie smaczna? Sami jesteśmy bardzo ciekawi!
Podczas poprzedniej edycji odbyły się warsztaty kuchni m.in. palestyńsko-izraelskiej, tajwańskiej, gruzińskiej i irańskiej. 


fot. Czarli Bajka

Właśnie układamy dokładny plan na ten rok i jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje. Co tam otwarci, zachęcamy do współtworzenia projektu! W swoim otoczeniu masz imigrantów - sąsiada, koleżankę albo chłopaka? Powiadom ich o warsztatach. A może sam pochodzisz z innego kraju i chcesz się podzielić swoją kulinarną tradycją? 
Zapraszamy do kontaktu na projekt.czujczuj@gmail.com

Projekt współfinansowany ze środków m.st. Warszawy 


Realizacja projektu: Stowarzyszenie Teatr Baza


Wywiady z imigrantami szefującymi warszawskim knajpom, nakręcone w ramach pierwszej edycji (reszta części dostępna jest na yotubie, tu nie chcą się załadować)

czwartek, 15 sierpnia 2013

W 1 godzinę, 14 minut i 25 sekund dookoła Rosji

Jak już muszę leżeć w szpitalu w taką piękną pogodę, to sobie przynajmniej uchem po mapie popodrużuję.

Taką muzykę grają narody Rosji, czyli:

 Adygejczycy

Karaczajowie

mieszkańcy Kabardo-Bałkarii

Osetyjczycy

Czeczeni

Dagestańczycy

Ingusze

Kałmuki

Maryjczycy

Mordwini

Czuwasze

Tatarzy

Baszkirzy

Udmurci

Komiacy

Karelowie

Ałtajczycy

Chakasi

Tuwińcy

Buriaci

Jakuci

jak Jakuci to oczywiście i drumla

Rzecz jasna narodów w Rosji jest znacznie więcej. Póki co skupiłam się tylko na tych, które mają własną republikę i ograniczyłam do muzyki tradycyjnej (ale w szpitalu jeszcze trochę pobędę...) .

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Drapacz chmur i panna Ch

Zaczęło się wszystko od tego tego, że nocami tak potwornie swędziała mnie skóra, że budziłam się drapiąc do krwi.

Nic to! Myślałam sobie "W zasadzie to ta ciąża mogłaby się nie kończyć". Tylko nocy się troszkę bałam.

Więc koniec końców przestałam spać.

A potem swędzenie przerodziło się w potworny ból skóry. I ubrać się mogłam już tylko w t-schirty na lewą stronę z obciętą metką. Przynajmniej zrozumiałam jak się (prawdopodobnie) czują autyści.


Z każdym dniem swędzoneczka się pogłębiała. Wkrótce jedynym miejscem gdzie znajdowałam ulgę była wanna pełna wody zmieszanej z mąką ziemniaczaną (w konsystencji przypominało to kisiel - fascynujące doznanie). Lubiłam sobie wyobrażać, że jestem jak rewolucjonista Marat, który również - coby się nie drapać - spędzał dzionki w wannie (tylko, że jego swędziało nie od ciąży a od choroby wenerycznej). Bidak kiepsko skończył - zasztyletowany podczas kąpieli. Ale przynajmniej Jacques Louis David uwiecznił go (w tejże wannie) na obrazie:


Moją rozrywką stało się czytanie o chorobach.

Na wszelkich forach dla równie zdesperowanych brzuchatek jak ja (jeśli idąc ulicą o 3.00 w nocy widzisz zapalone światło to kto wie, może to jedna z naszej armii? Z brzuchem jak arbuz, drapie się - albo oddaje innej przypadłości- i wali w klawiaturę przemierzając internet tam i z powrotem, w poszukiwaniu diagnozy, antidotum i wsparcia). Oczywiście natychmiast znalazłam, że takie objawy w ciąży jak "potworne swędzenie skóry bez wysypki i idąca za tym bezsenność" mogą oznaczać cholestazę ciążową.

Jest to paskudna choroba wątroby, występująca tylko w stanie przy nadziei. Nieleczona może prowadzić do śmierci płodu. Prowadząca mnie ginekolog z AlfaLek (podaję nazwę coby zrobić temu przytulisku złych lekarzy antyreklamę) stwierdziła, że to komary a gdy pokazałam plecy (które wyglądały jakbym się wytarzała w krzakach jeżyn) litościwe zleciła podstawowe badania na "ch". Te nic nie wykazały, więc bujałam się niewesoło dalej. W chwili rozpaczy pojechałam na ostry dyżur do wychwalanego w stolicy szpitala świętej Zofii ale tam mnie zbyli. Poradzili tylko by powtórzyć te same badania (które znowu były w normie). I tyle się dowiedziałam.


Zaczęłam więc turne po innych lekarzach i znachorach.

A każdy z pewnością farmera, który przydybał lisa w kurniku i krzyczy "mam cię!", obwieszczał:

- Kobieta w ciąży to zagadka. 130 zł się należy
- Och to candidia moja mała. Musisz odstawić gluten, mleko i jajka
- Pij rano olej z wiesiołka
- Pij wieczorem olej z czarnuszki
- Grunt to oddech. Zastanów się co Twoja skóra ci mówi.
- Zapiszę pani relanium, bo to wszystko nerwy
- Skarbeńku brakuje ci żelaza, pij moje zioła, zaraz podam przepis

i tak dalej.

Odprawiałam te wszystkie zalecenia jak jakieś misterium ale nie pomagało (albo pomagało na moment bo tak mocno trzymałam się nadziei). Zrobiłam sobie masę, masę badań- z własnego pomysłu bo lekarze i znachorzy (bardzo przekonani co do swoich diagnoz) ich nie przypisywali, ale nie rzuciły nowego światła na mój stan.

Kilka dobrych dni spędziłam zapłakana wijąc się na kafelkach w łazience (bo zimne). Chwała glazurnikom. A także chwała tym kilku osobom, które wymogły na mnie bym jednak pojechała do szpitala bez lęku, że znowu mnie odprawią z kwitkiem.

I tu kochane brzuchatki (bo do Was kieruję ten przydługi, prywatny jak jasna gwint wywód, gdyż wiem, że ciężarnych kobiet w podobnej sytuacji jest cała masa) następuje wreszcie optymistyczny zwrot mojej opowieści: pojechałam na Inflancką i tam zajęli się mną jak należy. Czyli kochane-ciężarne-cierpiące-niezdiagnozowane:

jak jesteście z Warszawy to polecam ten szpital

a jak nie jesteście

to zróbcie sobie koniecznie nie tylko podstawę badań (czyli w przypadku cholestazy ASPAT i ALAT) ale i tajemniczo brzmiące Fosfatazę i Bilirubinę i co tylko jeszcze się da.

Na Inflanckiej przebadano mnie bowiem od stóp do głów (za co Roszek będzie miał nakaz rysowania laurek leczącym mnie teraz lekarzom, do 18-stego roku życia) i okazało się, że jakieś tam inne parametry niż te podstawowe badania wskazują, że choruję na "ch".
Teraz wszystko jest pod kontrolą. Dostaję leki i kroplówki, muszę niczym na detoksie pić trzy litry wody dziennie by wypłukać świństwo, które mi się przez dwa miesiące nieleczenia nagromadziło pod skórą i powoli wracam do żywych.

Jak by nie było, tak wspaniale - najlepiej to jeszcze nie jest. Wystarczy spojrzeć o której godzinie spisuję te swoje złote myśli.

Roszka nie obchodzą bolączki matki i sobie beztrosko fika i tańcuje (preferuje Santanę) w tym brzuchu:





A koło 4 września (albo wcześniej bo przy cholestazie często trzeba przyśpieszyć termin) wreszcie zacznie tańcować i fikać TU !