środa, 13 czerwca 2012

jadło kurdyjskie

Kolejny dzień upływa nam na mlaskaniu, smakowaniu i poklepywaniu się po okrągłych brzuszkach. Do tej pory wegetarianka Basia nie miała tu lekkiego życia. Na ulicy sprzedaje się głównie szaszłykowane baranie mięso w chlebku nan, przy skromnym towarzystwie cebuli i pomidora. W wielu miejscach dostępny jest także falafel... No ale jak długo można żyć samym falafelem? Zwłaszcza gdy w pamięci ma się smakołyki z poprzedniej wizyty: bryncz, dolmio, brayani...

Na szczęście przychodzi piątek. W Kurdystanie jest to dzień wolny od pracy więc dostałyśmy zaproszenia w gości. Gospodarze domu w którym spałyśmy zaskoczyli nas wyjątkowo pysznym śniadaniem. Szykowałyśmy się do odwiedzenia rodzinki poznanej na weselu, a tu od rana czekają: aromatyczny, domowy dżem z truskawek, mięciutki chlebek nan (o nim za chwilę), jogurt z owczego mleka, miód, świeże ogórki, masa ze startej cieciorki i groszku, jedwabisty twarożek i frytki. Podobno takie smakołyki je się głownie w Syrii. Jedliśmy siedząc na podłodze, wprost z tacy, do wyboru rękami lub łyżką. Podczas pobytu odwiedziłyśmy wiele rodzin kurdyjskich i u żadnej nie było w jadalni ani kuchni stołu, choć jest on czymś naturalnym w restauracjach. Stoły na śmietniki! Sprzyja to budowaniu więzi i relaksującej atmosfery. Można się wygodnie położyć jeśli ciąży nam żołądek i panuje taka swoboda, że nie trzeba skupiać uwagi na manierach. Musiałyśmy jednak zostawić sobie w brzuchach miejsce na obiad, kolejne dania. I kolejne...
fot. Czarli Bajka
W domu następnej rodziny podano nam wyczekiwany bryani- ryż z dodatkiem migdałów, marchewki, ziemniaka, mięsa, rodzynek i tajemniczej żółtej przyprawy, którą w pojemniczku po kakao dostałyśmy w prezencie ( na pewno nie jest to jednak kakao). Kuchnia kurdyjska
ogóle obfituje w cudaczne przyprawy. W jakimś barze natknęłyśmy się na przykład na mieszankę ziół do sałatek o smaku kwaśnym jak cytryna, którą nasza znajoma Kurdyjka jadła z ręki, zmieszaną z solą. Hitem był zaś sos do hamburgerów zrobiony z granatów.
Rodzina goszcząca nas na obiedzie wspieła się na wyżyny gościnności- przygotowali wegetariańską wersję ryżu dla Basi. Dla mięsożernych do bryani (ktore samo w sobie mógłby być głównym daniem) podana była ryba z warzywami i delikatna zupa z kurczaka. Potem koniecznie deser czyli krem z truskawek i arbuz w lodzie. Mus uważać by ślina nie kapała mi na klawiaturę gdy to piszę.

Sztandarowym kurdyjskim daniem jest "dolma" – wydrążone warzywa (bakłażan, pomidor, papryka) z farszem z ryżu i mięsa z dodatkiem cebulki, które miałyśmy szansę spróbować gdy dotoczyłyśmy się z powrotem do domu rodziny która nas gościła.
Przejdźmy teraz do tego bez czego trudno wyobrazić nam sobie śniadanie- do chleba! W Kurdystanie je się "nan bread", czyli w dosłownym tłumaczeniu chleb jedzony do posiłku. Sposób jego wyrobu to popis sztuki zręcznościowej. A wygląda to tak: Okrągłe ciasto, grubości kartki piekarz wałkuje i nawija na specjalny drążek. Potem podrzuca i poddaje tajemniczym akrobacjom. Powstały placuszek wypieka na wypukłej, okrągłej blasze. My mogłyśmy pochłaniać go w każdych ilościach. Koniecznie ze słodką jak ulepek herbatą podawaną w małej pękatej szklaneczce, którą ludzie częstują się tu na każdym kroku (w domu, kawiarni, w sklepie wybierając sukienkę, na przejściu granicznym i w biurze podróży przy kupowaniu biletów na autokar). Przy takim upale jaki zastałyśmy dużym, powodzeniem cieszy się też schłodzony tan (inaczej ayran). Przepis na niego jest prosty: 2 łyżki jogurtu, rozpuszczone w szklance zimnej wody z dodatkiem soli lub pieprzu i powstały napój dobrze schładzamy w lodówce. Znane są też tu inne pyszne wyroby z koziego, owczego lub krowiego mleka. Jedzenie ich, może mieć jednak kiepskie konsekwencje dla osób przyzwyczajonych w swoim jadłospisie, do europejskiej flory bakteryjnej


Kiedy wraz z Kingą gościły w Kurdystanie był wrzesień czyli ramadan. Dla wyznawców islamu jest to święty czas, gdyż właśnie wtedy archanioł Gabriel objawił Mahometowi pierwsze wersety Koranu. Pobożni muzułmanie którzy ukończyli 10 lat, powstrzymują się wówczas od przyjmowania jakichkolwiek pokarmów i napojów, od wschodu do zachodu słońca. Kiedy słońca nie ma na niebie zwykle spożywają dwa posiłki – iftar po zachodzie oraz suhur przed świtem. Z tego powodu w dzień zamknięte były wszystkie restauracje i sklepy spożywcze. Codziennie wieczorem następowała chwila, kiedy wspólnie z resztą rodziny zasiadałam do kolacji. Wszystkie przygotowane w dzień potrawy lądowały na położonej na dywanie tacy, a cała rodzina gromadziła się wokół jedzenia. Z telewizora sączył się leniwie zaśpiew muezina - transmisja „na żywo”. Jeszcze tylko moment, kiedy mułła po modlitwie powie słowa „Allach jest wielki” i można było się zabrać za pałaszowanie zgromadzonych pyszności. Powoli wpadaliśmy w euforię, jak po wypiciu alkoholu. Tak jest zawsze w pierwszych dniach postu, zanim organizm nie przestawi się na inne pory posiłków. Do suhur rodzina zasiadała przed świtem, ok 4 rano, w czasie kiedy większość czytelników o jedzeniu woli słodko śnić.

2 komentarze:

  1. Droga Pani Olu,
    Słuchałem Pani wywiadu w Trójce. Jestem pod wrażeniem ambicji, entuzjazmu oraz radości życiowej. Gratuluję odnalezienia swojej drogi.
    Serdeczenie pozdrawiamy i życzymy siły. Trzymamy kciuki!

    OdpowiedzUsuń