czwartek, 18 kwietnia 2013

Kurdyjski uzdrowiciel

Dostałam zapalenia spojówek, więc mój kumpel imam Ismail zaprowadził mnie do kurdyjskiego uzdrowiciela. Kiedy się okazało, że droga do jego kliniki zajmie nam aż dwie godziny, nie byłam zbyt rada ale Ismail bardzo poważnie stwierdził, że "to ważne dla twojego całego życia i nie powinnaś liczyć czasu".
W budyneczku, noszącym dumną nazwę chospitalu pojękiwał już tłum nękanych rozmaitymi dolegliwościami staruszków. Był to bardzo przygnębiający widok ale wszyscy jak jeden mąż promiennie się uśmiechnęli, kiedy do poczekalni wszedł brodaty, przystojny jegomość o dobrotliwym wyrazie twarzy. Chyba nie odwiedza go specjalnie wiele półślepych Europejek, więc całą sytuację postanowiła nagrać miejscowa TV. W związku z tym wprowadzono mnie nieco po za kolejką (nie czułam się z tym najlepiej ale Ismail mocno pociągnął mnie za łokieć). Usadowiono mnie na obrotowym fotelu za eleganckim biurkiem, pod którym leżała góra rozmaitych specyfików: maści w gustownych opakowankach, miodów, jakiś tajemniczych kropli... Do gabinetu wpuszczono kilku staruszków, którzy ustawili się w kolejce do "doktora". Uzdrowiciel każdego całował w policzki, pytał o problem po czym zaczynał nad pacjentem melodyjne modły. Każdemu poświęcał około 5-ciu minut:






A tak to wyglądało ze mną:



Dostałam trzy flaszki niezidentyfikowanego płynu, z poleceniem na wkraplanie do oczu (póki co nie skorzystałam), maść na swędzenie (chyba się skuszę) i miód, który ma zaradzić zmęczeniu (bezwstydnie oddałam go w prezencie przyjacielowi). Zapalenie spojówek przeszło. Podobno uzdrowiciel nie bierze za swoją pomoc pieniędzy (ode mnie nie wziął). Nie mam pojęcia z czego się utrzymuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz