Kurdystan
to taki kraj, którego trochę nie ma - żadne państwo go nie uznaje
i po wjechaniu do niego ma się iracką pieczątkę w paszporcie.
Z drugiej strony jest wiele przesłanek za jego istnieniem - wszędzie powiewają żółto-zielono-białe flagi, ma swój rząd,
prezydenta, język.
fot. Czarli Bajka
Co do
Erbilu - stolicy kraju Kurdów - nie ma niejasności. Jest miastem i to
najdłużej zamieszkałym miastem świata. Mimo to Erbil wyglądem
przypomina trochę scenografię animacji dla dzieci. Na głównym
placu, przy cudnych fontannach rosną plastikowe drzewa a na nich plastikowe
gruszki i śliwki. W parkach sztuczne kwiaty i niedźwiedzie z
żywopłotu. Nocą fontanny podświetlone są na wszystkie kolory tęczy, a z drzew migoczą do nas barwne światełka.
Kiedy
wjechałyśmy do stolicy Kurdystanu, było ciemno i późno. Od ludzi
na przystanku (Kurdowie mogli by się znaleźć w encyklopedii po
hasłem pomoc i życzliwość) zaczęłyśmy dzwonić do naszego znajomego Farhanga - Kurda mówiącego po polsku, u którego miałyśmy
spać. Tyle tylko, że nie odbierał. Nie zrażone tym udałyśmy się
do jakiegoś hotelu, by zasiąść w holu i oczekiwać wieści od
naszego znajomego. Po trzech dniach nieustającej jazdy, nie
wyglądałyśmy zbyt zachęcająco, ale właściciela hotelu to nie
przeraziło. Natychmiast poczęstował nas herbatą i zaoferował
swój telefon. Wreszcie dodzwoniłyśmy się do Farhanga, który jak
się okazało, jednak nie mógł nas ugościć. Ulokował nas w
hotelu o szumnej nazwie Kings Hotel i obiecał, że zorganizuje nam
zajęcia na Uniwersytecie - warsztaty z zabaw dla studentek
pedagogiki. Kings Hotel nie był miejscem o jakim marzą
zafascynowane Kurdystanem podróżniczki - prowadzony i odwiedzany
głównie przez Irakijczyków, raczej drogi i dość obskurny. W naszym pokoju były tylko okna wychodzące na mury budynków stojących kilka metrów dalej. Obsługa była jednak bardzo miła i
następnego dnia pokierowała nas do biednej dzielnicy.
fot. Czarli Bajka
Postanowiłyśmy, mocno naciskane przez zawartość naszych portmonetek, poszukać
jednak innego miejsca. Miałyśmy już tu sporo znajomych poznanych
we wrześniu, ale większość z nich byli to mężczyźni, co wykluczało nocowanie u nich z powodów kulturowych. W Kurdystanie mogłyśmy być ulokowane tylko u pełnej rodziny. Podczas poprzedniego pobytu z Kingą, spędziłyśmy noc u
wiekowego wujka jednego z chłopaków z którym pracowały. Na drugą
noc musiały jednak poszukać innego lokum bo wujka odwiedził, od
dawien dawna niewidziany, właściciel domu i w dobitnych słowach
wyraził, co myśli o takich "gościach" płci żeńskiej. Na szczęście tym razem obyło
się bez skandali - dwa dni później powędrowałyśmy do przemiłej
rodziny Kurdów pochodzących z Syrii.
fot. Czarli Bajka
Rano
budził nas trudny do zniesienia skwar, ale dzielnie wychodziłyśmy
na dwór by nasycić się Erbilem, przesiąknąć nim i poczuć jego
wszystkie smaki. Na podwórku przy domu naszej rodzinki mały
koziołek skubie trawę. Ciągniemy koziołka za bródkę i idziemy
dalej. Mijamy stragany pełne chińskich zabawek (wszystko rusza się,
świeci, śpiewa albo wydaje inne dźwięki), kolorowych słodyczy i
owoców. Na wysepkach na jezdni mężczyźni urządzają sobie
pikniki, siedzą po turecku i piją ajran, grają w havlę lub po prostu rozmawiają. Zupełnie nie zwracają uwagi na jeżdżące
dookoła samochody. Nie widać zbyt wielu kobiet. Jeśli już jakaś
się pojawi to w towarzystwie męża. Zaprzyjaźniamy się z
Prween, zwaną przez nas Perliczką. Jest to córka ludzi u których
mieszkamy. Ma 20 lat, jest śliczna, bardzo inteligentna i ciekawa
świata. Denerwuje ją wiele kurdyjskich zwyczajów, to w jaki sposób
traktowane są kobiety, chciałaby jeździć po świecie i zmienić
sytuacje kurdyjskich kobiet. Mimo, że trafiłyśmy na buntowniczkę,
tylko raz udało się nam z nią wybrać na miasto- po pracy wraca do
domu. Większość wolnego czasu spędzamy więc w towarzystwie
mężczyzn. Kurdyjscy mężczyźni jak wszędzie na świecie są
najróżniejsi.
fot. Czarli Bajka
Starsi panowie w tradycyjnych pumpiastych spodniach i
rozpinanych bluzach do kompletu tylko uśmiechają się miło pod
ciemnym wąsem i odpowiadają przyjaźnie na nasze "bashi bra"-
witaj bracie, ("bashi khushkom"- natomiast znaczy witaj siostro). Młodsi często
wybierają obcisłe spodnie, buty z czubami i eleganckie koszule.
W
porównaniu z kurdyjskimi pięknościami jesteśmy raczej wątłe i
blade, ale nie da się ukryć, że trzy wyzwolone niewiasty palące sziszę
i włóczące się samotnie w dziwne miejsca budzą zdziwienie i
zainteresowanie. Stąd na każdym kroku jakiś przystojniak prosi nas
o pozowane zdjęcie z komórki. W jakiejś odleglejszej dzielnicy
jakiś biedak wywalił się na motorze na nasz widok, innemu
papieros wypadł z ust. To zainteresowanie jest bardzo miłe, nienachalne, sympatyczne. Zawsze nieśmiało pytają czy mogą zrobić
zdjęcie, nikt nas nie obraża, ani nie dotyka.
fot. Czarli Bajka
Nawet pozując do
zdjęć zachowują bezpieczny dystans tak, że czujemy się
bezpiecznie. To akurat zrozumiałe bo zupełnie inne są tu normy
kulturowe dotyczące dotyku. Trudno sobie wyobrazić parę całującą się, czy obejmującą w miejscu publicznym. Mężczyźni często
okazują sobie bliskość - trzymają się za ręce, albo całują w
policzki na przywitanie. Oczywiste jest , że dużo czułości poświęca się dzieciom. Trudno wyobrazić sobie kraj równie czułych
ojców. Byłyśmy raz świadkiem sytuacji, jak nastolatek w instytucie dla
dzieci głuchoniemych najpierw kłócił się o coś z nauczycielami w
pokoju nauczycielskim, a potem każdemu dał buziaka w policzek.
fot. Czarli Bajka
Kurdowie
to zatem adoratorzy idealni... Naprawdę nie protestujemy by
mężczyznom na nasz widok wypadały papierosy z ust!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz