Kolejny
dzień upływa nam na mlaskaniu, smakowaniu i poklepywaniu się po
okrągłych brzuszkach. Do tej pory wegetarianka Basia nie miała tu
lekkiego życia. Na ulicy sprzedaje się głównie szaszłykowane
baranie mięso w chlebku nan, przy skromnym towarzystwie cebuli i
pomidora. W wielu miejscach dostępny jest także falafel... No ale
jak długo można żyć samym falafelem? Zwłaszcza gdy w pamięci ma
się smakołyki z poprzedniej wizyty: bryncz, dolmio, brayani...
Na
szczęście przychodzi piątek. W Kurdystanie jest to dzień wolny od
pracy więc dostałyśmy zaproszenia w gości. Gospodarze
domu w którym spałyśmy zaskoczyli nas wyjątkowo pysznym
śniadaniem. Szykowałyśmy się do odwiedzenia rodzinki poznanej na
weselu, a tu od rana czekają: aromatyczny, domowy dżem z
truskawek, mięciutki chlebek nan (o nim za chwilę), jogurt z
owczego mleka, miód, świeże ogórki, masa ze startej cieciorki i
groszku, jedwabisty twarożek i frytki. Podobno takie smakołyki je
się głownie w Syrii. Jedliśmy siedząc na podłodze, wprost z tacy, do
wyboru rękami lub łyżką. Podczas pobytu odwiedziłyśmy wiele
rodzin kurdyjskich i u żadnej nie było w jadalni ani kuchni stołu,
choć jest on czymś naturalnym w restauracjach. Stoły na śmietniki!
Sprzyja to budowaniu więzi i relaksującej atmosfery. Można się
wygodnie położyć jeśli ciąży nam żołądek i panuje taka
swoboda, że nie trzeba skupiać uwagi na manierach. Musiałyśmy
jednak zostawić sobie w brzuchach miejsce na obiad, kolejne dania. I
kolejne...
fot. Czarli Bajka
W
domu następnej rodziny podano nam wyczekiwany bryani- ryż z dodatkiem
migdałów, marchewki, ziemniaka, mięsa, rodzynek i tajemniczej
żółtej przyprawy, którą w pojemniczku po kakao dostałyśmy w
prezencie ( na pewno nie jest to jednak kakao). Kuchnia kurdyjska
ogóle obfituje w cudaczne przyprawy. W jakimś barze natknęłyśmy
się na przykład na mieszankę ziół do sałatek o smaku kwaśnym
jak cytryna, którą nasza znajoma Kurdyjka jadła z ręki, zmieszaną
z solą. Hitem był zaś sos do hamburgerów zrobiony z granatów.
Rodzina
goszcząca nas na obiedzie wspieła się na wyżyny gościnności-
przygotowali wegetariańską wersję ryżu dla Basi. Dla mięsożernych
do bryani (ktore samo w sobie mógłby być głównym daniem) podana
była ryba z warzywami i delikatna zupa z kurczaka. Potem koniecznie
deser czyli krem z truskawek i arbuz w lodzie. Muszę uważać by ślina nie kapała mi na klawiaturę gdy to piszę.
Sztandarowym
kurdyjskim daniem jest "dolma" – wydrążone warzywa
(bakłażan, pomidor, papryka) z farszem z ryżu i mięsa z dodatkiem
cebulki, które miałyśmy szansę spróbować gdy dotoczyłyśmy się
z powrotem do domu rodziny która nas gościła.
Przejdźmy teraz do tego bez czego trudno wyobrazić nam sobie śniadanie- do
chleba! W Kurdystanie je się "nan bread", czyli w
dosłownym tłumaczeniu chleb jedzony do posiłku. Sposób jego
wyrobu to popis sztuki zręcznościowej. A wygląda to tak: Okrągłe
ciasto, grubości kartki piekarz wałkuje i nawija na specjalny
drążek. Potem podrzuca i poddaje tajemniczym akrobacjom. Powstały
placuszek wypieka na wypukłej, okrągłej blasze. My mogłyśmy
pochłaniać go w każdych ilościach. Koniecznie ze słodką jak
ulepek herbatą podawaną w małej pękatej szklaneczce, którą
ludzie częstują się tu na każdym kroku (w domu, kawiarni, w
sklepie wybierając sukienkę, na przejściu granicznym i w biurze
podróży przy kupowaniu biletów na autokar). Przy takim upale jaki
zastałyśmy dużym, powodzeniem cieszy się też schłodzony tan
(inaczej ayran). Przepis na niego jest prosty: 2 łyżki jogurtu,
rozpuszczone w szklance zimnej wody z dodatkiem soli lub pieprzu i
powstały napój dobrze schładzamy w lodówce. Znane są też tu
inne pyszne wyroby z koziego, owczego lub krowiego mleka. Jedzenie ich, może mieć jednak kiepskie konsekwencje dla osób
przyzwyczajonych w swoim jadłospisie, do europejskiej flory bakteryjnej.
Kiedy wraz z Kingą gościły w Kurdystanie był wrzesień czyli ramadan. Dla wyznawców islamu jest to święty czas, gdyż właśnie wtedy archanioł Gabriel objawił Mahometowi pierwsze wersety Koranu. Pobożni muzułmanie którzy ukończyli 10 lat, powstrzymują się wówczas od przyjmowania jakichkolwiek pokarmów i napojów, od wschodu do zachodu słońca. Kiedy słońca nie ma na niebie zwykle spożywają dwa posiłki – iftar po zachodzie oraz suhur przed świtem. Z tego powodu w dzień zamknięte były wszystkie restauracje i sklepy spożywcze. Codziennie wieczorem następowała chwila, kiedy wspólnie z resztą rodziny zasiadałam do kolacji. Wszystkie przygotowane w dzień potrawy lądowały na położonej na dywanie tacy, a cała rodzina gromadziła się wokół jedzenia. Z telewizora sączył się leniwie zaśpiew muezina - transmisja „na żywo”. Jeszcze tylko moment, kiedy mułła po modlitwie powie słowa „Allach jest wielki” i można było się zabrać za pałaszowanie zgromadzonych pyszności. Powoli wpadaliśmy w euforię, jak po wypiciu alkoholu. Tak jest zawsze w pierwszych dniach postu, zanim organizm nie przestawi się na inne pory posiłków. Do suhur rodzina zasiadała przed świtem, ok 4 rano, w czasie kiedy większość czytelników o jedzeniu woli słodko śnić.
Droga Pani Olu,
OdpowiedzUsuńSłuchałem Pani wywiadu w Trójce. Jestem pod wrażeniem ambicji, entuzjazmu oraz radości życiowej. Gratuluję odnalezienia swojej drogi.
Serdeczenie pozdrawiamy i życzymy siły. Trzymamy kciuki!
dziękuję! To bardzo miłe :)
OdpowiedzUsuń