poniedziałek, 20 czerwca 2016

Po cichu

Pisałam tu ostatnio o 12- stu gniewnych ludziach. Lista to oczywiście niepełna i z góry skazana na niedokończenie. Żadnej z tych wspaniałych, wspomnianych w tamtym tekście osób niestety nie poznałam. Bardzo się za to wzruszyłam kiedy zadzwoniła do mnie mama Bogny Olszewskiej, do której jakąś pokrętną drogą trafił ten post.

A dziś o moich trzech znajomych herosach, pewnie każdy zna kogoś takiego. Po cichutku, po malutku zmieniają świat do skutku.

Kasia i jej mama Ela są jak królewny w wieży. Unieruchomione na VIII piętrze bloku, przez SLA które dopadło mamę. Ela w ciągu zaledwie kilku tygodni straciła możliwość poruszania się, mówienia, w końcu i oddychania. Dlatego teraz podłączona jest do respiratora. Kasia jest jej rękami. Czuwa przy mamie 24 godziny na dobę, nie może nawet wyjść wyrzucić śmieci. Nie wiem kiedy i jakim cudem ale napisała przy okazji projekt wsparcia dla innych opiekunów obłożnie chorych osób. Teraz staramy się go gdzieś przepchnąć. I mogłoby się wydawać, że wydarzyła się straszna tragedia. I na jakimś tam polu pewnie tak ale... Przede wszystkim to piękna historia o miłości i nadziei.


Kasia miała z nami jeździć po Meksyku. Uczestniczyła w przygotowaniach, kupiła bilety. A potem na dwa tygodnie przed wylotem przewróciła się i uszkodziła sobie kark. Rehabilitant nie pozwolił jej nigdzie lecieć. Podczas naszej wyprawy dużo o niej myśleliśmy: "Ale pech... Biedna w tej Polsce". Choroba mamy ujawniła się tuż po naszym powrocie. A zatem zostając w Polsce Kasia wykorzystała szansę by dłużej pobyć ze sprawną mamą. Daje do myślenia, nie?

Kiedy dowiedziałam się o chorobie Eli, zaczęłam czytać "Ołówek" Katarzyny Rosickiej - Jaczyńskiej. Autorka - właścicielka agencji modelek - również zachorowała na SLA. Od mamy Kasi różniło ją niemal wszystko: miała mnóstwo pieniędzy, mnóstwo facetów i trójkę dzieci. Z powodu choroby została niemal całkowicie sama.

U Eli tak się nie stało. Dziewczyny raczej nie liczą, na to, że z wierzy uwolni je książę na białym koniu ale bardzo liczą na gości. A tych nie brakuje, bo od "królewien" bije ciepło i moc. I zjawiają się całkowicie fascynujące postacie: właściciel aśramy z miasta w którym jest 5 000 świątyń (mama Kasi fascynuje się Indiami i zjechała je z Kasią wzdłuż i wszerz)




15- letni wolontariusz, który marzy o tym aby pójść na medycynę,

Natalka - ma okazję ćwiczyć masaż tajski, którego uczyła się podczas zimowej podróży do Azji czy Piotrek - który przytachał dwumetrowe kłącza pokrzyw, co to się z nich robi jakąś doskonałą-prozdrowotną-nalewkę.

Tutaj więcej o zacnych gościach, o Eli, o Kasie, o SLA.

A może Wy chcielibyście się podzielić się z królewnami, tym co macie? Na prawdę wierzymy, że każdy może coś dać: poczytać mamie, nasmażyć naleśników Kasi, sprzątnąć kuchnię (bo Kasia jest chwilami tak skonana, że nie daje rady). Można też pomóc zdalnie - wpłacając kasę na subkonto Eli albo kupując coś z listy, produktów niezbędnych do pielęgnacji.


W samym środku lasu mieszka sobie niezwykła rodzinka: mama Madzia, tata Piotrek i dwie dziecinki endorfinki: Roszek i Bazyli. Najpiękniej śpiewają o sobie sami:




Madzię poznałam trzy lata temu pod koniec ciąży, kiedy to  objawiła mi się paskudna choroba  cholestaza. Rzecz to była traumatyczna- w wyniku ciąży wątroba u chorej pracuje inaczej, wszystkie toksyny gromadzą się pod skórą co swędzi potwornie. Podobno w zamierzchłych czasach przypadłość nazywano "obłędem ciężarnych" bo niektóre chore nie mogąc znieść bólu topiły się w akwenach. Ja jakoś cudem nie skoczyłam do Wisły ale nie mogąc spać po nocach odbywałam kąpiele w innych wzburzonych morzach. Morzach internetu. Którejś nocy dryfując wpisałam imię synka, który kopał mnie pod żebrem i ... Potem pół nocy czytałam o przygodach jego imiennika. A potem zaczęłam troszkę pisać z jego mamą. Roszek o którym był ów blog, ma zespół Downa i (wówczas) duże problemy z sercem. Jakiś czas później okazało się, że jego młodszy brat Bazyl ma autyzm. 



                                                                     (Roszki dwa!)

Mimo, że mają mocno pod górkę cała rodzina tka życie pięknie i bardzo szczęśliwie. Bo przecież szczęście nie jest tożsame z tym, że jest łatwo. Madzia pomiędzy przytulaniem, terapiami, dbaniem o specjalistyczne diety, jeżdżeniem po lekarzach, czasem nagrywa piosenki. No i pisze... I to jak pisze! Jakoś tak się składa, że jedyne blogi, które faktycznie na bieżąco śledzę tworzą rodzice dzieci z autystycznego spektrum. Jeden to King Kong i Ojciec Karmiący, drugi to właśnie Endorfinki. Zaglądam tam nie ze względu na tematykę, choć autyzm jest mi bliski (pól mojego zawodowego życia przepracowałam jako terapeutka osób z autyzmem). Chodzi o to jak to jest napisane. Madzia pisze jak de Mello! Umie ze swojej trudnej, czasem smutnej rzeczywistości wyciągnąć bardzo uniwersalne treści. Czasem zabawnie, czasem niczym powieść grozy, wszystko podszyte poezją. Moim zdaniem np. takie teksty powinno się odgórnie drukować i dodawać do bułek w sklepie. W ramach uwrażliwiania społeczeństwa (tej części co je bułki).

Olę poznałam przypadkiem, kiedy była na przedmetku realizacji marzenia, które chodziło mi po głowie od stu lat -  tworzyła kawiarnię, w której pracują osoby z autyzmem. 



Kiedy tylko usłyszałam, że ktoś się za to zabrał włączyłam się symbolicznie w realizację a teraz z zachwytem podziwiam Oli (i jej ekipy) dzieło. Klubokawiarnia Życie jest Fajne działa już prawie pół roku. Pracują w niej osoby z autyzmem, gotuje przesympatyczna uchodźczyni a klimat jest taki, że chyba każdy czuje się jak w domu. 
Repertuar wydarzeń mają bardzo zróżnicowany od wspólnego oglądania meczy, dni uchodźców, koncertów Maleo, wyprzedaży sąsiedzkiej... Po imprezy bardziej branżowe: kursy migowego, czy takie podczas których osoby z autyzmem dzielą się swoim światem, np.  wernisaże ich prac. Z żalem nie dotarłam na wieczór autorski pani, która mimo faktu, że jest niewidoma i ma zespół Aspargera pisze przewodniki. Obsługa nie przewraca oczami, na gości, którzy pohukują, robią dziwne gesty czy przed wypiciem muszą powąchać kawę. Paradoksalnie, bez idealizowania, mam poczucie, że to taka wyspa normalności - jedno z nie wielu miejsc gdzie na prawdę nikt nikogo nie ocenia. I jeszcze o pomysłodawczyni... Ola sama ma syna z autyzmem. Melek jest niewidomy, raczej nigdy nie będzie pracował w tej kawiarni. Jak sobie myślę ile siły ma ta szalona kobieta, ile pokonała gór... To mam ochotę jej upiec tort. Jeszcze tego nie zrobiłam za to często się objadam pysznymi tortami z jej  kawiarni. I Wam też to polecam.

4 komentarze:

  1. Olga, czarujesz :) Przytulamy i tęsknimy..

    OdpowiedzUsuń
  2. Olga, czarujesz :) Przytulamy i tęsknimy..

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana, pięknie dziękujemy za te proste i piękne słowa :) A pod tym tekstem http://roszekibazyli.blogspot.com/2016/03/dzwoneczek.html podpisuje się wszystkimi zmęczonymi kończynami ;)

    ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Popatrz Ola.. I mi sie przytrafila podobna historia.. Wpisalam imie mojej malej i.. pol nocy czytalam o pewnej malej dziewczynce i jej rodzicach, walczacych o jej zycie i zdrowie. Pozwol Ola, ze link przelepie.. Moze cos dobrego z tego wyniknie dla tej malej Gajki..
    http://somosdos.fotowyprawy.com/2016/04/gaja-nowak/

    OdpowiedzUsuń