poniedziałek, 19 listopada 2018

To jest tekst o porażce

1.
NazwijmygoWiliam miał 5 lat kiedy go poznałam. Pamiętam, że pomyślałam: "Ależ tego dzieciaka nosi". Współpracowałam z jego wujem, który działał w ośrodku dla uchodźców na Bliskim Wschodzie. NazwijmygoWiliam w sześć sekund rozwalił zabawkę, którą Roch bawił się przez cały wyjazd. Rano budził ciągnięciem za włosy. Zrobił pięścią dziurę w ścianie. "Hmm, co za typek" - dziwiłam się duchu. To bardzo niemądry nawyk oceniać kogokolwiek. Ale i jego rodzina nie dawała rady. NazwijmygoWiliam robił co chciał. Mama (zmęczona wdowa) i ciotki tylko krzyczały i załamywały ręce. Kiedyś rano zobaczyłam jak siłują się z nim przy ubieraniu. Nagle przysunęły mu coś do brzuszka. Pomyślałam, że może mały ma cukrzycę i robią mu zastrzyk. Gdy podeszłam bliżej okazało się, że przypalały brzuszek zapalniczką. 
No i co teraz zrobić? - słowa  w głowie nie układały się równie szybko jak wtedy, gdy narzekałam na jego zachowanie. Może zrugać mamę? Wspaniały pomysł: oto przyjeżdża sobie uprzywilejowana panienka z zupełnie innej kultury. Ma swoje pomysły, swoje metody. Gdybym się zaczęła mądrzyć, obawiam się, że jedyne co bym osiągnęła to wpędzenie biednej wdowy w jeszcze większą frustrację. 
Ale zostawić NazwijmygoWiliama tak totalnie bez żadnego wsparcia, tłumacząc obojętność szacunkiem dla innej kultury? Okrutnie i bardzo naiwnie. Bo przemoc nie jest wpisana w żadną kulturę. W niektórych jest większe przyzwolenie na stosowanie kar fizycznych. Ale wszyscy rodzice (jakich poznałam) od Tatr po Bajkał przez Tekxcoco, chcą dla swoich dzieci dobrze. Tylko często zupełnie nie wiedzą jak. A takie bite dziecko będzie coraz bardziej nieznośne. Albo dla odmiany całkiem zapadnie się w sobie. Może mieć kłopoty z koncentracją i pamięcią. 
Koniec końców pogadałam z wujem. Powiedziałam mu jakie są neurologiczne konsekwencje przemocy i uczuliłam na to by bardziej wspierał siostrę. Tak na prawdę nie wiem jednak czy to coś dało. I myślę sobie o NazwijmygoWiliamie z poczuciem winy. Że z całą pewnością zrobiłam za mało.





2. 
Jadąc do wsi NazwijmyjąŚmietankowo liczyłam się z tym, ze będzie ciężko. Miejscowa działaczka zaprosiła mnie bym zrobiła warsztaty dla rodziców: "bo są mocno sfrustrowani". Rodzice (głównie mamy) były chętne do działania i rozmów. Okazało się, że głównym problemem jest dyrektor miejscowej szkoły - jednemu dziecku naderwał ucho, inne wyzywa od wszarzy. Bicie linijką jest na porządku dziennym. "Odwołajcie go! Naślijcie na niego program Uwaga!" - rzucałam dobrymi radami jak z rękawa. Oczywiście już po tym jak roztoczyłam wizje spustoszenia, które takie traktowanie czyni w mózgu. "A gdzież?" - odpowiedziały mamy. " Jak go odwołają to w ogóle naszą szkołę rozwiążą, bo ona jest na stowarzyszenie. I trzeba będzie dzieciaki daleko wozić. To już niech lepiej bije. Jeszcze nie było aby kogoś zabił". 





3. 
Wystawialiśmy teatrzyk w szpitalu w Warszawie. Po spektaklu podszedł do nas chłopiec. Miał może z 14 lat ale nieźle się wczuł. Kiedy skończyliśmy chciał pogadać, bo był ciekaw jak się animuje nasze kukiełki. Nagle, obok wyrosła jego mama. Trochę mi się zakręciło w głowie bo pachniała przepięknie. W ogóle cała była śliczna. Niestety jak otworzyła usta dobre wrażenie uleciało: "A ty młody nie zadawaj tylu pytań. Aktorem nie będziesz. Mówiłeś paniom czemu tu jesteś? Bo się podsikuje. Wyprostuj się jak do pań mówisz.". Biedak najpierw poczerwieniał. Potem jeszcze bardziej przygarbił. Aż wreszcie poszedł. 
Okropnie mi wstyd, że nic mądrego nie powiedziałam. Zawsze w takich momentach pomstuję na brak suflera a kieszeni, który podpowiadał by mi kluczowe kwestie. (Zdaje się, że o kimś takim marzyła też filmowa Amelia).



Dziś Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Przemocy Wobec Dzieci. Powstał w 17 lat temu z inicjatywy szwajcarskiej fundacji Women's World Summit Foundation. Obecnie ponad 700 organizacji pozarządowych ze 125 krajów świata, tworzy międzynarodową koalicję, która tego dnia inicjuje obchody i rozmaite akcje. Ich głównym celem stworzenie kultury zapobiegania przemocy wobec dzieci.
Tyle teorii. Ten tekst jest o niemocy. O wstydzie. O niewiedzy. I o dzieciakach, które się z tym mierzą. Oraz o porażce dorosłych. W tym mojej, bo w żadnej z tych sytuacji nie zakończyłam przemocy. 
Wypisałam tylko trzy historie ale mózg przywołuje kolejne. I kolejne. Bardzo bym chciała aby na lekcjach Wychowania do Życia w Rodzinie było o tym jak skutecznie reagować na przemoc, która jest za ścianą. Bo nie zawsze rozwiązaniem jest od razu telefon na Niebieską Linię. By uczono jak się mądrze wtrącać kiedy słyszymy przemoc psychiczną.  I by były lekcje o tym  jak samemu radzić sobie z własną złością, którą tak łatwo wyładować na dziecku. 

A na koniec jedna z moich ulubionych rozmów z Rochem:

Roszek biega po mieszkaniu i wykrzykuje jakieś dziwne hasła. Zbieramy się do wyjścia, głowa mi pęka. Nerwówa.
Ja: Bądźże ciszej bo to jest strasznie denerwujące! - (nie ma to jak urocza mamusia)
Ro: To nie jest denerwujące tylko to TY się na to denerwujesz. Ale chętnie ci pomogę i przestanę krzyczeć.

niedziela, 18 listopada 2018

Muzyczne pocztówki

- Mamo, a twój tata, który nie żyje, to się nazywał Antek czy Adam?
- Andrzej. - odpowiedziałam i zrobiło mi się bardzo smutno. 
Że się nie poznali wnuczek z dziadkiem. Że mój tata nie opowie nam o życiu chrabąszczy (te jego opowieści były ciekawsze od seriali Netflixa). I, że nie przyjedzie już w góry. Na pewno by się cieszył z tej naszej beskidzkiej przygody. Kiedy byłam mała przeszłam z tatą Beskidy wzdłuż i wszerz. Co chwilę przystawał aby zrobić zdjęcia pajęczakom, larwom albo pluskwiakom. Jeśli gdzieś jechaliśmy autem to zawsze się zakopywał w błocie i trzeba było drałować do najbliższej wsi po kogoś z traktorem do odkopania. A wieczorami chodziliśmy razem po chatkach rozmaitych babuleniek i tata nagrywał łemkowskie piosenki. Potem, przez resztę roku, praktycznie codziennie je śpiewał. 
Tak sobie myślałam i się smuciłam. A wieczorem do Farfurni, w której mieszkamy przyjechało mnóstwo ludzi na zlot wielbicieli Beskidu Niskiego. I w jadalni urządzili koncert. Taki z gitarami elektrycznymi i perkusją. Próbowałam uśpić Roszka i Idkę na naszym pięterku ale nie szło, bo podłoga drżała aż miło. Więc i my (już w piżamach) zeszliśmy posłuchać. I najpierw totalnie mnie wcięło (a potem porwało). Bo zespół Gdzie to dawniej stroiło wykonuje dokładnie te piosenki, które zbierał a potem śpiewał mój tata. I on jakoś - dla mnie - dalej w nich żyje.  Posłuchajcie sami. Moje dzieci nawet zatańczyły na stole :) 
Roszek wytłumaczył mi ostatnio, że różowe chmury to pocztówki od babci Ali z nieba. Łemkowskie piosenki traktuję więc jako takie muzyczne listy od mojego taty. 




Zespół został założony przez Anię i Sabinę, które mają łemkowskie korzenie i nie chciały aby muzyka ich przodków przepadła. Wraz z resztą muzyków nadały piosenkom, współczesny sznyt. Ja znałam te piosenki w wykonaniu zbliżonym do tego:


Moje kolejne muzyczne odkrycie to zespół Tereściacy, który powstał i tworzy w Zawadce, gdzie mieszkam. Nazwa pochodzi od strumienia, który tutaj przepływa. Czyli takich zdolnych mam sąsiadów:


Tutaj coś zupełnie w innym klimacie. Młoda Lemkini Daria Kuziak komponuje utwory na skrzypce inspirowane muzyką łemkowską:



I jeszcze piosenka w wykonaniu zespołu Lemon (Lem od Łemków). Ich lider mówi o sobie, że jest stuprocentowym Łemko i bardzo umiejętnie wprowadza wiedzę o kulturze swojego narodu, do kultury masowej (brawo Igor Herbut!).


Wspaniała sprawa te pocztówki. Podobno zimą w Beskidach tak zasypuje, że listonosz ma problem aby dotrzeć. A takie listy zawsze dotrą. Idę wypatrywać innych. A jak sama nie wypatrzę, to Roszek mi na pewno pomoże.

piątek, 9 listopada 2018

11 pomysłów na 11 listopada

Zazwyczaj 11 listopada szłam na marsz antyfaszystowski. Teraz siedzę na wsi, w górach. Do najbliższego sklepu jest 20 kilometrów a do wspomnianego marszu (czy się on odbędzie czy nie) dużo więcej. W takiej głuszy łatwo nabrać pewnego dystansu. I tak jak nigdy specjalnie się nie zastanawiałam o co chodzi z tym patriotyzmem (mimo, że często pracuję z Polonią) to teraz zaczęłam. I pomyślałam, że  rozumiem i szanuję niepodległościowe dążenia moich znajomych, którzy są Kurdami a jednocześnie sama nie skaczę ze szczęścia, że żyję w wolnym kraju. A mogłabym choć raz w roku. I choć wiem, że źle się dzieje (wiadomości docierają też na moje odludzie) to jednak
mogę mówić w tym szeleszczącym języku, który bardzo lubię. A wielu Kurdów ów przywilej nie dotyczy. 
Mogę wyjechać gdzie chcę i dokąd chcę - inaczej niż moi znajomi uchodźcy z Czeczenii. 
W moim kraju dzieją się trudne, niepokojące rzeczy (wycinka puszczy Białowieskiej to jak powolne zabijanie nas wszystkich) ale bomby nie spadają mi na głowę.
A jeśli najdzie mnie dziwny pomysł wpakowania się gdzieś dalekow tarapaty to bardzo możliwe, że nasze państwo wyda dużo kasy aby mi pomóc (jak pokazał zimą pewien smutny przykład z Pakistanu. Swoją drogą szkoda, że raczej nie pomoże jeśli będę potrzebowała pomocy blisko).
Poza tym jeszcze nie znalazłam kraju (czy choćby małej wyspy), w której faktycznie byłoby lepiej. Są inne problemy, inne brzydkie sprawy zamiatane pod dywan. Zawsze mogło być gorzej. 
Dlatego spisałam kilka pomysłów na to jak mogę 11 świętować z okazji tego wszystkiego. Pewnie nie wykonam wszystkich punktów tego roku (gdzie ja w tym lesie znajdę brudną klatkę schodową, olaboga?) ale to plany również na przyszłość:



1. Pozbieram śmieci nad rzeką (albo w lesie, na łące)

2. Zdrapię ksenofobiczne wlepki w autobusie (zmyję smutno wrogi napis na klatce schodowej)

3. Zaproszę na mój ulubiony polski obiad (yyy trzeba będzie poczytać co to dokładnie oznacza) kogoś kto przyjechał z daleka: sąsiada z Ukrainy, uchodźczynię z Czeczenii. Albo upiekę ciasto i poczęstuję pana z najbliższej kebabowni.

4. Zrobię paczkę (ale taką od serca!) dla jakiejś polonijnej organizacji na wschodzie. Tu kilka pomysłów: Donbas, Kresy, Syberia, Mołdawia. Albo wyślę miłą kartkę do kogoś kto uczestniczył w Powstaniu. 



5. Kupię sobie jakiś fajny polski reportaż, obejrzę nowego Koterskiego, posłucham Manamu i polskiego folku. Pobawię się z Rochem w kalambury z polskich przysłów. Poczytam mu książki, których nie ma w kanonie lektur ( a szkoda). Pójdę na potańcówkę (jeśli akurat będzie) do Ambasady Muzyki Tradycyjnej. Tak fajnie być częścią jakiegoś kulturowego kodu.

6. Odwiedzę jakiś Polaków nieoczywistych: Tatarów na Podlasiu, Romów na Pradze albo Kaszubów. Pójdę do Polin. Fajnie, że są częścią tej nieoczywistej układanki.

                         

7. Zrobię jam muzyczny z polskimi piosenkami (bez tej o rozmarynie) w Domu Opieki Społecznej (albo innym chętnym miejscu) Wezmę ze sobą dobrze śpiewających kolegów co by mnie nie przegonili z widłami.

8. Przyłączę się (na chwilę choć wypadałoby na dłużej) do Obozu dla Puszczy. Bo oni dbają (między innymi) o Polskę, jak mało kto.



9. Przepiszę ręcznie jakieś świetne polskie wiersze (wcale nie patriotyczne na wysokim C ale już np. Pan Tadeusz by się nadał. A jeszcze lepiej Brzechwa.) i powkładam za wycieraczki. Albo zrobię z nich mini wlepki i ponaklejam na puszki z groszkiem w Tesco.

10. Odwiedzę mały osiedlowy sklepik (ha! nie odwiedzę bo przecież święto) albo rzemieślników - też z ciastem jak pana od Kebaba (poproszę o radę kolegów, którzy dobrze pieką aby nie skończyło się jak w punkcie numer 7)

11. Pogadam (i będę się starała nie pokłócić) z rodakiem, z którym mi (w poglądach) bardzo nie po drodze.