Aleksandra, 16 lat
Ira, 19 lat
Sasza, 28 lat
Tatiana, 56lat
Dzisiaj są moje urodziny,
więc to dobry czas na rozmowę o marzeniach. Moje przyjaciółki zrobiły mi
niespodziankę, zobaczymy, co mnie jeszcze czeka. Póki co dostałam ciastko i
balony. Ja bym bardzo chciała pojechać do Moskwy i tam pracować. Wiem, że tu
mnie niewiele czeka. Oczywiście kocham mój kraj – Naddniestrze – i jestem z
niego dumna. Ale samymi ideałami ciężko żyć. Mój tata już wyjechał do Moskwy,
tak samo – starsza siostra i prawie wszyscy kuzyni. Moją mamę też chyba trzyma
tu tylko fakt, że ja i mój młodszy brat mamy szkołę. Ona już tu pewnie
zostanie, bo będzie za stara, by wyjechać i my wszyscy będziemy jej przysyłać
pieniądze. No ale dzisiaj są moje urodziny i mogę powiedzieć jedno życzenie...
No to one by było takie, żeby cała moja rodzina była razem. Tylko ono się nigdy
nie spełni, przynajmniej póki Naddniestrza nie uzna cały świat i póki nie
skończy się ta bieda. Jakbym mogła mieć jeszcze jedno życzenie, to chciałabym
męża Kirgiza. Bo moja babcia ma kirgiskie korzenie i kiedyś miała narzeczonego
Kirgiza. Przez cale życie mówiła mi jaki on był dla niej dobry i jakie
nieszczęście się stało, że jest z moim dziadkiem epileptykiem. Więc ja bym
chciała spełnić to marzenie za babcię. Tylko że tu nie ma za dużo Kirgizów.
Czuję się Ruską babą. Na
pewno nie jestem Francuzką. Zawsze słuchałam, że Francuzki są takie czyściutkie
– manikiur, pedikiur. A ja mogę cały dzień na bosaka latać, mogę chodzić z
brudną głową. Teraz żyję w Odessie, uczę się tam animacji. Chce robić niezwykłe
bajki dla dzieci. No jak to, czemu tam? Chciałam, to i pojechałam. Nienawidzę
Naddniestrza. Gdyby nie mama, to omijałabym Naddniestrze szerokim łukiem. Moi
przyjaciele też wyjechali i myślą to, co ja. Wiem, że to brzydko źle mówić o
swoim gnieździe, ale ja bardzo lubię słowo "sprawiedliwość". A tutaj
o takim pojęciu nikt nie słyszał. Widzę, jak ludzie się odnoszą do siebie i
bardzo mi się to nie podoba. No na przykład taka sytuacja: emeryci u nas żyją
bardzo skromnie, głównie z tego co wyhodują w swoich przydomowych ogródkach.
Kiedyś widzę jak do autobusu wchodzi babcia z czterema torbami warzyw, które
sama wyhodowała, a konduktor nie pozwolił jej pojechać. Autobus odjechał,
babcia siedzi i płacze. Nienawidzę Naddniestrza. Niektórzy lubią i mówią, że to
taka wartość, że tu jest mało ludzi. A ja mówię, że tak mało ludzi i jakoś nie
może znaleźć wspólnego języka.
Wychowałam się na filmach
Tarantino, dlatego marzę o sportowym samochodzie. Chcę jeździć takim
samochodem, chodzić w butach z ostrogami i palić cygara, których nie mogę
palić, bo potem boli mnie gardło.
Ja jestem bardzo spokojnym
człowiekiem. Z pochodzenia Ukrainiec, można powiedzieć, choć mam też korzenie
żydowskie. Ja się cieszę, z tego co mam, no i jestem szczęśliwy. No a mam, w
sumie, nie tak dużo i bardzo dużo. Jestem szewcem, to znaczy, mam tu taki mały
punkt. W zimie bardzo dużo ludzi przychodzi, żeby im naprawiać buty. A jak nikt
nie przychodzi, to ja sam takie buty, własnymi rękami, robię. Są trwałe, ładne,
ludzie są z nich bardzo zadowoleni, a ja mam satysfakcję. Jak dłużej
zostaniesz, to i dla ciebie zrobię takie buty. Ja tu sobie wszystko sam
urządziłem. Wykleiłem ściany tej mojej pracowni zdjęciami butów, które
znalazłem w kolorowych magazynach i różnych folderach reklamowych. I tak całe
moje życie to te buty. Dookoła buty, z klientami rozmawiam o butach. Jak się
kładę spać, to myślę o butach... Marzę o tym, by mieć biznes w Rosji. Ale to
takie nierealne marzenie, a ja jestem takim człowiekiem, że nie potrzebne mi
nierealne marzenia. No to żeby dalej była taka bieda, jak jest, bo jak się
ludzie bogacą, to nie chodzą do punktów naprawy obuwia, tylko kupują nowe.
Hahahaha, to jest bardzo realne marzenie. Na pewno się spełni.
Artiom, 48 lat
Ja jestem Ukraińcem po
nacjonalności, a tak poza tym, to można powiedzieć, że – biznesmenem. Dużo
pracowałem, nawet bardzo dużo, ale doszedłem do tego, co mam, własnymi rękami.
Robiłem to po to, żeby moja córka miała lepszy start niż ja. Tylko o tym marzę,
żeby jej było dobrze; żeby nie musiała wstawać w nocy do fabryki. Czasem było
tak biednie, że robiliśmy zupę tylko z cebuli. Albo jedliśmy arbuza z chlebem.
Wypychaliśmy buty gazetą, bo mieliśmy jedne na cały rok. Chciałbym, aby ona
miała wszystko, co najlepsze: dobre ubrania, opiekę zdrowotną, własne
mieszkanie. Najlepiej, żeby jeszcze do tego, co ja jej dam, dołączyło się to,
co da jej mąż. Ale ona teraz się spotyka z takim gołodupcem. Niechętnie na
niego patrzę. Raz, że to moja córcia i ona zawsze będzie dla mnie dzieckiem,
choć ma już prawie 18 lat; dwa, że on taki mało zaradny i z biednego domu. Żeby
tylko nie musiała pracować. Jeszcze by tego brakowało.
Oksana, 36 lat
Kim ja jestem? No kobietą,
normalną kobietą. Lubię pożartować. Nie jestem głupia. Jestem Mordwinką. Moi
rodzice przyjechali tu z Syberii, jak byłam bardzo mała. Mój ojciec jest
prokuratorem. Wszystko było dobrze. Trzy razy z rzędu byłam mistrzynią na
Mołdawię w tańcu disco. A potem poznałam Olega i urodził się nam synek,
Nikolaj. On był bardzo chory, na takie świństwo, że mu jakiegoś enzymu
brakowało. No i był, nie da się ukryć, inny niż zdrowe dzieci. Do mnie
niepodobny, do Olega niepodobny, te dzieci tylko do samych siebie są podobne.
Ale jak się uśmiechnął... To było takie nasze słoneczko. Bardzo się kochaliśmy,
i ja mogłam do niego o 3.00 w nocy wstawać, i szłam z uśmiechem na ustach. No
ale Bóg postanowił zrobić ze mnie Hioba. Zresztą nie ma co bluźnić. Ja myślę,
że to jest wina naszych polityków i naszych lekarzy. Na zachodzie to by go
pewnie zoperowali, u nas – nie. I umarł w Wielki Piątek. Miał tylko 3 latka i
bardzo cierpiał. Ja nie rozumiem, po co takie nieszczęścia człowiekowi? Nic to
nie daje. Ja dziękuję za takie doświadczenia. O, bardzo dziękuję! Na dodatek
Oleg się całkiem załamał. A potem wyjechał do Wielkiej Brytanii. Tam teraz
siedzi i ma nową żonę i nowe dziecko. Nawet nie wiem, co mają - chłopca czy dziewczynkę. Ja się nie
załamałam. Ale zaczęłam troszkę pić. Na trzeźwo to się nie da tego wytrzymać.
Że ci dziecko umiera; że cię mąż opuszcza; że cię wszyscy oszukują w tym kraju,
w którym politycy nie myślą o obywatelu, tylko znoszą jajka. O, tam siedzi nasz
prezydent i znosi jajka, kokkodak! Marzę o tym, by mieć jeszcze dziecko. Bo
dziecko to jest skarb. I żeby Kola tam na mnie z góry patrzył i żeby mi się kiedyś
przyśnił.
Moi rodzice pochodzą z
Ukrainy. Najróżniejsze rzeczy robiłam zawodowo, i szyłam, i w przedszkolu
pracowałam... Potem na wiele lat moje życie poświeciłam kuchni. 18 lat żyłam
sama z trójką dzieci, bo mój mąż umarł. Było bardzo ciężko. Były takie lata, że
nie płacili nam wcale. Człowiek szedł do roboty i wiedział, że nie dostanie
wypłaty. Ale bał się nie pójść, bo na jego miejsce czekała już kolejka
chętnych. W sklepach wszystko było, tylko pieniędzy nikt nie miał. Czego to u
nas nie wymyślali z tymi pieniędzmi! Był raz taki pomysł, że zamiast pieniędzy
trzeba było samemu przyklejać na kartki marki. No cuda-wianki! Troje dzieci
samemu wychować w tamtych czasach, to był prawdziwy trud. Ale księża mi bardzo
pomogli. Raz przychodzi do mnie mój syn, a ja wtedy miałam zapuchnięte oczy od
płaczu, bo bardzo mnie czymś zasmucił, bardzo się pogniewaliśmy. I patrzę, coś
tak miętosi za plecami. I nagle klęka na jedno kolanko, wyciąga kwiatek i mówi:
Przyjmij to od małego zasrańca. Hahahaha, to ksiądz go tego nauczył. Bardzo
jestem księżom wdzięczna. A od dwóch lat mam nagrodę za te ciężkie lata –
mojego Wasię. To jest bardzo dobry człowiek. Muchy by nie skrzywdził. Marzę o
tym, byśmy się zawsze się tak kochali i żeby tu była taka sytuacja, by dzieci
mogły wrócić na ziemię, na której się wychowały.
Wasilij, 58 lat
Jestem Mołdawianinem z
urodzenia, ale już tyle lat żyję w Naddniestrzu... Przez całe życie pracowałem
jako nauczyciel gimnastyki; przez wiele, wiele lat – w Raszkowie. Teraz chodzą
duże panny, dorośli ludzie, i miło popatrzeć, kim są moi uczniowie. Potem
przydarzyła mi się kontuzja i musiałem porzucić zawód. Już od kilku lat pracuję
jako szofer w Caritasie. Przywożę dzieci z daleko położonych wsi do szkoły i
potem odwożę je do domu. Kilka lat temu moja żona zachorowała na raka mózgu i
umarła. Miałem z nią troje dzieci. W trudnych chwilach wsparła mnie Tatiana,
znaliśmy się już wcześniej. To była moja kuma. Ona też miała troje dzieci... No
to teraz mamy sześcioro. Ale się niestety porozjeżdżały po świecie. Marzę o
tym, o czym marzą tu wszyscy. Każdy wam tak odpowie: by uznali tę naszą malutką
republikę. By dzieci nie musiały wyjeżdżać za chlebem do Moskwy. Ale tak poza
tym, to dobrze mi. Kochamy się z Tatianą. Jesteśmy bardzo za sobą. Lubię
pracować. Jak nie ma pracy, to się zaczynają problemy, narzekanie. Kto ma
depresję? Bogaci ludzie – bo mają czas myśleć o bzdurach. A jak ktoś haruje od
świtu do zmroku, nie ma czasu, żeby się załamać. A ja wino sam robię, salo
wędzę... Może pójdziemy spróbować?
ks.Dimitr, 43 lata
Moje marzenia? Moje marzenia
wiatr dmie. Hahaha. Po pierwsze, żeby ze wszystkimi z którymi się teraz
spotykam, zobaczył się kiedyś w niebie. Żeby był tylko pozytyw. W dzieciństwie
marzyłem, żeby mieć dom, bardzo ciepły komfortowy, urządzony ze smakiem. Na
wzgórzu pokrytym lasem, nad morzem. To chyba musiałby być Krym. W tym domu
chciałem mieć rodzinę, w której byłby pozytyw. Ja w ogóle nie wiedziałem, że
zostanę księdzem. Zawsze miałem zacięcie do takich bardziej ścisłych niż humanistycznych
rzeczy. Myślałem żeby pójść na elektronikę, żeby konstruować. To takie twórcze
zajęcie. No i zajmowałem się też sportem. Przez lata ćwiczyłem sztuki walki.
Zapasy. Ale i rozmaite wschodnie. Ćwiczyłem uważność, koncentrację, rozmaite
techniki rozwoju. Jedna z technik pracy energią wyglądała w ten sposób, że się
podrzucało żarówkę i tak na niej skupiało, że ona pękała i efektownie
wodospadem drobnych szkiełek spadała na ziemie. I kiedyś dla wzmocnienia efektu
dodałem „w duchu świętym”. I co? I nic. Ano przestało się udawać. Wtedy
uznałem, że to albo nie jest dobre, albo mi to nie służy. Długo chciałem też
być kaskaderem. Skakałem z trzeciego pietra. No i co? Jakoś nigdy nic mi się
nie stało. Był też epizod z muzyką – ukończyłem szkołę muzyczną na akordeon.
Gram też na gitarze... No i ciągle jeszcze nie wiedziałem, że zostanę księdzem.
Ale jak wróciłem z wojska w Turkmenistanie, to znajomy ksiądz spytał, czy nie
myślałem o pójściu do seminarium. Przeanalizowałem wszystko i uznałem, że to
dobra droga dla mnie. W moim życiu były takie dwa czy trzy momenty, że mogłem
założyć rodzinę. I pewnie, że były momenty zwątpienia, każdy człowiek je ma. Ja
wtedy idę spać. Człowiek sobie uświadamia, co wybrał. I to jest wyrzeczenie, a
to wyrzeczenie jest darem. Pan Jezus powiedział: „Największy ten, który służy”.
Mówił też: „uwolnijcie się!”. I to chodzi o to uwolnienie od złych emocji. Bo
dla mnie w życiu najważniejsze jest, by żyć pozytywem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz