środa, 13 czerwca 2018

Autobusy i tramwaje

Kiedy będę już bardzo stara mam taki plan (w moim odczuciu pyszny) - zaopatrzę się w spódnicę z przepastnymi kieszeniami, do środka napcham mnóstwo śliwek w czekoladzie i będę jeździła od pętli do pętli. Aby zagadywać młodych (albo innych staruszków).




Teoretycznie mogłabym wcale nie czekać do 90-tki. Spódnica z przepastnymi kieszeniami się znajdzie. Póki co wolę jednak inaczej pożytkować czas. Zatem nie od pętli do pętli a tylko czasem, między przystankami,  inni pasażerowie oferują mi rozmaite historie. Kilkoma chciałam się z Wami podzielić:

***


Jadę z J. tramwajem. J. ma autyzm i jakąś tam niepełnosprawność intelektualną ale jest bardzo dowcipny i empatyczny. Kiepsko mówi ale potrafi dużo przekazać... No dobra, tyle wstępu.
Do tramwaju wchodzi podpity koleś i wgapia się w Azjatę, który siedzi przed nami:
- Siedzi żółta małpa. Ja tu podatki płacę i nic z tego kraju nie mam. Wyniosą nas na taczkach brudasy... - i dalej w ten deseń.
Miałam się odezwać ale J. mnie ubiegł:
- Oluś, moja Oluś. Co on gada? Żółta małpa? Deeeebil! - i zaśmiał się dobrodusznie na cały tramwaj, jak gdyby nigdy nie słyszał nic bardziej absurdalnego. Kilka osób też się uśmiechnęło. Przestraszyłam się, że agresor się wścieknie (tym razem na J.) ale tylko spąsowiał i wyciągnął tableta.
J. mistrz!




***


Siedzimy z tymże J. na przystanku. Pada deszcz ale nam suchutko. Przysiada się przecudna staruszka.
- Oj zmokłam jak kura... - zaczynamy rozmawiać. Okazało się, że też pracowała z niepełnosprawnymi, była pielęgniarką, trzem osobom uratowała życie... Nagle nachyla się nad Idką i całuje ją w rączkę.
- Ech, przydałaby mi się taka wnuczka...
- To może kiedyś razem pójdziemy na spacer? J. w tym parku wyprowadza psy.
- O taaak! - cieszy się J.
- Och wspaniale, wspaniale! - staruszka cała się rozpromienia, wymieniamy się telefonami i już nadjeżdża jej autobus.
Ledwie zamknęły się za nią drzwi a nachyla się do mnie młoda kobieta. Dwóch synków wisi jej po bokach.
- A ja mogłabym się przyłączyć do spacerów? - pyta uroczo zaciągając. Pewnie jest z Ukrainy albo Białorusi. - Bo my tu jeszcze nikogo nie znamy.



***




Wracam z Rochem (aż wstyd się przyznać ale trochę po nocy) do domu. Na przystanku na ławeczce przysiadło się dwóch nieźle podpitych koleżków. Jeden dzierżył w dłoni wielką pakę kiełbasy. Mój synek zaczął robić do niego słodkie oczy i przesyłać uśmiechy. Próbowałam jakoś odwrócić jego uwagę ale Rochu nie da sobie wciskać kitów. W końcu nachylił się z wózka do koleżki i mówi:
- Jestem smakoszem kiełbasy... - (kilka chwil wcześniej rozmawialiśmy o smakoszach).
- Eee, mogę mu dać?
Najchętniej bym zaprotestowała ale Roszek zaczął entuzjastycznie wykrzykiwać "tak, tak!" jakby nie jadł od trzech tygodni (właśnie wracaliśmy z gigantycznej, wegetariańskiej kolacji), więc dostał kiełbę (wielkości połowy swojej ręki albo i lepszą).
Nadjechał wreszcie autobus, my weszliśmy z przodu a ziomale od wędlin z tyłu. Jedziemy sobie, nagle słyszę krzyki z tyłu. Patrzę: ziomki się biją i to na ostro a na dodatek chyba wciągnęli w to jakiegoś bogu ducha winnego innego pana.
Czasem jestem na prawdę mało mądra (albo i nie czasem) bo podeszłam bliżej (a raczej potoczyłam się z tym moim brzuchem, Roszek został w wózku) i mówię:
- Hej, hej przestańcie, bo zadzwonię po 112. - Miałam nadzieję, że reszta autobusu się też zaktywizuje ale tylko tam patrzyli i kręcili głowami.
- Ej, ja ci kiełbasę dałem! - stwierdził z wyrzutem koleś.
No i trochę mnie zatkało.

***

Jedziemy z Rochem tramwajem, nagle wchodzi ekipa legionistów i śpiewają na cały pojazd. "No świetnie" -myślę- "Roś zaraz zacznie płakać". Ale on nie płacze tylko patrzy na zgraję spode łba. Nagle słyszę: "eeej no patrz! Dzieciak jest rewelacyjny. Ale mały, ja nie mogę". A kiedy wyszliśmy z tramwaju dwóch nawet chciało sprezentować Rosiowi szalik i stwierdzili "Fajny dzieciak, taki zdrowy" (nie wiem czy wyglądał na zdrowego z tym prokuratorskim wzrokiem ale bardzo jestem dumna z mojego synka, że się umie z każdym zaprzyjaźnić)




***



Wchodzę z Roszkiem do windy w metrze, jedzie z nami staruszek. A raczej nie staruszek tylko starzec. Staruszek kojarzy mi się z małym zasuszonym panem a ten mężczyzna... Ma z 80 lat, długą siwo rudą brodę, policzki jak jabłuszka, twarz usianą zmarszczkami i śmiejące się, mądre, błękitne oczy. Nie wiem kto bardziej jest nim urzeczony (i w związku z tym intensywniej się w niego wgapia) ja czy Roch. Gdy stajemy na peronie nie wytrzymuję:
- Pan wygląda jak z rosyjskiej bajki!
- No coś takiego! A pani ma coś wspólnego z rosyjskimi bajkami?
Blablabla zaczyna się rozmowa. W końcu dochodzi do Roszka.
- A jak ten młody człowiek się nazywa?
- Roch
- No coś takiego! Ja mam wnuka Rocha. Ale on jest daleko, w Szkocji... A to jakaś tradycja rodzinna takie imię?
- Nie, to od mojego ulubionego antropologa, Rocha Sulimy.
- No coś takiego! A pani ma coś wspólnego z antropologią?
- No, z pasji... Bo tak w ogóle to jestem psychologiem.
- No coś takiego! A ja biologiem ale antropologia też jest moją pasją. Niech pani sięgnie do mojego plecaka, tam jest bardzo ciekawa książka o antropologii i klimacie..
- Wie pan co? Roszek nie ma dziadka, może chciałby pan pójść kiedyś z nami na spacer?
Od słowa do słowa, wymieniliśmy się mailami a Roszek może będzie miał przyszywanego dziadka (a pan Ryszard wnuczka) !




***
Jadę z synem tramwajem, wchodzi jakaś pani. Zachwyca się Roszkiem i zaczyna opowiadać o swoich wnukach, po ile mają lat i, że nazywają się Nikola, Oliwier i Eryk.
- A ja, jak ja się nazywam?- pyta o imię Rocha w pierwszej osobie.
- Roch.
- A to nie ładnie. Nie chrześcijańskie imię.
- Ale przecież był święty Roch!- protestuję i uśmiecham się na wspomnienie imion prosto z Biblii, jakie mają wnuki tej pani.
- Święty, nie święty... Dam ci dobrą radę- mniej się uśmiechaj bo masz bardzo brzydki uśmiech!
:) (tylko emotikonki mi zostały)

ps. Wcale nie uważam, że pani była wredna, po prostu dobrze zinterpretowała mój ironiczny uśmieszek.



***

zaczęłam rozmowę ze staruszką w autobusie. Takie tam zwyczajne o ciąży, wnukach, kręgosłupie. Nagle (już miała niedługo wychodzić) pyta się mnie "Czy pani ma internet? Bo jeśli tak to proszę zapamiętać- moje nazwisko jest podobne do Flisak, ja jestem Fitak i jestem autorką bardzo ciekawej zabawki edukacyjnej. Tam na stronie pani znajdzie mój telefon. Proszę zadzwonić, my się na pewno zaprzyjaźnimy". No to wpisałam:






***


Wracam koszmarnie zmęczona z Rochem do domu. Nagle wchodzi koleżka. Wymachuje butelką z niebieskawym płynem i drze się do telefonu na cały autobus:
- Ciapate to... Ciapate tamto. I już mnie h... bierze, że taki śmieć ma pracę a ja nie mam. Ja bym te wszystkie ludzkie śmieci...
- Może pan przestać gadać takie rasistowskie rzeczy? Nie chcę aby mój syn tego słuchał. - zapiszczałam jak Myszka Miki. Zawsze mi się robi taki cienki głosik jak się zdenerwuję.
Koleżka mnie olał, tylko zaczął narzekać do słuchawki:
- "A nic, jedzie tu taka ku... i mi pizdę zawraca" (to w sumie było nawet śmieszne). Nagle odezwała się babcia, która siedziała obok. Taka zwyczajna babcia w moherowym berecie i z wózeczkiem na zakupy w kratę.
- Człowiek to powinien być człowiekowi człowiekiem a nie wilkiem. A pan pije za dużo energetyków i dlatego jest taki nerwowy. U mnie w rodzinie była taka sama sytuacja i lekarz powiedział, że to od nich.
Przyjemniaczek wyłączył telefon, stwierdził "sorry" i się uciszył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz