czwartek, 26 lipca 2012

przyjemności

W Kurdystanie mężczyznom zamiast krwi, w żyłach pulsuje siwy dym. Zbierają się co wieczór, by pod gołym niebem palić szisze, grac w OK lub havlę - o nich za moment- i rozmawiać bez końca. Kurdyjskie kobiety maja zwyczajną krew - jak Polki - ponieważ nie uczestniczą w tych rozrywkach. Kobiety i mężczyźni to dwa, nie do końca przenikające się światy, my jako obce mogłyśmy poznawać oba. Jeden świat to świat domu i dzieci, zapachy kuchni. Drugi to świat zewnętrzny, praca, dym sziszy, wieczorne partyjki OK w męskim gronie. W ulubionym, stałym miejscu pod cytadelą początkowo budzimy nie małą sensację i nasze poczynania bacznie obserwowało jakieś 40 par oczu. A my poczyniłyśmy sobie przednio- piłyśmy hektolitry słodkiej jak ulepek herbaty, obżerałyśmy baklawami. Oczy miałyśmy błędne od sziszy i niczym stare hazardzistki rznęłyśmy w ok. Jest to 4-osobowa gra rozgrywana przy pomocy płytek z numerami od 1 do 13. Celem gry jest ułożenie swoich płytek w jednokolorowe sekwensy lub grupy zawierające takie same numery. Wciąga. Grze towarzysza całe czary mary z tasowaniem co budzi niesłychane emocje. Ponieważ jej idea polega głównie na liczeniu i segregowaniu, doskonale się w niej odnajdą osoby z rysem autystycznym i anankastycznym. I wszyscy inni.


fot. Czarli Bajka
Kiedy robi się ciepło i jest wolne od pracy (w Kurdystanie to piątek jest takim dniem a nie niedziela), kto żyw urządza pikniki. Wraz z paczką zaprzyjaźnionych chłopaków pojechałyśmy w góry. Koedukacyjny wyjazd w gronie nie połączonym więzami krwi to tutaj mimo wszystko ekstrawagancja. Naszym koleżkom dopisywał humor- od kilku dni robili przygotowania na wyprawę: pojechali do chrześcijańskiej dzielnicy kupić piwo na piknik (w pozostałych dzielnicach w sklepach nie uświadczycie alkoholu), zakupili wiktuały do szaszłykowania.

fot. Czarli Bajka

Podczas drogi nauczyli nas kurdyjskiego przywitania, odpowiednika naszego 'witaj bracie' i zaśmiewali się gdy witałyśmy w ten sposób zdezorientowanych funkcjonariuszy przydrożnych posterunków, w których co kilka kilometrów trzeba okazać dowód tożsamości. Zatrzymałyśmy się spory kawałek od miasta nad strumieniem, popularnym miejscem pikników, o czym świadczą wszędzie walające się śmieci. Chłopcy wszystkim się zajęli- przygotowali szaszłyki (to męska rzecz), schłodzili sziszę... Totalne rozpieszczando.

fot. Czarli Bajka 
Mocno otumanione szisza i syte ruszyłyśmy w góry. Tak naprawdę to jedna z nas ruszyła w góry w towarzystwie Kurda w którym się zauroczyła. Kurd również był całkiem zainteresowany bladą Polka ale chwilami zgrywał obojętnego - czym doprowadzał biedaczkę do gorzkich łez i zgryzoty. Na pikniku również postanowił pozgrywać niedostępnego ale szczęśliwie napatoczył się Czech autostopowicz, podążający przez Kurdystan do Indii. Zobaczyłyśmy jak idzie drogą wielkim plecakiem i zaczęłyśmy go gorliwie zapraszać na szaszłyki. Ledwo nasz sąsiad z południowej granicy przekroczył strumień, amant porwał jedna z nas - na szczęście tą co trzeba i przeprawił się z nią przez tenże strumień. Idziemy w góry- oświadczył. A blada Polka gorliwie się zgodziła.
Romansu niestety nie było, Kurd był dżentelmenem. Kiedy wreszcie dotarli na szczyt, chłopak wręczył jej zerwanego po drodze kwiatka, nachylił się nad jej (nieco spoconym) spoconym liczkiem, głęboko zajrzał w oczy i zadał sakramentalne pytanie:
- Co sądzisz o przyszłości Kurdystanu?

środa, 25 lipca 2012

Gościnność

Pewne trzy cioteczki,
dzielne, że się nie śniło
po Erbilu ruszyły, na przechadzkę miłą.


fot. Czarli Bajka

Nagle zza winkla wyszedł Kurd bosonogi
"Basibra, dzień dobry- zapraszam w me progi...
Dzisiaj baklawę się u nas je!"
Jedna z cioteczek słynęła z łakomstwa, 
więc zostały tylko dwie.


Dwie dzielne cioteczki- długie u nich spódnice,
dalej eksplorują erbilskie ulice.
Wtem na krawężnik zajechał samochód, w środku kurdyjska rodzinka.
"Jedziemy na ślub, koniecznie przyjdźcie! Choć nie uszczkniecie tam winka..."
"O tak, koniecznie, mam chrapkę na tany!"- krzyknęła jedna.
I znów skład przebrany.


Jedna dzielna cioteczka po Kurdystanie wędruje,
nic jej się nie stanie,
co tylko wpadnie w opały, 
ktoś się nią opiekuje.