Istnieją
ludzie, którzy mają absolutny antytalent do języków, ale nic sobie
z tego nie robią. Gdy widzą obcokrajowca, po prostu mówią głośniej,
wolniej (jakby był trochę głupi) i dwa razy dosadniej machają
rękami. Są przekonani, że rozmawiając z Hiszpanem wystarczy dodać przedrostek los i końcówkę os (ja ci tutajos nalewajos los
sokos) a z Rosjaninem - ju (ja tobiu soku nalewaju) i runie wieża
Babel. Bardzo są przy tym zdziwieni, kiedy
ktoś ich nie zrozumie. Niestety zaliczam się do
takich osób, co miało, jak się zaraz okaże, dalekosiężne
konsekwencje.
fot. Basia Żach
Pewnego dnia postanowiłyśmy odpocząć i zasiadłyśmy
w parku. Na lewo królik z żywopłotu, nad nami kolejka linowa w
pastelowych kolorkach, a trzy nobliwe cioteczki wylegują się na
słońcu. Credo na dziś "żadnych dzieci, czyste lenistwo".
fot. Czarli Bajka
Nagle na parkowej alejce pojawiły się migające do siebie
nastolatki. Wykonałam w ich kierunku gest "dzień dobry" (uczyłam się pół
roku migowego i teraz pojawiła się okazja by go użyć - nic to, że
migowy w każdym kraju jest inny), one odmigały... Wkrótce obok
królika z żywopłotu tłoczyła się już cała klasa głuchoniemych
podlotków. Jedne z nadzieją wskazywały na aparaty w telefonach
swoich komórek, inne po prostu chciały się przywitać. Po dobrych
paru chwilach, gdy znałyśmy już mniej więcej ich imiona (zapisywane nam w
notesiku) i typowałyśmy charaktery, przyczłapał
wychowawca. Wyciągnęłyśmy spod pup płachtę Klanzy i zaczęłyśmy nią czarować nastolatków. Chichotały niepewnie zażenowane takimi dziecinnymi zabawami. Niektórzy się jednak naprawdę wkręcili
(a już najbardziej - wychowawcy). Basia zagadała z pedagogiem...
fot. Czarli Bajka
Następnego dnia przybyłyśmy na zaproszenie do instytutu głuchych, by przeprowadzić zajęcia dla całej szkoły.Weszłyśmy
do dużego holu, gdzie siedząc grzecznie po turecku czekało na nas
ze sto maluchów. Ubrane w mundurki albo w ludowe stroje, wszystkie
migające. Niektóre miały jeszcze jakieś sprzężone
niepełnosprawności. Rozstawiłyśmy płachtę Klanzy i zaczęłyśmy
brać po kilkanaścioro dzieci do poszczególnych aktywności: zabawy
ruchowe Weroniki Sherborne, magiczne sztuczki, ćwiczenia na
kreatywność.
fot. Czarli Bajka
Odtańczyliśmy nawet nasz hit "Czikuczakę",
w bardzo bardzo szczególnej wersji. Bez słów ani muzyki robiła
hipnotyzujące wrażenie na słyszących. Na koniec wszystkie
dzieciaki dostały kartki. Odrysowały swoje ręce i stworzyły na
nich wesołą i smutną twarz. Powstały bardzo ciekawe prace. W
kółeczku przy płachcie praca szła przykładnie, niczym z folderu
dla przyszłych pedagogów. W "kółeczku" bez płachty
było gorzej. Przede wszystkim już po kilku sekundach po kółeczku
zostało tylko blade wspomnienie. Dzieci ze wszystkich sił chciały
choć na chwilę znaleźć się w centrum uwagi. Nie mogły zawołać
"Hej, popatrz na mnie", więc machały rękami i tłoczyły
się przed pedagogami.
fot. Czarli Bajka
Płachta Klanzy pomagała zachować porządek, każdy wiedział gdzie jest jego miejsce. Mimo, że dzieci była
ponad setka i wszystkie były niepełnosprawne, pracowało się nam
dużo lżej niż na ulicy. Dodatkowo nad wszystkim czuwali ciepli i
cierpliwi nauczyciele. Dobrze mieć świadomość, że właśnie tacy
ludzie trafiają w Kurdystanie do pracy w placówkach specjalnych.
Cała szkoła była urządzona bardzo starannie - kolorowa, czysta i
wesoła. Na ścianach śliczne obrazy i mnóstwo migowych znaków.
Maluchy piszczały i rwały się do uczestniczenia w zajęciach,
jakbyśmy były co najmniej Beatlesami, co miło łechtało naszą
próżność.
fot. Czarli Bajka
Mimo wszystko ciągle czułyśmy jednak pewien niepokój, co będzie, gdy maluchy pójdą i zacznie się druga zmiana -
nastolatki. Poziom tętna ogólnie podnosi nam się, gdy słyszymy
słowo "nastolatki". A tu jeszcze kurdyjskie. I głuche. Cóż z tego,
że przyjazne i ciekawe "dziewczyn z Europy". Jak tu
masować balonem z wodą 15-latka? Wyścigi w turlaniu też
średnio, na tym etapie znajomości. Jak ma się kilkanaście lat,
najważniejsze to się nie zbłaźnić przed grupą, a nasze tańce z
zasady polegają na wydurnianiu się... Koniec
końców jednak nie było tak źle. Nikt się może nie wyrywał do
zabaw, przyglądali się nam z pewnym przekąsem ale i sympatią. A na
koniec wszyscy zrobili piękne maski.
fot. Czarli Bajka
Tego
samego dnia, po intensywnym machaniu rękami postanowiłyśmy
popracować nieco nogami. Poszłyśmy więc na kurdyjskie wesele, by
cztery godziny nieprzerwanie tańczyć. Ale to już zupełnie inna
historia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz