Pisałam tu kiedyś o
Historiach Kuchennych tworzonych przez czujczujową ekipę i
Teatr Baza. Na jesieni szykujemy kolejną edycję warsztatów kulinarnych, prowadzonych tym razem w gimnazjach i liceach przez uchodźczynie i imigrantki. Zmierzymy się też z całkiem nowym wyzwaniem otóż
Teatr Strefa Wolno- Słowa wystawi spektakl na podstawie zebranych przeze mnie wywiadów z imigrantami i uchodźcami dotyczącymi ich kuchni. Wszystkim moim rozmówcom zadawałam podobne pytania:
"Jakie jest twoje pierwsze kulinarne wspomnienie", "Z czym kojarzy ci się kuchnia twojego kraju", "Za czym tęsknisz?", "Jakie potrawy smakują ci w Polsce". Zdawało by się, że kuchnia to taki lekki, neutralny temat. Może i tak ale niektóre wątki okazały się bardzo poruszające. A może po prostu każdy skrywa w sobie cenną historię a narzucony temat nie jest tak ważny?
Przedstawiam tutaj trzy wybrane historie a w listopadzie zapraszam na spektakl.
Julia, 19 lat pół Rosjanka pół Ukrainka
Jak byłam mała, bardzo
chorowałam na serce. Teoretycznie do tej pory nie powinnam się za bardzo
wzruszać czy uprawiać sportów i wieść życie emerytki. Ale nie potrafię i
wszędzie mnie pełno. To po ojcu. I wada serca i energia. Wiem to tylko z
opowieści babuni bo tata zmarł jak miałam cztery lata i choć bardzo bym
chciała, to go nie pamiętam. Mama szybko ponownie wyszła za mąż. Dla ojczyma cudze dziecko, do tego problematyczne bo chore, to było za
dużo. Więc się zaczęłam włóczyć po sanatoriach. Nie oceniam mamy, to charakterystyczne dla rosyjskich kobiet, że się uwieszają na mężczyźnie i
tylko on się liczy. No ale miało być o kuchni a właśnie tego się tyczy
moje pierwsze kulinarne wspomnienie- mama cały dzień się kręci w kuchni i
czeka aż przyjdzie Wlad, a potem mu naskakuje już od drzwi. Tak mnie
mdliło w środku od tego widoku, że w ogóle nie mogłam jeść. Ściskał mi się
żołądek. A to kolejny problem. "Czemu ona nie je? Będzie chora", "Czemu
nie jesz? Tylko problemy z tobą". A ja na prawdę nie mogłam przełknąć.
Czasem żułam, żułam, żułam a potem wypluwałam taką papkę z buzi do
toalety. Z zupami było trochę łatwiej aby przełykać ale cały problem był
w tym, że Wlad nie lubił zup. Nie no skłamałabym. Lubił razsolnik- to
taka rosyjska zupa na nerkach cielęcych. Można ją też zrobić na
podrobach ale Wlad nie uznawał kompromisów. Do dziś jak myślę o tej
zupie to mnie mdli. Jak zaczęłam jeździć po sanatoriach to tam dalej
trwał mój koszmar z jedzeniem. W domu nie mogłam jeść przez atmosferę
ale myślę, że to jedzenie było w gruncie rzeczy dobre; na świeżych
produktach, ładnie podane. No musiało być, bo by się jeszcze coś Wladowi
nie spodobało a to byłby przecież koniec świata. W sanatoriach atmosfera
nie była najgorsza. Wszyscy mnie lubili bo byłam wesoła a jednocześnie
spokojna ale za to tamto jedzenie... Było paskudne! Przypalona kasza,
przesolona owsianka, mleko rozwadniane, piasek w maśle. Do tego
brudne talerze, lepiące się sztućce... Warzywa to widzieliśmy może raz
na tydzień a owoce to chyba tylko na Nowy Rok. No nie licząc lata bo
wtedy rzeczywiście było dużo kompotów, zupy owocowe i tp. Kiedyś obok
takiego jednego ośrodka była wiśnia. Wdrapaliśmy się na nią z
dzieciakami i jedliśmy garściami. Potem ściskaliśmy je w dłoniach, udawaliśmy, że to krew i rzucaliśmy nimi w przechodniów zza siatki.
Wychowawczyni strasznie się wkurzyła i kazała konserwatorowi nas stamtąd ściągnąć. Stanął więc pod wiśnią i najpierw groził, potem
krzyczał a na koniec próbował nas ściągać za nogi i trząsł drzewkiem.
Zeszliśmy dopiero jak się zrobiło ciemno - za karę nie dostaliśmy
kolacji i były telefony do rodziców. Kolacji mi nie było szkoda. Z
telefonu to się nawet ucieszyłam bo rzadko miałam z nimi kontakt i się
ucieszyłam, że sobie przypomną o moim istnieniu. Najgorsze było to, że
wiśnię po tym ścieli! Nie wiem jak to możliwe by ściąć zdrowe drzewo,
które daje owoce. Chora sytuacja. Ale takie rzeczy to tylko w Rosji.
Choć miało to też aspekt wychowawczy nie powiem- strasznie mi było
przykro, że drzewo umarło przez nasze zachowanie i zawsze się odtąd
zastanawiam jak to co robię wpływa na innych ludzi, na inne istoty.
Dlatego (no może nie bezpośrednio przez tą sytuację z wiśniami, na pewno
to był cały system rozmaitych zdarzeń i sytuacji) zostałam Buddystką i
nie jem mięsa. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym, że jedne istoty robią
krzywdę innym. Rosja to jest taki kraj, że niestety głównie robi się
komuś krzywdę. Silniejszy słabszemu. Począwszy od władzy a skończywszy
na dzieciakach, które kopią bezpańskie psy. Całe szczęście jak miałam
jedenaście lat moja babcia od strony taty powiedziała, że już dość tego włóczenia się po ośrodkach, że dziecko potrzebuje normalnego domu i mnie
zabrała do siebie na Ukrainę do Łucka. Tam było najlepiej na świecie!
Tam się nauczyłam jeść bez ściśniętego żołądka. Babcia robiła pierogi z
mięsem, koktajl z jagód i poziomek. Smażyła placki z kwiatków drzewa,
które rosło u nas przed domem. Nie pamiętam jak ono się nazywa. Ja mimo
tego porzucenia przez matkę i różnych innych złych doświadczeń nigdy nie
byłam jakaś specjalnie nieśmiała czy depresyjna ale to u babci
nauczyłam się co oznacza takie prawdziwe rodzinne ciepło. Mam nadzieję,
że kiedyś przekażę to moim bliskim, choć z tą moją wadą serca podobno
nie powinnam mieć dzieci. Opowiadała mi bajki (choć ja już byłam trochę
za stara na bajki). Szyła mi sukienki, czesała włosy. Chodziłyśmy razem
do zboru bo babcia jest protestantką. Nic też się nie dziwiła kiedy
przeszłam na buddyzm, nie narzekała kiedy przestałam jeść mięso. Ona ma
umysł młodej osoby. A teraz wysłała mnie na studia do Polski. Taka
kochana jest moja babcia! Zawsze jak przyjeżdżam do domu to
stwierdza, że schudłam i, że na pewno nie mam tu co jeść ale to nie
prawda. Lubię polskie jedzenie. Myślę, że w waszym jedzeniu widać też
przemiany obyczajowe- to, że jest sporo miejsc gdzie można zjeść
wegetariańskie potrawy, że jecie dużo warzyw, to całe jedzenie slow.
Podoba mi się to bardzo i zamierzam tu zostać. Tylko babcię muszę
ściągnąć.
Sipan, 36 lat Kurd z Syrii
Moje pierwsze wspomnienie z jedzeniem, to to jak jako dziecko wieczorami szedłem z rodziną na pole i zbieraliśmy osty. Pycha! Można jeść po prostu korzeń a można też smażyć (czuć wtedy lekkie igiełki). Kiedy miałem 6 lat musieliśmy opuścić Syrię bo to się zaczęło robić miejsce nie do życia. Zresztą sama wiesz jak jest teraz. I się tak tułaliśmy- trochę Turcja, potem Gruzja, Niemcy. A teraz jestem tu. Ja się na kuchni za bardzo nie znam jeśli chodzi o gotowanie ale bardzo lubię jeść a każdy kraj to było inne kulinarne doświadczenie. Turcja ma w sumie, wiele podobnych dań do tych, które je się w Syrii tylko syryjskie są smaczniejsze. Nie wiem – albo kwestia przypraw albo sentymentu. Zawsze to co nasze wydaje się nam lepsze. A ja ciągle mam Syrię w sercu i mam nadzieję, że kiedyś tam będę mógł wrócić i żyć. Nigdzie nie ma takich widoków, takich ludzi i zapachu. To kwestia tego, że do kawy się dodaje kardamonu, że ludzie nie piją alkoholu. To wszystko wpływa na zapach. W Turcji najbardziej mi smakowały takie ciągnące się lody - dondurma. Byliśmy biedni ale nasz tata jest łasuchem i zawsze na słodycze było, więc czasem bywało tak, że cała rodzina jadła jednego loda. Jeden dla pań i jeden dla mężczyzn. Siostrę mam tylko jedną to się jakoś zawsze z mamą dzieliła, bo babcia nie chciała. A my- sześciu chłopców, tata, wujek i dziadek. Jak został dla mnie wafelek to było dobrze. No ale to było naprawdę rzadko. Raczej tata zawsze jakoś organizował pieniądze i mieliśmy co jeść. Nie myśl sobie, że byliśmy jakimiś żebrakami. W Turcji są inni Kurdowie niż u nas. Jakiś taki złośliwy typ ludzi, tylko myśli jak cię oszukać. Nie mówię, że wszyscy ale generalnie tak jest. Więc z Turcji pojechaliśmy do Gruzji bo tam było więcej rodziny. Co pamiętam smacznego z Kaukazu? No tam wszystko było dobre. Różne warzywa i owoce, których wcześniej nie znałem. Pyszna zupa z czarnej fasoli. Chleb z jajkiem. Zupełnie inna kuchnia. Tyle tylko, że piją alkohol i jedzą wieprzowinę. Trzeba było uważać. Moim zdaniem Muzułmanie powinni trzymać się ze swoimi bo wyznawcy innych religii nas nie rozumieją. Taka prawda. W Gruzji było mi dobrze ale zupełny brak perspektyw i tata postanowił, że wyjedziemy do Niemiec. To był dla mnie najcięższy czas w życiu. Niby znowu byliśmy wśród swoich ale mój brat zagustował w alkoholu, potem do tego doszły narkotyki. Zupełnie się pogubił. Zaczął jeść mięso świni, spotykać się z dziewczynami, chodzić na imprezki. Zapomniał kim jest. Wcześniej byliśmy bardzo blisko. Można powiedzieć, że to było takie moje lustrzane odbicie bo byliśmy bliźniakami. Gdy widzisz jak ktoś tak bliski się gubi, gdy nie możesz pomóc, to trochę tak jakbyś zgubił swój cień, swoje lustrzane odbicie. Dziewięć lat temu mój brat umarł na ulicy- nie bardzo chcę o tym mówić... Jestem pewien, że u nas by do tego nie doszło. Nie dlatego, że u nas nie ma narkotyków. Pewnie są, aż tak naiwny to nie jestem ale chodzi o to, że on ciągle miałby przed oczami kim jest. Co jest dobre, co jest złe. W Europie są możliwe duże pieniądze i ważne są prawa człowieka ale moim zdaniem za dużo jest tych możliwości. Samemu trzeba decydować o swoim życiu i dla niektórych to jest za trudne. U nas to jednak bardziej grupa decyduje o jednostce. I to znowu może się komuś nie podobać. Trudno się jednak dziwić, że mam takie zdanie jakie mam bo tu straciłem brata. Wszyscy tak bardzo to przeżyliśmy... Tata przez jakiś czas nic nie jadł. Schudł do 50 kilo. Więc jak się mnie pytasz o smak Niemiec to ci odpowiem, że to smak łez i bólu. No i może jeszcze dobre kebaby bo tu jest dużo naszych i oni je przyrządzają jak trzeba. Przez jakiś czas nawet pracowałem w takiej restauracji z kebabami kurdyjskimi u wujka. Jedyne co mnie dobrego w Niemczech spotkało to właśnie ta restauracja bo tu poznałem Roslin. Pracowała jako kelnerka, zaiskrzyło... Po pięciu latach wzięliśmy ślub. Czekaliśmy tak długo bo miałem żałobę po Arze a potem po tacie. Wesele było prawdziwe, kurdyjskie. Tata by się cieszył. Najlepsze jedzenie, muzyka, tańce do rana- syryjscy Kurdowie umieją się bawić i umieją przyjmować gości. Najlepiej byłoby zrobić jeszcze jedno wesele u nas ale to chyba na starość będzie dopiero możliwe. Moi bracia, kuzyni i przyjaciele czują się przede wszystkim Kurdami i mówią, że nigdzie nie są u siebie, póki nie ma państwa Kurdystan. Ja patrzę na to trochę inaczej, tata miał podobnie. Nie wstydzę się tego kim jestem, wiem co to znaczy być Kurdem ale moją ojczyzną była Syria, te tereny. A Polska? Już prawie cztery lata tu jestem. Przyjechałem pomóc kuzynowi w firmie. Wasze jedzenie chyba jest dobre. Pierogi, makowiec, biszkopt, sernik, sałatka Cesar... Choć ja to głównie i tak jem po syryjsku. Żona gotuje tak jak ją nauczyła jej mama a jej mamę jej mama. Choć wiadomo, że nie ma części produktów i trzeba sobie radzić. Jakbym tu wyszedł na pole i spróbował ostów to wszyscy by się na mnie popatrzyli jak na wariata.
Leo, 37 lat Anglia
Fajnie, ze pytasz o kuchnię choć akurat o
angielskiej ci za dużo nie powiem. Nie istnieje coś takiego jak
angielska kuchnia. Puddingi, apple pie i ryba z frytkami? No faktycznie,
bardzo oryginalnie. Może się nie znam bo z wykształcenia jestem aktorem
a nie szefem restauracji. Nie wiem, mi się wydaje, że my wszystko
podbieraliśmy od naszych kolonii i od imigrantów. U kogo najbezpieczniej
zjeść w Londynie? U Hindusa. Ale ja pewnie mało wiem, więc jak się
chcesz dowiedzieć o takiej prawdziwej angielskiej kuchni to lepiej
poczytaj w internecie albo spotkaj się z kimś innym. W moim domu
rodzinnym była bardzo specyficzna sytuacja. Mój starszy o 11 lat brat
choruje na galaktozemię. Jest upośledzony i nie można mu pomóc ale
wszystko się kręci wokół niego. I zawsze tak było. Cała rodzina w
związku z tą jednostką chorobową jest na specjalnej diecie. Ja odkąd się
wyprowadziłem już nie, choć niektóre zamienniki nawet lubię. Ale jako
dziecko nie mogłem jeść praktycznie niczego. Głównie chodzi o to by
wyeliminować z diety galaktozę- taki prosty cukier, który występuje
głównie w laktozie ale nie tylko. Może być wszędzie. Moja mama miała
taką swoją Biblię i z niej czytała czy dany produkt nas uśmierci czy
nie. Czułem się jak kosmita. Teraz to mnie nawet śmieszy. Rodzice mogą
swoim dzieciom zrobić niezły kocioł w głowie. To jak w tym filmie
„Osada”, nie wiem czy oglądałaś. Ja się naprawdę długo bałem, że jak
zjem soczewicę albo wypiję krowie mleko to umrę albo stanę się taki jak
Danny. Zresztą mleka nie piję do dziś, choć pewnie lekarz powiedziałby,
że nie ma przeciwwskazań. No dobra, ale nie dlatego fajnie, że się
pytasz o kuchnię. Ucieszyłem się bo mi się przypomniało jak poznałem
Asię, moją żonę. Pracowałem w kuchni, (ale przy podawaniu i na zmywaku
nie jako kucharz) w takim ośrodku dla staruszków pod Stockportem. W
sumie to to było coś jak hospicjum ale oficjalnie się tak nie nazywało.
Asia tam była jedną z opiekunek. Jedzenie było na prawdę kiepskie ale
Asia chciała zaoszczędzić i często przychodziła do kuchni, żeby wziąć do
domu jak coś zostało. No i wpadła mi w oko. Więc zawsze coś tam dla
niej chowałem. Hahaha. No i pół roku tak chowałem aż się zgodziła pójść
ze mną na kawę. Do dziś się śmiejemy, że bardziej ją ta darmowa kawa
zachęciła niż ja. A ledwo zaczęliśmy się umawiać coś tam się zmieniło w
polskim prawie, do tego Aśka dostała jakąś kasę po babci i się nadarzyła
okazja aby założyć tu prywatny żłobek. No to Asia wybrała przewijanie
niemowlaków zamiast staruszków. Proste. A ja podjąłem błyskawiczną
decyzję, że jadę z nią. Co tu zostawiłem? Podliczmy: Rodzinę której
nienawidzę, bo nigdy się nie liczyłem ja, tylko mój brat. Kraj za którym
nie przepadam, bo mój temperament zupełnie tu nie pasuje. Pracę, którą
wszyscy gardzili. Jako aktor nigdy nie pracowałem. No coś tam może przez
chwilę w reklamach. To ze staruszkami to nawet lubiłem ale wszyscy się
ze mnie śmiali, że to takie mało prestiżowe. A ja akurat prestiż to mam
gdzieś... No i wyjechałem. A tu ciepli, pomocni ludzie, fajna pogoda,
Asia, pyszne polskie jedzenie. U mnie w domu nigdy się tak nie gotowało.
I to: „No jeszcze dolewkę” , „Jedz bo pomyślę, że nie smakuje”, „Nałożę
wam i zabierzecie do domu”. Mama Asi zawsze tak mówi. Dość szybko
pojawił się bombasy: Natan, potem Maja, no i kto się miał zająć dziećmi
jak nie ja? Asia robi karierę. I mi się to podoba. Chcę żeby w domu
pachniało ciastem. Nie tak jak u mnie lekami. Sam piekę chleb- nie
codziennie oczywiście ale bardzo to lubię. Ostatnio eksperymentuję.
Suszone pomidory dorzucam albo śliwki. Raz nawet kokosa dałem. Znajomi
się dziwili- kokos, niby nie pasuje do chleba a wyszło super. Jak nas
odwiedzisz to będę jak mama Asi "Jedz bo pomyślę że ci nie smakuje".
Bombasy mogły pójść do naszej placówki ale ja się uparłem, że nie i póki
co są ze mną w domu. Natan zaczął już chodzić do przedszkola ale ja mu
robię śniadanie, ja go zaprowadzam, odbieram i tak dalej... Jak
dzieciaki pójdą do szkoły to pewnie będę musiał poszukać jakiejś pracy.
Może pójdę do żłobka do Aśki jako nauczyciel? Albo zacznę uczyć
angielskiego? Ale fajnie, że pytasz o tą kuchnię bo tak najchętniej...
To ja bym miał prywatną kawiarnię. Znajomi mi mówią, że mam kobiecą
duszę. Jak Almodovar hahaha. Ja się tego nie wstydzę. Taki właśnie jest Leo.
Bardzo lubię zapach ciasta. Cieszę się jak ludziom smakuje to co robię.
Wciąż jestem takim trochę niespełnionym artystą i w gotowaniu mogę się
wyżyć. Tylko boję się, że kawiarnia prowadzona przez Anglika odstraszy
gości. Wszyscy wiedzą, że mamy okropne jedzenie. Że herbaty? No to
herbaciarnia a nie kawiarnia. A w herbaciarni nie podaje się jedzenia.
Kawiarnię, taką jaką sobie wymarzyłem to powinien prowadzić Włoch albo
Francuz.