Jakiś czas temu ten śmieszny, robiony po godzinach blog dostał się na listę (sporządzoną przez Rodzinę Bez Granic), najlepszych blogów o jeżdżeniu po świecie z dziećmi. '
Nie wiem czy specjalnie tam pasujemy- to o czym tu piszę to takie mydło powidło o wszystkim co się dzieje wokół projektu- ale bardzo mi miło. A skoro już tam (trochę poza konkursem) jesteśmy, to napiszę co myślę o tej kontrowersyjnej/modnej/oczywistej mieszance jaką są dzieci i podróże.
Nie wiem czy specjalnie tam pasujemy- to o czym tu piszę to takie mydło powidło o wszystkim co się dzieje wokół projektu- ale bardzo mi miło. A skoro już tam (trochę poza konkursem) jesteśmy, to napiszę co myślę o tej kontrowersyjnej/modnej/oczywistej mieszance jaką są dzieci i podróże.
Ania ze wspomnianej rodzinki, napisała kiedyś bardzo fajny tekst o tym jak jeżdżenie po świecie wpływa na dzieci. Nie będę się w tym temacie powtarzać.
Od siebie dodam tylko tyle, że dla mnie to po prostu cudowny sposób na wspólne bycie. Kiedy Roszek - mocno niezaplanowanie- zakomunikował, że istnieje, wiedziałam, że najważniejsze by nie czuł, się niechcianą niespodzianką. I, że mamy nowego towarzysza naszego życia, więc to oczywiste- przez jakiś czas- wszystko będziemy robić razem. Nie ważne gdzie.
Byłam wtedy w trakcie podróży po byłym ZSRR, więc postanowiłam kontynuować mój voyage.
To był szalony czas- Turcję praktycznie przespałam, piękny Kaukaz praktycznie przeżygałam (dzieci na warsztatach zdjęły buty, ja... Nie podpasował mi zapach pytanego o godzinę pijaczka, więc...). A potem warsztaty w ośrodku dla uchodźców z Syrii w Iraku i rozpieszczando przez wszystkich napotkanych na drodze ludzi.
O tym co dookoła opowiadałam fasolce, która okazała się być synkiem. A kiedy wróciłam do Polski przecudowna doula Kasia Barszczewska zaoferowała, że poprowadzi moją ciążę dalej. Całkiem za darmo. Bo czytała mojego bloga i spodobało jej się to co robię.
Kiedy Roszek pojawił się na świecie, wiedziałam, że to nie koniec przygód i szukania skarbów. Uwzględniałam jednak opcję, że przeniesiemy się z CzujCzujem trochę bliżej. Dzięki latom pracy z dziećmi z zaburzeniami rozwoju mam całe pokłady – tego słowa nauczyłam się od Violetty Villas - pokory. Dzieci nie są całkiem białą kartką kiedy przychodzą na świat. Mają własny temperament i wrażliwość. Przy wyjątkowo drażliwym, chorowitym czy pobudliwym sensorycznie dziecku, podróże mogłyby być koszmarem. A skarbów i przygód można szukać też blisko. Przykro mi, że zupełnie nie docenia się lokalności. Mało mówi o odpowiedzialności za miejsca. Uwielbiam stan podróży ale myślę, że sam w sobie nie jest wartością. Wartości to miłość, przyjaźń, ciekawość. I dogłębnego poznanie, które wymaga czasu. I więzi, o które łatwiej dbać kiedy jest się blisko. Nie przepadam za powiedzeniem „Świat jest jak książka. Kto nie podróżuje czyta tylko jedną stronę”. Bo wpędza domatorów i lokalnofilów w poczucie niższości. A co z tymi, którzy chcą poznać i zrozumieć tą jedną stronę bardzo dokładnie? I mają na jej temat mnóstwo przemyśleń? Lepiej pochopnie przekartkować książkę? Myślę, że – wybaczcie całowałam się wczoraj z samym Paulo Coelho- naprawdę nie ważne jest to gdzie jesteśmy, tylko to jaki ogród mamy w środku. Bo to nasza perspektywa kształtuje rzeczywistość. A wspólne bycie, o którym wspomniałam na początku, można realizować na rozmaite sposoby.
Tak sobie dumałam, działałam lokalnie i przyglądałam się Roszkowi, który jednak okazał się urodzonym podróżnikiem. Kwiczy ze szczęścia kiedy widzi obcych, je wszystko (pierwsze smaki poznawał na cygańskiej kuchni w Mołdawii, więc kubeczki smakowe ma wyrobione), choruje z rzadka. Zatem najpierw były romskie osady w Polsce, potem w Mołdawii, Rzym i Kurdystan a teraz Meksyk.
Mimo wszystko podróż z nim nie jest tylko krówką ciągutką. Tak samo jak samą słodyczą nie były samotne woyaże. Ani te z chłopakiem, przyjaciółką czy paczką znajomych. Na szczęście jeśli ma się dużo samozaparcia, to we wszystkim można znaleźć sposób na samodoskonalenie. Zatem jeśli podróżujesz z dzieckiem, możliwe, że dostaniesz dobrą lekcję:
Cierpliwości i empatii bo czasem:
- Dzieci w podróży chorują
Oczywiście te w domu też łapią infekcje ale w podróży jest to szczególnie uciążliwe. Bo trudniej dogadać się z lekarzem. Zdarza się, że okoliczna ludność wpada na pomysł, że wyleczy Twe pacholę okładając je żywą kurą. W innych miejscach na byle kichnięcie chcą przepisać penicylinę.
Bo wirusy inne.
A kiedy tyle ciekawego wokół to można mieć poczucie, że coś się traci.
Bo wirusy inne.
A kiedy tyle ciekawego wokół to można mieć poczucie, że coś się traci.
- Dzieci w podróży bywają marudne
To też zdarza się wszędzie ale niewygody przejazdów, dziwności, brak starych kolegów i tak dalej, są szczególnie marudopędne. Z drugiej strony te nowości, egzotyka, przyroda mogą być powodem mnóstwa radości.
Dystansu i asertywności :
Dystansu i asertywności :
- Nieznajomi będą Cię oceniać
Stwierdzą, że jesteś idealnym rodzicem (tylko dlatego, że podróżujecie). Inni oznajmią, że jesteś synonimem nieodpowiedzialności (tylko dlatego, że podróżujecie)
- Dzieci czasem płaczą:
Na co niedzieciaci współpasażerowie i współmieszkańcy (hostelu, cmapingu et. Cet.) mogą fukać i się krzywić
- Twoje dziecię będzie zwracało uwagę
W wielu kulturach wszyscy będą chcieli szczypać małe-słodkie-policzki, częstować mordoklejkami, pozować z maluchem do miliona zdjęć. I to wszystko bywa fajne ale nie zawsze zgodne z tym czego chce dziecko albo z tym jaki my mamy pomysł na dietę, role w rodzinie, bezpieczeństwo i tp.
Ja czasem mam kłopot z tym stawianiem granic. Np. gdy Cyganki koniecznie chciały ciepło ubrać Rocha, choć w moim odczuciu było gorąco. One mu oddawały wszystko co najlepsze łamały stereotyp, pokazywały, że też się mogą podzielić i innych uczyć. Więc aby ich nie urazić po prostu rozbierałam go za rogiem. Z kolei w kościele w Czamuli w ramach obrządku wszyscy poili się wódką a potem cocacolą. Indiacheńskie dzieciaki aż wstały by zobaczyć czy postępuję zgodnie z tradycją i czy dam Roszkowi chlusnąć sobie szota (nie dałam).
Ja czasem mam kłopot z tym stawianiem granic. Np. gdy Cyganki koniecznie chciały ciepło ubrać Rocha, choć w moim odczuciu było gorąco. One mu oddawały wszystko co najlepsze łamały stereotyp, pokazywały, że też się mogą podzielić i innych uczyć. Więc aby ich nie urazić po prostu rozbierałam go za rogiem. Z kolei w kościele w Czamuli w ramach obrządku wszyscy poili się wódką a potem cocacolą. Indiacheńskie dzieciaki aż wstały by zobaczyć czy postępuję zgodnie z tradycją i czy dam Roszkowi chlusnąć sobie szota (nie dałam).
Uporządkowania hierarchii ważności bo:
Po prostu kiedyś jeździłam za naprawdę śmiesznie mało. Zdarzyło się, że wróciłam z Mongolii za 50zł. Przejechałam całą Europę przez miesiąc za tysiaka. I choć dalej poluję na przygody i wyzwania, to nie mogę sobie pozwolić na to aby Roszek był głodny czy żeby spał na przystanku. Więc zawsze muszę mieć w portmonetce rezerwę na nieoczekiwane sytuacje. I kupić zdrowe jedzenie a nie byle co (kiedyś przez tydzień jadłam tylko arbuzy aby zostać dłużej w Rumuni). I zainwestować w trochę lepszy standard jeśli to może wpłynąć na jego samopoczucie. Czyli po prostu o nas zadbać, co zazwyczaj wszystkim wychodzi na dobre.
- Podróże z dziećmi więcej kosztują.
Po prostu kiedyś jeździłam za naprawdę śmiesznie mało. Zdarzyło się, że wróciłam z Mongolii za 50zł. Przejechałam całą Europę przez miesiąc za tysiaka. I choć dalej poluję na przygody i wyzwania, to nie mogę sobie pozwolić na to aby Roszek był głodny czy żeby spał na przystanku. Więc zawsze muszę mieć w portmonetce rezerwę na nieoczekiwane sytuacje. I kupić zdrowe jedzenie a nie byle co (kiedyś przez tydzień jadłam tylko arbuzy aby zostać dłużej w Rumuni). I zainwestować w trochę lepszy standard jeśli to może wpłynąć na jego samopoczucie. Czyli po prostu o nas zadbać, co zazwyczaj wszystkim wychodzi na dobre.
- Zmienia się podejście do bezpieczeństwa i spontaniczności
Ta dłuższa chwila refleksji odnosi się nie tylko do podróży. Teraz w Meksyku o mało a załapałabym się na ceremonię Pejote. Myślę, że to fascynujące doświadczenie, rzucające wiele światła na tą kulturę i być może, kto wie poszerzające stany świadomości. Ale sorry, nie wyobrażam sobie, żeby z Rochem pozwolić sobie na utratę kontroli (choć podobno indacheńskie mamy chodzą na takie ceremonie z niemowlakami). Teraz zanim wskoczę w szalone zdarzenie wypisuję za i przeciw. Bo jest ktoś mały, bezbronny i bardzo zależny.
Ta odpowiedzialność jest chyba najtrudniejsza. Ale jak prawie wszystko ma też drugą, pyszną stronę. Za to, że jest tak fajnie poniekąd to ja odpowiadam. I kiedyś będziemy mogli mu to wszystko opowiadać a z czasem razem wspominać.
Poza tym (niestety) ten trudny, niekiedy nudny, słodki i piękny czas gdy maciupek jest maciupkiem, trwa naprawdę bardzo bardzo, krótko.
Kochana, inna jakość, dokładnie. Mnie tylko dziwi, że nikt o tym nie mówi/pisze... niby zawsze tak kolorowo, a czasem dzieciaki jak to dzieciaki płaczą czy marudzą. Myśmy mieli wielokrotnie ochotę rzucić tym wszystkim i wrócić jak najprędzej, tylko orientowaliśmy się, że to nic nie zmieni, bo życie w drodze to jednak nadal życie;)
OdpowiedzUsuńDzięki za te słowa:)
Właśnie dlatego Was lubię, że u Was nie ma pozy tylko życie w drodze :)
OdpowiedzUsuńDlatego też u nas, odkąd jeździmy z Szymonem bagaż bywa cięższy - jakieś kabanosy, tak na wszelki wypadek, jakiś śpiwór (żeby nie zmarzł), więcej leków (bo w tych rejonach mogą nie mieć), pluszak (bo z nim zawsze lepiej nawet tam, gdzie bywa źle), coś do samolotu (żeby nie zaczepiał ludzi z nudów) itd. I z tymi chorobami też bywa ciężko. Wiecie jak ciekawie wygląda gips zakładany w Laosie ? Po prostu można go zdjąć jak kartkę papieru po 2 dniach (na szczęście to była stopa i lepszy okazał się but trekkingowy). A jakie mają czaderskie kule - jak u nas w latach 50-tych, trudno było Szymonowi z nich korzystać :) A jak dostał na Bornego temperatury 40 stopni i nie wiesz czy to malaria czy zwykłe przeziębienie, a do najbliższego punktu medycznego było jedyne 8 godzin samochodem.... Na szczęście to była tylko angina !
OdpowiedzUsuńMożna byłoby jeszcze długo wymieniać, ale to są tylko pojedyncze zdarzenia w trakcie tak wielu podróży, że nawet się o nich nie pamięta :) Co więcej, gips z Laosu i kule okazały się być powodem do dumy i wielokrotnie ta historia była opowiadana ( i jest nadal ;) ). Podróżowanie z dzieckiem to inna jakość, uczy tego wszystkiego o czym piszesz, a dodatkowo uwrażliwia i dodaje wrażliwości innym. Nagle stają przed Tobą otworem drzwi do różnych domów otworem, obcy ludzie zaczynają Ci opowiadać o swojej rodzinie i zapraszać do siebie, dzieciaki przestają na Ciebie patrzeć jak na turystę, bo Twój syn gra z nimi znowu w piłkę, wszyscy chętnie pomogą jak trzeba. Dziecko uchyla drzwi, które potem znowu zaczną się zamykać , więc nie wyobrażam sobie z tego nie skorzystać !!! Poza tym przeżycia z wyjazdów są jak klej "kropelka" - tych więzi już nikt nie rozerwie :) I na koniec jeszcze jedno. Szymon zaczął z nami podróżować jak miał 4 miesiące, a teraz nie tylko pamięta, opowiada, wspomina, współdecyduje o wyborze trasy, ale jeszcze utrwala sobie wszystko pisząc bloga - to wszystko przed Wami, a im dalej tym cudowniej :) :) :) Cieplutkie uściski !