niedziela, 16 września 2018

Obyś cudze dzieci uczył!

… czyli kilka pomysłów na urozmaicenie nauki. Dopiero zaczynam edukacyjną przygodę z dziewczynami z Zawadki Rymanowskiej ale podczas tworzenia programu wpadłam na kilka pomysłów na to jak urozmaicić naukę. 


1. Gotowanie; Tworzenie własnych książek kucharskich

Jestem przeciwniczką wykorzystywanie artykułów spożywczych do prac plastycznych. Uważam, że to nieetyczne nawlekać makaron na nitkę jak korale gdy tak wielki procent świata jest niedożywiony (zresztą nauczanie w Zawadce prowadzę z cudowną Inką Brzuzan, autorką Książki Kucharskiej z Obszarów Głodu). Jednocześnie stół to genialny nośnik idei, sposób na łączenie ludzi i td. A przy gotowaniu można się uczyć bardzo wielu rzeczy:
- Języka - stwórzmy książkę kucharską z przepisami kuchni polskiej po angielsku (i wysłać ją do zaprzyjaźnionej grupy dzieciaków z kraju anglojęzycznego)
- Etnologii, geografii, biologii – można też opracować książkę kucharską z przepisami z danego kraju (czy kontynentu) i okrasić ją analizami jak na dane potrawy wpływały: konkretne kultury (np. tabu religijnych), dostępne na danym obszarze rośliny, warunki geograficzne, historia (wojny, kontakty z innymi kulturami) i tp.
- Historii – gotowanie i jedzenie pobudza bardzo wiele zmysłów i pozwala nam na podróże nie tylko geograficzne ale i w czasie. Podejrzewam, że opowieści o Słowianach dzięki pieczonym przy okazji podpłomykach zostaną w pamięci na dłużej niż suchy wykład.
- Fizyki, chemii, biologii – wystarczy, że naszą Książkę Kucharską uzupełnimy (z dziećmi oczywiście!) o informacje jakie reakcje chemiczne, fizyczne czy biologiczne zachodzą przy okazji pieczenia, smażenia, przełykania, trawienia. 


- Matematyki: „daj mi ćwierć szklanki mąki”, „potrzebne są 3 jajka ale tylko 2 białka”, „50% cynamonu dodajemy do masy, 25% do kremu a resztę do musu”
- Polskiego: Przy tworzeniu Książki Kucharskiej ćwiczymy pisanie, czytanie, poprawne układanie zdań.
 


2. Gry
Uczniowie tworzą grę planszową z czterema rodzajami pól: na żółtych będzie ćwiczenie praktyczne z opracowywanego tematu, na niebieskich ciekawostki związane z tematem, na zielonych pytania zaś szare są neutralne.

3. Memory
Na zasadzie dobierania kartoników w pary (odwróconych uprzednio – dzięki czemu ćwiczy się też pamięć i spostrzegawczość) można opracować bardzo wiele działów. Począwszy od nauki języków:
- dobiera się w pary słowo obce i polskie
- albo słowo i obrazek
- albo czasownik i rzeczownik albo...
jak i np. utrwalania wzorów z fizyki (wzór i opis czego dotyczy) , symboli chemicznych (skrót i pełna nazwa) czy ćwiczenia tabliczki mnożenia (zadanie i wynik).

4. Wyścig z powtórką
Uczniowie stoją w szeregu a ja zadaję im pytania z przerabianego materiału (w przypadku Edukacji Domowej, kiedy uczniowie opracowują materiał o różnym stopniu trudności dla każdego gracza można przygotować osobny zestaw pytań). Ten kto odpowie dobrze, stawia krok do przodu. Osoba, która pierwsza dotrze do nauczyciela wygrywa.

5. Kąty pokoju
Inny sposób na powtórzenie materiału: w każdym kącie pokoju kładę zapisane na kartce hasło z opracowywanego tematu np. Przymiotnik, Przysłówek, Rzeczownik, Zaimek. Albo Ssaki, Płazy, Gady, Ptaki i td. Uczniowie chodzą po sali a ja cichutko co jakiś czas rzucam słowo, np. „wesoły” albo "puchacz". Uczniowie muszą usłyszeć co powiedziałam i jak najszybciej pobiec do odpowiedniego kąta. Tak można opracować wiedzę z wielu przedmiotów, również matematykę tabliczkę mnożenia: w kątach są liczby a ja mówię proste zadania.

6. Wszystkie zmysły i wyobraźnia przy nauce cyfr i liter 
Jeśli chodzi o naukę cyfr, liczb i liter, to inspirowałam się pomysłami Marii Montessori i Rudolfa Steinera. Z jednej strony (tu się kłania pedagogika waldorfska) zastanawiamy się nad istotą danej cyfry, liczby czy litery: czego jest tylko 1, 2, 3, 4 , 12 na świecie? Czemu A to A? Czy jest trochę apatyczne bo ziewamy „aaa” ? A może zupełnie nie? Czy „O” jest odkrywcze bo krzyczymy „O!” kiedy cos nas zdziwi? Z drugiej strony (ukłon w stronę pani Marii) przerabiamy te symbole na wszelkie możliwe sensoryczne sposoby: lepimy litery i cyfry z modeliny i potem odkrywamy je z zamkniętymi oczami. Gramy w głuchy telefon z literami i cyframi na plecach. Piszemy daną cyfrę i literę (każdej poświęcony jest osobny dzień, podczas naszego porannego kręgu) w powietrzu, na ziemi, całym ciałem. Tworzymy opowiadania na daną literę (TUTAJ mała inspiracja), witamy się używając wyłącznie słów zaczynających się na przerabianą literę. Osoba, której imię się na nią zaczyna ma w dzień, w który ją przerabiamy specjalne względy. I tak dalej...
                                                                
foty pochodzą z tegoż fantastycznego BLOGA



7. Robienie czegoś dla innych (nie mylić z motywacją zewnętrzną)

Do tej pory taki system pracy przetestowałam głównie z dziećmi romskimi i z nimi sprawdzał się znakomicie. Ciekawa jestem czy na owo podejście będzie czas i energia w Beskidach. Otóż jestem zdania, że w procesie edukacji kluczowe jest poczucie sensu. Źródła owego poczucia są przynajmniej dwa: coś nas interesuje albo wiedza, którą zdobywamy jest nam jakoś potrzebna (najlepiej oczywiście kiedy mamy mix). Podstawa programowa zawiera w sobie bardzo rozmaite działy, siłą rzeczy nie wszystko ciekawi każdego. Teoretycznie ta wiedza przyda się uczniom na studiach i w dorosłym życiu. Jest niezbędna by byli światłymi ludźmi i tak dalej, bla bla bla. Tyle tylko, że to taka nieznośna pieśń przyszłości. Jakże przyjemniej byłoby gdyby analiza wiersza czy nasze wypełnione chemią czy biologią zeszyty już teraz przynosiły jakiś użytek (poza piątką czy plusikiem ale to jakby wyimaginowane pieniądze za bezsensowną pracę). Dlatego jestem wielką zwolenniczką tego by różne rzeczy robić przy okazji, łącząc je z działaniami pożytecznymi dla świata. 
Na przykład: 
- gramatyki hiszpańskiego można się uczyć pisząc listy dla chorych dzieciaków z meksykańskiego odpowiednika Marzycielskiej Poczty (czy dla staruszków z hiszpańskiej fundacji wspierającej samotnych seniorów). 
- Lekcje o ochronie środowiska można zakończyć przygotowanym z uczniami piknikiem pod hasłem ekologii (sprzedajemy broszki z modeliny w kształcie wymierających gatunków, ciasteczka z pomysłem jak być bardziej eko, uruchamiamy punkt wymiany rzeczy i ubrań i td.), a zebrane na nim pieniądze przeznaczymy na jakąś zacną ekologiczną fundację. 
- Czytanie ćwiczyć można zabawiając - życzliwe- młodsze rodzeństwo (niech żyje Edukacja Domowa!), czy samotne- rzecz jasna chętne na takie atrakcje - osoby przez telefon. 
- Z mitów greckich można zrobić spektakl, z którym odwiedzimy ośrodek pomocy społecznej.
- Lekcje fizyki czy chemii warto poszerzyć o historie jak naukowe odkrycia czy konkretne wynalazki wpływały na świat (ulepszając go lub niekoniecznie).



8. Omawianie lektur podczas indywidualnych spacerów 
Takie tam rozkosze edukacji domowej! Mam tylko cztery (no pięć licząc Rocha a sześć doliczając Idusię na rękach) uczennice i mogę sobie pozwolić na to by omawiać z nimi lekcje indywidualnie, np. właśnie podczas spaceru.

czwartek, 6 września 2018

Lektury uwrażliwiające

Na początek roku szkolnego lektury nie tyle uzupełniające co uwrażliwiające.

Podzielony umysł społeczny. Polacy po ćwierćwieczu demokracji.
pod redakcją Marka Drogosza




Zamiast szwedzkiego kryminału całkiem naukowa pozycja o podziałach w polskim społeczeństwie. Trzyma w napięciu równie mocno a nawet lepiej, dotyka bowiem tego czego doświadczamy na codzień: przy wigilijnym stole, z sąsiadem na klatce, pod postami w internecie o sprawach błachych i ważnych.

Czarny jak ja 

John Howard Griffin

"Byłem tym samym człowiekiem, niezależnie od koloru skóry. Ale kiedy stawałem się białym, otrzymywałem braterskie uśmiechy i przywileje od białych, a nienawistne spojrzenia i niechęć czarnych. Kiedy zaś byłem Murzynem, biali patrzyli na mnie, jakbym był śmieciem, podczas gdy czarni traktowali mnie z wielką życzliwością."
Amerykańskie Południe, rok 1959. John Howarda Griffin, biały Teksańczyk - dziennikarz, muzyk, działacz społeczny oraz bohater wojenny, postanawia sprawdzić jak to jest być czarnoskórym mieszkańcem regionu. Jest ciekawy jak w praktyce wygląda amerykański mit o tolerancji i wolności. Nie robi w tym celu wywiadów, nie przygląda się z boku. Na kilka tygodni sam wciela się w czarnoskórego.Goli głowę, przyjmuje środki wspomagające czernienie skóry. Korzysta z lamp UV oraz farb. Wystarczyła estetyczna zmiana  by spotkał się z dyskryminacją i przemocą. Wraz z wydaniem zapisków z „czarnej” podróży po Luizjanie, Missisipi, Alabamie i Georgii, na Gryffina spadł grom krytyki. Został nawet pobity do nieprzytomności przez grupkę Klu Klux Klanu. Jego rodzina otrzymywała listy z pogróżkami. Ostatecznie musieli opuścić Stany i ukryć się na jakiś czas w Meksyku. Autor swoją metamorfozę przypłacił rakiem (zarzywanie leków na pigmentację to był zły pomysł). Jednocześnie książka wywołała lawinę dyskusji o amerykańskiej tolerancji i stała się ważnym przyczynkiem do działań na rzecz równości. Zresztą Gryffin nie poprzestał tylko na książce. Wykorzystał rozgłos, który mu przyniosła dla działalności społecznej - wygłosił ponad tysiąc dwieście wykładów na temat syutuacji czarnych obywateli, głównie dla białych studentów. Twierdził, że jedną z przeszkód w zlikwidowaniu segregacji jest brak wiedzy. Wielu białych, nawet zdeklarowanych antyrasistów,  nie wiedziało zupełnie w czym tkwią największe trudności i jak je przezwyciężać. 

Wogóle warto się przyjżeć samemu autorowi. Co to jest za postać! Po studiach na Akademi Medycznej pracował jako muzykoterapeuta w szpitalu dla umysłowo chorych we Francji (prowadził eksperymenty w stosowaniu muzykoterapii w leczeniu kryminalistów). Równocześnie zaczął współpracować z francuskim ruchem oporu: w szpitalu leczeni byli ranni partyzanci, Griffin brał udział w przerzucaniu rodzin żydowskich z Niemiec, Belgii i Francji do Wielkiej Brytanii. Gdy znalazł się na liście wrogów Rzeszy, został ewakuowany przez Anglię i Irlandię do Stanów ZjednoczonychTam wstąpił do lotnictwa. Jako że wykazywał duże zdolności językowe, skierowano go na Wyspy Salomona. Mieszkał tam przez rok w jednej z wiosek, uczył się miejscowego języka i kultury, by zbierać informacje dla wojska. Na skutek wypadku (bliskiego wybuchu bomby) zaczął mieć problemy ze wzrokiem. Po powrocie do Francji (gdzie chciał studiować kompozycję) całkowicie oślepłWrócił więc do USA zamieszkał na farmie rodziców i zajął się hodowlą zwierząt. Chciał wykazać, że niewidomi mogą pracować i utrzymywać się samodzielnie. Doświadczenia z tego okresu zawarł w książce Handbook for Darkness. W 1957 niespodziewanie zaczął odzyskiwać wzrok a dwa lata później  chcąc poznać problemy czarnoskórych Amerykanów zmienił kolor skóry na czarny.



Antropolog na Marsie
Oliwier Saks
Jak powszechnie wiadomo istnieje wiele rodzajów podróży. W przestrzeni (prościzna!). czasie, do środka czyjejś głowy czy duszy.  Książki Sacksa przybliżają ten ostatni rodzaj przygody, bardzo dosłownie. Autor był neurologiem a w swoich książkach opisywał rozmaite neurologiczne przypadki. Nie do końca jako lekarz, bardziej z perspektywy filozofa czy antropologa. Anomalie neurologiczne są u niego wstępem do przemyśleń na tematy całkiem uniwersalne. Wewnętrzne światy bohaterów „Antropologa na Marsie” uległy diametralnej zmianie w wyniku choroby. Sacks  nie skupia się jednak na dramacie i stracie. W centrum jego zainteresowania jest przede wszystkim umiejętność adaptacji do nowej sytuacji. Trzonem powieści jest paradoksalna kreatywność, która wynika z choroby. Czyż to nie wspaniałe podejście do życia?

Nie ma jednej Rosji
Barbara Włodarczyk


Bardzo bym była rada gdyby taki reportarz powstał o każdym kraju. Nie ma jednej Polski, Meksyku, nawet Luksemburga. Pomysł jest banalnie prosty a genialny. Autorka przedstawia Rosję przez swoich (bardzo rozmaitych) bohaterów: od czarnoskórego radnego , faszystów "polujących" na ulicach Moskwy na przybyszy z Kaukazu poprzez siostrę Mariję, która wyznaje kult Putina i przeciwników aktualnego prezydenta, walczących o niesfałszowane wybory. Czuć, że autorka lubi ludzi i jest ich bardzo ciekawa.

Śmierć w Amazonii. Nowe eldorado i jego ofiary

Artur Domosławski


O ile książkę o podziałach społecznych w Polsce czyta się jak kryminał o tyle reportaż Domosławskiego to prawdziwy thiller.
Zabójstwo pary ekologów walczących z grabieżczą wycinką brazylijskich lasów amazońskich, staje się punktem wyjścia do rozważań o eksploatacji dóbr naturalnych, skutkach globalizacji, nierównościach. Autor portretuje konkretnych ludzi, którzy z narażeniem bezpieczeństwa swojego (i bliskich), walczą o ziemie i przyrodę. Poruszająca książka o chciwości i zachłanności - problemach aktualnych od zawsze, pod każdą szerokością geograficzną.

Co to jest islam. Książka dla dzieci i dorosłych

Tahar Ben Jelloun

Dobrze by było gdyby podobna książka (w przystępny sposób o współczesnych i zamierzchłych problemach, wyznaniach i najważniejszych pojęciach) powstała na temat każdej z wielkich religii. Bezpośrednim impulsem do powstania "Co to jest islam" był zamach na World Trace Centre. Pod wpływem owych wydarzeń córka autora  (Marokanka po rodzicach, mieszkająca od urodzenia we Francji)  zaczęła zadawać tacie pytania: Co to znaczy terrorysta? Kim jest męczennik? Czym są: dżihad, fatwa i szariat? Jak Mahomet przekonał ludzi, żeby mu uwierzyli? Jakie są obowiązki w islamie? Co znaczy laicki? Czy islam zmusza kobietę do zakrywania całego ciała? Skąd pochodzi przemoc u muzułmanów? Czy muzułmanie i chrześcijanie potrafią dojść do porozumienia? Czy islam jest religią tolerancyjną? Kim są talibowie?  Ojciec z szacunkiem i cierpliwością starał się udzielić jak najbardziej satysfakcjonujących odpowiedzi. Zostały one sformułowane z perspektywy wierzącego muzułmanina. Ich celem była pomoc w wypracowaniu własnego stosunku do religii. Nie są to zresztą klasyczne, zamknięte wykłady. Raczej dłuższe wywody, bez konkluzji. Nie rzadko same kończą się  pytaniem. Autor zachęca czytelnika do przemyślenia wraz z nim każdego z pytań oraz do prób sformułowania odpowiedzi. Zapis owych rozmów został w książce poszerzony o wybór artykułów na temat islamu publikowanych przez Tahara Ben Jelloun w zachodniej prasie.  

Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej
Linda Polman

Niebezpieczna a jednocześnie bardzo potrzebna książka. Z jednej strony bardzo jednostronna, bazująca na skrajnościach. Z drugiej strony pokazuje wiele faktycznie występujących, fascynujących zjawisk. Z książki wyłania się obraz pomocy humanitarnej jako gigantycznego, szkodliwego przemysłu. Główne grzechy, które opisuje  Linda Polman to defraudacja ogromnych pieniędzy, manipulowanie prawdą, wspieranie wojen, ludobojcow i reżimów. 
Dobrze jest widzieć zagrożenia, zadawać pytania o etykę, pamiętać o godności osób, których pomoc teoretycznie powinna obejmować. Po to by samemu pomagać bardziej skutecznie lub by wspierać organizacje, które są rzeczywiście efektywne i uczciwe. By burzyć się kiedy pewna duża fundacja umieszcza wszędzie bilbordy ze zdjęciem biednego czarnoskórego dziecka w objęciach białej zbawicielki.
Z drugiej w naszym kraju wciąż bardzo niewielki procent angażuje się społecznie a pomoc za granice Polski (niezależnie czy dotyczy ofiar tsunami czy uchodźców) uważana jest często za fanaberię, mało rozsądne marnotrawienie pieniędzy lub wręcz zdradę ("Jest tyle biednych polskich dzieci"). Taka pozycja może niestety tylko umacniać postawy w rodzaju "wszelka pomoc nie ma sensu" i uzasadniać bierność. Dla innych książka może być wręcz przyczynkiem do załamania "skoro najwięksi są bezradni to już nic się nie da zrobić z tym światem". Wielka szkoda, że autorka praktycznie pominęła dobre przykłady. Nie napisała nic o małych, zaangażowanych fundacjach, stowarzyszeniach i inicjatywach, które robią rzeczy mało spektakularne ale ważne i potrzebne. Nie ma sylwetek konkretnych uczciwych ludziach, którzy pracują w gigantach. Zapomniała wreszcie o samych ofiarach wojen czy klęsk, którzy nieraz nadludzkim wysiłkiem biorą sprawy w swoje ręce i bywa, że mają najlepsze pomysły.

Chłopczyce z Kabulu. Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie

Jenny Nordberg

Autorka opisuje zjawisko afgańskie bacza pusz - w rodzinach, w których nie ma synów zdarza się że dziewczynki przebiera się za chłopców i każe im zachowywać się tak, jakby nimi były. Nie jest to kolejna pozycja w duchu "jaki ten Bliski Wschód straszny" i przedstawiająca kobiety jako jakoś tam bierne ofiary. Książka Jenny Nordberg to historia o buncie i sile. Ów bunt zazwyczaj prowadzi donikąd i okupiony jest potwornym cierpieniem. A jednak jest w tej historii coś zadziornego i inspirującego. Przywodziła mi w skojarzeniach turecki film "Mustang" w reżyserii Deniz Gamze Ergüven.
Książka jest zbiorem świadectw wielu Afganek, jednak na pierwszy plan wybija się Azita - była posłanka afgańskiego parlamentu. Dzielna z niej babka - wychowuje czwórkę dzieci, dba o dom i pracuje. Bezrobotny mąż w niczym jej nie pomaga, za to regularnie zabiera jej połowę wynagrodzenia. Mimo, że obiektywnie rzecz biorąc (z europejskiego punktu widzenia) jest imponująco dzielna i zaradna, wiele osób z jej otoczenia nie darzy jej szacunkiem. W najlepszej opcji ludzie składają jej wyrazy współczucia. Jako, że jej potomstwo to same dziewczynki, traktowana jest jako ktoś wybrakowany. Co więcej, urodzenie wyłącznie córek budzi nieufność wśród potencjalnych wyborców. Dlatego Azita pewnego dnianadaje jednej z córek męskie imię Mehran i zaczyna ją ubierać i traktować jak chłopca. Będzie miała syna aż dziewczynka nie zacznie dojrzewać. W podobnej sytuacji są setki (a może i tysiące, nigdy ich nie policzono) dziewczynek/. Życie w roli chłopców to obowiązki (dbanie o siostry, nauka czasem zarabianie) ale i możliwość  doświadczenia takich przyjemności jak bieganie po ulicach, granie w piłkę, głośne wyrażanie swojego zdania. Autorka kpi sobie z zachodnich organizacji, które starają się wprowadzić równouprawnienie bez znajomości i szacunku dla afgańskiej kultury i realiów. Szansę na poprawę losu kobiet dostrzega w ojcach. Jeśli wpływowi, cieszący się szacunkiem mężczyźni będą wspierać swoje ambitne córki, inni zaczną ich naśladować. Z pewnością nie jest to proste ale już teraz zdarza się, że mężczyźni wyrażają w Afganistanie przemoc wobec przemocy wobec kobiet. Kilka lat temu z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet, na ulice Kabulu wyszło kilkudziesięciu mężczyzn ubranych w burki. Nieśli transparenty z napisami: „Ból kobiet jest naszym bólem, równość jest naszym hasłem”  czy  „Mówimy nie wszystkim rodzajom przemocy”.