piątek, 25 lipca 2014

Fiku miku skarby leżą na chodniku 2

W poniedziałek spotkamy się z dzieciakami z Pragi stworzyć smoki z kartonowych pudeł i instrumenty z plastikowych butelek. Może potem zrobimy smoczą paradę? Jak ktoś chce się przyłączyć będzie nam bardzo miło! A dzieciaki z Bullerbyn stworzyły takie smoki: 
Spotykamy się 28 lipca o 17.00 pod Wedelem a potem idziemy w Pragę.
Do zobaczenia!!! 
Podczas ostatnich śmieciowych poszukiwań było O TAK

wtorek, 22 lipca 2014

Historie Kuchenne

Pisałam tu kiedyś o Historiach Kuchennych tworzonych przez czujczujową ekipę i Teatr Baza. Na jesieni szykujemy kolejną edycję warsztatów kulinarnych, prowadzonych tym razem w gimnazjach i liceach przez uchodźczynie i imigrantki. Zmierzymy się też z całkiem nowym wyzwaniem otóż Teatr Strefa Wolno- Słowa wystawi spektakl na podstawie zebranych przeze mnie wywiadów z imigrantami i uchodźcami dotyczącymi ich kuchni. Wszystkim moim rozmówcom zadawałam podobne pytania: "Jakie jest twoje pierwsze kulinarne wspomnienie", "Z czym kojarzy ci się kuchnia twojego kraju", "Za czym tęsknisz?", "Jakie potrawy smakują ci w Polsce". Zdawało by się, że kuchnia to taki lekki, neutralny temat. Może i tak ale niektóre wątki okazały się bardzo poruszające. A może po prostu każdy skrywa w sobie cenną historię a narzucony temat nie jest tak ważny?
Przedstawiam tutaj trzy wybrane historie a w listopadzie zapraszam na spektakl. 



Julia, 19 lat pół Rosjanka pół Ukrainka

Jak byłam mała, bardzo chorowałam na serce. Teoretycznie do tej pory nie powinnam się za bardzo wzruszać czy uprawiać sportów i wieść życie emerytki. Ale nie potrafię i wszędzie mnie pełno. To po ojcu. I wada serca i energia. Wiem to tylko z opowieści babuni bo tata zmarł jak miałam cztery lata i choć bardzo bym chciała, to go nie pamiętam. Mama szybko ponownie wyszła za mąż. Dla ojczyma cudze dziecko, do tego problematyczne bo chore, to było za dużo. Więc się zaczęłam włóczyć po sanatoriach. Nie oceniam mamy, to charakterystyczne dla rosyjskich kobiet, że się uwieszają na mężczyźnie i tylko on się liczy. No ale miało być o kuchni a właśnie tego się tyczy moje pierwsze kulinarne wspomnienie- mama cały dzień się kręci w kuchni i czeka aż przyjdzie Wlad, a potem mu naskakuje już od drzwi. Tak mnie mdliło w środku od tego widoku, że w ogóle nie mogłam jeść. Ściskał mi się żołądek. A to kolejny problem. "Czemu ona nie je? Będzie chora", "Czemu nie jesz? Tylko problemy z tobą". A ja na prawdę nie mogłam przełknąć. Czasem żułam, żułam, żułam a potem wypluwałam taką papkę z buzi do toalety. Z zupami było trochę łatwiej aby przełykać ale cały problem był w tym, że Wlad nie lubił zup. Nie no skłamałabym. Lubił razsolnik- to taka rosyjska zupa na nerkach cielęcych. Można ją też zrobić na podrobach ale Wlad nie uznawał kompromisów. Do dziś jak myślę o tej zupie to mnie mdli. Jak zaczęłam jeździć po sanatoriach to tam dalej trwał mój koszmar z jedzeniem. W domu nie mogłam jeść przez atmosferę ale myślę, że to jedzenie było w gruncie rzeczy dobre; na świeżych produktach, ładnie podane. No musiało być, bo by się jeszcze coś Wladowi nie spodobało a to byłby przecież koniec świata. W sanatoriach atmosfera nie była najgorsza. Wszyscy mnie lubili bo byłam wesoła a jednocześnie spokojna ale za to tamto jedzenie... Było paskudne! Przypalona kasza, przesolona owsianka, mleko rozwadniane, piasek w maśle. Do tego brudne talerze, lepiące się sztućce... Warzywa to widzieliśmy może raz na tydzień a owoce to chyba tylko na Nowy Rok. No nie licząc lata bo wtedy rzeczywiście było dużo kompotów, zupy owocowe i tp. Kiedyś obok takiego jednego ośrodka była wiśnia. Wdrapaliśmy się na nią z dzieciakami i jedliśmy garściami. Potem ściskaliśmy je w dłoniach, udawaliśmy, że to krew i rzucaliśmy nimi w przechodniów zza siatki. Wychowawczyni strasznie się wkurzyła i kazała konserwatorowi nas stamtąd ściągnąć. Stanął więc pod wiśnią i najpierw groził, potem krzyczał a na koniec próbował nas ściągać za nogi i trząsł drzewkiem. Zeszliśmy dopiero jak się zrobiło ciemno - za karę nie dostaliśmy kolacji i były telefony do rodziców. Kolacji mi nie było szkoda. Z telefonu to się nawet ucieszyłam bo rzadko miałam z nimi kontakt i się ucieszyłam, że sobie przypomną o moim istnieniu. Najgorsze było to, że wiśnię po tym ścieli! Nie wiem jak to możliwe by ściąć zdrowe drzewo, które daje owoce. Chora sytuacja. Ale takie rzeczy to tylko w Rosji. Choć miało to też aspekt wychowawczy nie powiem- strasznie mi było przykro, że drzewo umarło przez nasze zachowanie i zawsze się odtąd zastanawiam jak to co robię wpływa na innych ludzi, na inne istoty. Dlatego (no może nie bezpośrednio przez tą sytuację z wiśniami, na pewno to był cały system rozmaitych zdarzeń i sytuacji) zostałam Buddystką i nie jem mięsa. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym, że jedne istoty robią krzywdę innym. Rosja to jest taki kraj, że niestety głównie robi się komuś krzywdę. Silniejszy słabszemu. Począwszy od władzy a skończywszy na dzieciakach, które kopią bezpańskie psy. Całe szczęście jak miałam jedenaście lat moja babcia od strony taty powiedziała, że już dość tego włóczenia się po ośrodkach, że dziecko potrzebuje normalnego domu i mnie zabrała do siebie na Ukrainę do Łucka. Tam było najlepiej na świecie! Tam się nauczyłam jeść bez ściśniętego żołądka. Babcia robiła pierogi z mięsem, koktajl z jagód i poziomek. Smażyła placki z kwiatków drzewa, które rosło u nas przed domem. Nie pamiętam jak ono się nazywa. Ja mimo tego porzucenia przez matkę i różnych innych złych doświadczeń nigdy nie byłam jakaś specjalnie nieśmiała czy depresyjna ale to u babci nauczyłam się co oznacza takie prawdziwe rodzinne ciepło. Mam nadzieję, że kiedyś przekażę to moim bliskim, choć z tą moją wadą serca podobno nie powinnam mieć dzieci. Opowiadała mi bajki (choć ja już byłam trochę za stara na bajki). Szyła mi sukienki, czesała włosy. Chodziłyśmy razem do zboru bo babcia jest protestantką. Nic też się nie dziwiła kiedy przeszłam na buddyzm, nie narzekała kiedy przestałam jeść mięso. Ona ma umysł młodej osoby. A teraz wysłała mnie na studia do Polski. Taka kochana jest moja babcia! Zawsze jak przyjeżdżam do domu to stwierdza, że schudłam i, że na pewno nie mam tu co jeść ale to nie prawda. Lubię polskie jedzenie. Myślę, że w waszym jedzeniu widać też przemiany obyczajowe- to, że jest sporo miejsc gdzie można zjeść wegetariańskie potrawy, że jecie dużo warzyw, to całe jedzenie slow. Podoba mi się to bardzo i zamierzam tu zostać. Tylko babcię muszę ściągnąć.

Sipan, 36 lat Kurd z Syrii
Moje pierwsze wspomnienie z jedzeniem, to to jak jako dziecko wieczorami szedłem z rodziną na pole i zbieraliśmy osty. Pycha! Można jeść po prostu korzeń a można też smażyć (czuć wtedy lekkie igiełki). Kiedy miałem 6 lat musieliśmy opuścić Syrię bo to się zaczęło robić miejsce nie do życia. Zresztą sama wiesz jak jest teraz. I się tak tułaliśmy- trochę Turcja, potem Gruzja, Niemcy. A teraz jestem tu. Ja się na kuchni za bardzo nie znam jeśli chodzi o gotowanie ale bardzo lubię jeść a każdy kraj to było inne kulinarne doświadczenie. Turcja ma w sumie, wiele podobnych dań do tych, które je się w Syrii tylko syryjskie są smaczniejsze. Nie wiem – albo kwestia przypraw albo sentymentu. Zawsze to co nasze wydaje się nam lepsze. A ja ciągle mam Syrię w sercu i mam nadzieję, że kiedyś tam będę mógł wrócić i żyć. Nigdzie nie ma takich widoków, takich ludzi i zapachu. To kwestia tego, że do kawy się dodaje kardamonu, że ludzie nie piją alkoholu. To wszystko wpływa na zapach. W Turcji najbardziej mi smakowały takie ciągnące się lody - dondurma. Byliśmy biedni ale nasz tata jest łasuchem i zawsze na słodycze było, więc czasem bywało tak, że cała rodzina jadła jednego loda. Jeden dla pań i jeden dla mężczyzn. Siostrę mam tylko jedną to się jakoś zawsze z mamą dzieliła, bo babcia nie chciała. A my- sześciu chłopców, tata, wujek i dziadek. Jak został dla mnie wafelek to było dobrze. No ale to było naprawdę rzadko. Raczej tata zawsze jakoś organizował pieniądze i mieliśmy co jeść. Nie myśl sobie, że byliśmy jakimiś żebrakami. W Turcji są inni Kurdowie niż u nas. Jakiś taki złośliwy typ ludzi, tylko myśli jak cię oszukać. Nie mówię, że wszyscy ale generalnie tak jest. Więc z Turcji pojechaliśmy do Gruzji bo tam było więcej rodziny. Co pamiętam smacznego z Kaukazu? No tam wszystko było dobre. Różne warzywa i owoce, których wcześniej nie znałem. Pyszna zupa z czarnej fasoli. Chleb z jajkiem. Zupełnie inna kuchnia. Tyle tylko, że piją alkohol i jedzą wieprzowinę. Trzeba było uważać. Moim zdaniem Muzułmanie powinni trzymać się ze swoimi bo wyznawcy innych religii nas nie rozumieją. Taka prawda. W Gruzji było mi dobrze ale zupełny brak perspektyw i tata postanowił, że wyjedziemy do Niemiec. To był dla mnie najcięższy czas w życiu. Niby znowu byliśmy wśród swoich ale mój brat zagustował w alkoholu, potem do tego doszły narkotyki. Zupełnie się pogubił. Zaczął jeść mięso świni, spotykać się z dziewczynami, chodzić na imprezki. Zapomniał kim jest. Wcześniej byliśmy bardzo blisko. Można powiedzieć, że to było takie moje lustrzane odbicie bo byliśmy bliźniakami. Gdy widzisz jak ktoś tak bliski się gubi, gdy nie możesz pomóc, to trochę tak jakbyś zgubił swój cień, swoje lustrzane odbicie. Dziewięć lat temu mój brat umarł na ulicy- nie bardzo chcę o tym mówić...  Jestem pewien, że u nas by do tego nie doszło. Nie dlatego, że u nas nie ma narkotyków. Pewnie są, aż tak naiwny to nie jestem ale chodzi o to, że on ciągle miałby przed oczami kim jest. Co jest dobre, co jest złe. W Europie są możliwe duże pieniądze i ważne są prawa człowieka ale moim zdaniem za dużo jest tych możliwości. Samemu trzeba decydować o swoim życiu i dla niektórych to jest za trudne. U nas to jednak bardziej grupa decyduje o jednostce. I to znowu może się komuś nie podobać. Trudno się jednak dziwić, że mam takie zdanie jakie mam bo tu straciłem brata. Wszyscy tak bardzo to przeżyliśmy... Tata przez jakiś czas nic nie jadł. Schudł do 50 kilo. Więc jak się mnie pytasz o smak Niemiec to ci odpowiem, że to smak łez i bólu. No i może jeszcze dobre kebaby bo tu jest dużo naszych i oni je przyrządzają jak trzeba. Przez jakiś czas nawet pracowałem w takiej restauracji z kebabami kurdyjskimi u wujka. Jedyne co mnie dobrego w Niemczech spotkało to właśnie ta restauracja bo tu poznałem Roslin. Pracowała jako kelnerka, zaiskrzyło... Po pięciu latach wzięliśmy ślub. Czekaliśmy tak długo bo miałem żałobę  po Arze a potem po tacie. Wesele było prawdziwe, kurdyjskie. Tata by się cieszył. Najlepsze jedzenie, muzyka, tańce do rana- syryjscy Kurdowie umieją się bawić i umieją przyjmować gości. Najlepiej byłoby zrobić jeszcze jedno wesele u nas ale to chyba na starość będzie dopiero możliwe. Moi bracia, kuzyni i przyjaciele czują się przede wszystkim Kurdami i mówią, że nigdzie nie są u siebie, póki nie ma państwa Kurdystan. Ja patrzę na to trochę inaczej, tata miał podobnie. Nie wstydzę się tego kim jestem, wiem co to znaczy być Kurdem ale moją ojczyzną była Syria, te tereny. A Polska? Już prawie cztery lata tu jestem. Przyjechałem pomóc kuzynowi w firmie. Wasze jedzenie chyba jest dobre. Pierogi, makowiec, biszkopt, sernik, sałatka Cesar... Choć ja to głównie i tak jem po syryjsku. Żona gotuje tak jak ją nauczyła jej mama a jej mamę jej mama. Choć wiadomo, że nie ma części produktów i trzeba sobie radzić. Jakbym tu wyszedł na pole i spróbował ostów to wszyscy by się na mnie popatrzyli jak na wariata.

Leo, 37 lat Anglia
Fajnie, ze pytasz o kuchnię choć akurat o angielskiej ci za dużo nie powiem. Nie istnieje coś takiego jak angielska kuchnia. Puddingi, apple pie i ryba z frytkami? No faktycznie, bardzo oryginalnie. Może się nie znam bo z wykształcenia jestem aktorem a nie szefem restauracji. Nie wiem, mi się wydaje, że my wszystko podbieraliśmy od naszych kolonii i od imigrantów. U kogo najbezpieczniej zjeść w Londynie? U Hindusa. Ale ja pewnie mało wiem, więc jak się chcesz dowiedzieć o takiej prawdziwej angielskiej kuchni to lepiej poczytaj w internecie albo spotkaj się z kimś innym. W moim domu rodzinnym była bardzo specyficzna sytuacja. Mój starszy o 11 lat brat choruje na galaktozemię. Jest upośledzony i nie można mu pomóc ale wszystko się kręci wokół niego. I zawsze tak było. Cała rodzina w związku z tą jednostką chorobową jest na specjalnej diecie. Ja odkąd się wyprowadziłem już nie, choć niektóre zamienniki nawet lubię. Ale jako dziecko nie mogłem jeść praktycznie niczego. Głównie chodzi o to by wyeliminować z diety galaktozę- taki prosty cukier, który występuje głównie w laktozie ale nie tylko. Może być wszędzie. Moja mama miała taką swoją Biblię i z niej czytała czy dany produkt nas uśmierci czy nie. Czułem się jak kosmita. Teraz to mnie nawet śmieszy. Rodzice mogą swoim dzieciom zrobić niezły kocioł w głowie. To jak w tym filmie „Osada”, nie wiem czy oglądałaś. Ja się naprawdę długo bałem, że jak zjem soczewicę albo wypiję krowie mleko to umrę albo stanę się taki jak Danny. Zresztą mleka nie piję do dziś, choć pewnie lekarz powiedziałby, że nie ma przeciwwskazań. No dobra, ale nie dlatego fajnie, że się pytasz o kuchnię. Ucieszyłem się bo mi się przypomniało jak poznałem Asię, moją żonę. Pracowałem w kuchni, (ale przy podawaniu i na zmywaku nie jako kucharz) w takim ośrodku dla staruszków pod Stockportem. W sumie to to było coś jak hospicjum ale oficjalnie się tak nie nazywało. Asia tam była jedną z opiekunek. Jedzenie było na prawdę kiepskie ale Asia chciała zaoszczędzić i często przychodziła do kuchni, żeby wziąć do domu jak coś zostało. No i wpadła mi w oko. Więc zawsze coś tam dla niej chowałem. Hahaha. No i pół roku tak chowałem aż się zgodziła pójść ze mną na kawę. Do dziś się śmiejemy, że bardziej ją ta darmowa kawa zachęciła niż ja. A ledwo zaczęliśmy się umawiać coś tam się zmieniło w polskim prawie, do tego Aśka dostała jakąś kasę po babci i się nadarzyła okazja aby założyć tu prywatny żłobek. No to Asia wybrała przewijanie niemowlaków zamiast staruszków. Proste. A ja podjąłem błyskawiczną decyzję, że jadę z nią. Co tu zostawiłem? Podliczmy: Rodzinę której nienawidzę, bo nigdy się nie liczyłem ja, tylko mój brat. Kraj za którym nie przepadam, bo mój temperament zupełnie tu nie pasuje. Pracę, którą wszyscy gardzili. Jako aktor nigdy nie pracowałem. No coś tam może przez chwilę w reklamach. To ze staruszkami to nawet lubiłem ale wszyscy się ze mnie śmiali, że to takie mało prestiżowe. A ja akurat prestiż to mam gdzieś... No i wyjechałem. A tu ciepli, pomocni ludzie, fajna pogoda, Asia, pyszne polskie jedzenie. U mnie w domu nigdy się tak nie gotowało. I to: „No jeszcze dolewkę” , „Jedz bo pomyślę, że nie smakuje”, „Nałożę wam i zabierzecie do domu”. Mama Asi zawsze tak mówi. Dość szybko pojawił się bombasy: Natan, potem Maja, no i kto się miał zająć dziećmi jak nie ja? Asia robi karierę. I mi się to podoba. Chcę żeby w domu pachniało ciastem. Nie tak jak u mnie lekami. Sam piekę chleb- nie codziennie oczywiście ale bardzo to lubię. Ostatnio eksperymentuję. Suszone pomidory dorzucam albo śliwki. Raz nawet kokosa dałem. Znajomi się dziwili- kokos, niby nie pasuje do chleba a wyszło super. Jak nas odwiedzisz to będę jak mama Asi "Jedz bo pomyślę że ci nie smakuje". Bombasy mogły pójść do naszej placówki ale ja się uparłem, że nie i póki co są ze mną w domu. Natan zaczął już chodzić do przedszkola ale ja mu robię śniadanie, ja go zaprowadzam, odbieram i tak dalej... Jak dzieciaki pójdą do szkoły to pewnie będę musiał poszukać jakiejś pracy. Może pójdę do żłobka do Aśki jako nauczyciel? Albo zacznę uczyć angielskiego? Ale fajnie, że pytasz o tą kuchnię bo tak najchętniej... To ja bym miał prywatną kawiarnię. Znajomi mi mówią, że mam kobiecą duszę. Jak Almodovar hahaha. Ja się tego nie wstydzę. Taki właśnie jest Leo. Bardzo lubię zapach ciasta. Cieszę się jak ludziom smakuje to co robię. Wciąż jestem takim trochę niespełnionym artystą i w gotowaniu mogę się wyżyć. Tylko boję się, że kawiarnia prowadzona przez Anglika  odstraszy gości. Wszyscy wiedzą, że mamy okropne jedzenie. Że herbaty? No to herbaciarnia a nie kawiarnia. A w herbaciarni nie podaje się jedzenia. Kawiarnię, taką jaką sobie wymarzyłem to powinien prowadzić Włoch albo Francuz.

niedziela, 20 lipca 2014

Dwie garści

Wszystko ma dwie strony, prawda?
To dziś dwie garści nowin o Romach. Jedna garść smutna, druga wesoła lub po prostu dająca nadzieję i inspirująca.

Którą wybierzecie na początek?



fot. Bartłomiej Jędrzejewski
Może chcecie poczytać o:
albo o:
- Utnij sobie język, zanim język utnie Ci głowę.
- Węgiel ostygnie i w wielkiej wodzie i w kałuży.

- Lepszy pieczony ziemniak w lesie, niż mięso w więzieniu.

- Wsadź kota do worka - i tak mu wyjrzą pazury.

- Nie porzucaj wielkiej drogi dla malutkiej.

- Do zamkniętej gęby mucha nie wleci.

i moje ulubione:
- Zima zapyta cię, coś robił w lecie.

(z "Cyganie na polskich drogach" Jerzy Ficowski)

fot. Bartłomiej Jędrzejewski

A możemy też mniej słodko. Na przykład przeczytać komentarze pod artykułami, które mieszczą się pod powyższymi linkami. Wystarczy, że wspomnę, że pracuję z Cyganami a słyszę "No jak ktoś lubi patologię..." albo "Bo ty pewnie myślisz, że to, że oni mają problemy to wina Polaków a to oni się nie chcą asymilować". Guzik prawda. Też mnie wkurza, martwi i wywołuje bezradność fakt, żePolsce jedynie 70% romskich dzieci chodzi do szkoły a odsetek Romów kończących podstawówkę w krajach UE wynosi zaledwie 42%. Te wszystkie podziały, które mają między sobą, wewnątrz swojej społeczności. Nieufność a nawet czasem pewna wyższość odczuwana wobec gadziów. Roszczeniowość tych, którzy są roszczeniowi i niezaradność, tych, którzy tacy są. Im bardziej się zagłębiam w ten niezrozumiały dla mnie świat tym częściej targają mną rozmaite wątpliwości. I na serio, już mi się czasem nie chce czytać o:
o kolejnych i kolejnych konfliktach:
  • począwszy od Mławy (tu słowo konflikt to eufemizm)
 po
czy o mowie nienawiści kierowanej do Romów.
No i przecież nikt mnie nie zmusza ale jednak czytam, bo ten świat - ze wszystkimi swoimi cieniami i blaskami, po prostu jest obok nas. A z bicia piany i powtarzania "Nie asymilują się! Sami tego chcą" nic nie wynika (poza tym, że niekiedy przyjemnie jest mieć się na kogo złościć i czuć wyższość). 

A tak w ogóle to nasza książka z romskimi potrawami już prawie gotowa! I znowu planujemy wrócić do Sorok. I mamy jeszcze jeden pomysł na taki duży cygański projekt, tym razem w Polsce. Ale o tym na razie sza :)


środa, 16 lipca 2014

Jedna inspiracja duża, a jedna malutka

Często piszę tu o mniejszościach kulturowych a czy wiecie, że spora część środowiska osób głuchych również uznaje własną kulturę? Pięknie przedstawia to zjawisko Oliver Sacks w książce '' Zobaczyć głos''
Kiedyś wspominałam o migowych inspiracjach z Turcji a ostatnio barman integracyjnej pizzerii Dwie Dłonie- pokazał mi polską piosenkę zaśpiewaną po migowemu (dobrze odsłuchać też bez fonii):




Dwie Dłonie działają w Łodzi a tych z Warszawy na rozważania o kulturach, gorąco zapraszam do nowo powstałej restauracji Kisz Misz. Gotują w niej uchodźczynie: Rwandyjki, Kongijki, Iranki, Afganki, Czeczenki i Ujgurki.



Potraw z Kisz Misz można spróbować w sobotę i niedzielę na Barce, na skwerze im. Tadeusza Kahla w godz. 12-17. Kiedy pada deszcz, przenoszą się do Planu B.
tel. 798 514 521

wtorek, 15 lipca 2014

Świat dobry Roszku!

"Świat dobry Roszku"

"Zobacz na niego! Prawda, że jest cudowny?'

"Nie chcę cię straszyć, ale zapomnisz co to sen!"

''W ciąży to jeszcze dało się jeździć ale teraz to tylko pieluchy i inne przyjemności. Przez najbliższe 18 lat."

"Gdzie to z dzieciakiem w taką dzicz?"

"Ty Roszek patrz jak my będziemy tańczyć i sobie wybierzesz żonę"

"Słuchajcie, nie możecie się bić bo Roszek się przestraszy"
fot. Czarli Bajka

fot. Bartłomiej Jędrzejewski

"Te prace powiesimy Roszkowi nad przewijakiem"

"Kto będzie ładnie pracował, przez 3 minuty będzie siedział z Rochem na kolanach"
fot. Czarli Bajka

"Fajny dzieciak. Taki zdrowy. Możemy foteczkę?"

"Po co żeście przyjechali? I to jeszcze z dzieckiem? No dajcie go na chwilę. Ja was stąd nie wypuszczęęęę!!!!"

"Roszek będzie miał najwięcej cioć i wujków na całym świecie"
fot. Bartłomiej Jędrzejewski

i blogi innych rodzin, które podróżują z dziećmi:

poniedziałek, 14 lipca 2014

Po kurdyjsku słoneczko

"No i skończy się włóczęga..."

fot. Tomek Stranc



Ja znam swoje ciało i wiem, że w ciąży będzie mnie roznosić energia.  Pewnie w ogóle nic się nie zmieni. Ciąża to nie choroba!”


fot. Kasia Komorek


"A nie chcesz go usunąć? Tak sama jeździsz..." (to ciągle w Turcji padało)


fot. Andrzej Masłowski

"Boy!"


"Ale będziesz miała rozstępy... Chodź pokażę ci moje"


fot. Kasia Komorek

"No co ty Olga, skończyło się tańczenie. Teraz możesz usiąść i sobie na innych popatrzeć''


fot. Kasia Komorek
"Ja ciężarna" "A ja Arman"



"Jeździsz po świecie z wielkim brzuchem i zadajesz głupie pytania zamiast się zająć mężem i dzieckiem"


"Tam jest mały chłopczyk? A mogę dotknąć?"


"Jak będzie miał na imię? Roszek? Hahaha. To po naszemu słoneczko"