poniedziałek, 15 lutego 2016

Jest dobrze!

Nasz projekt opiera się na wymianie. My robimy coś dla społeczności (warsztaty, plac zabaw) a w zamian dostajemy gościnę, czasem zaproszenie na obiad, opowieści.
Do tej pory bardzo fajnie to działało. W Jordanii zaczęłam się zastanawiać czy projekt ma sens.
Zbiegiem rozmaitych splotów okoliczności wylądowaliśmy u miłej rodziny, która wybudowała sobie gigantyczne, luksusowe mieszkanie z pensji pracowników w obozie dla uchodźców. Codziennie mierzyliśmy się z okrutną dysproporcją: w jakich warunkach żyją ludzie, z których dziećmi robimy warsztaty a w jakich my. Do tego gdzieś ta wymiana zaczęła nam się gubić- za mieszkanie przyszło nam sporo zapłacić. Chętnie damy kasę ludziom, którzy jej faktycznie potrzebują ale komuś kto dorobił się na cudzej biedzie... Hmm.
Do tego marzliśmy tak okrutnie, że wkrótce straciłam głos i podczas zabaw chrypiałam jak Baba Jaga.
Na każdym kroku potykaliśmy się brak perspektyw dla ludzi, z którymi pracowaliśmy. I kilka razy rozbiłam sobie kolano o korupcję.
No i totalnie nie było gdzie wyjść z Rochem bo: góry śmieci, place zabaw całe w szkle albo zalane.


Mam głowę skłonną do mocnej przesady, więc po nocach zaczęłam nią tłuc o poduszkę: „Olaboga, na cóż nam była ta Jordania? Jest tyle innych miłych miejsc. Np. nasze mieszkanko na Żoliborzu. CzujCzuj to chybiony pomysł”.
A potem (jak zawsze)- powoli, powolutku zaczęły się rodzić relacje. Żarty i rozmowy nad ryżem, na który ktoś nas zaprosił po zajęciach. 
Zauroczenia i przyjaźnie Roszka

Radość dzieciaków z tego, że przychodzimy. 
Mocna, słodka kawa przyniesiona na warsztaty przez jedną z matek.


Piosenka zaśpiewana przez Hamzę.

Nagle okazało się, że po prostu nie wyobrażam sobie, że mogłoby nas tu nie być. A żeby cieszyć się Jordanią jeszcze bardziej skończyliśmy współpracę z organizacją, która okazała się pracować na wątpliwie uczciwy sposób. I poczyniliśmy rozmaite plany: plac zabaw zbudujemy pod koniec lutego w Sahab w domu dla wdów z Syrii a póki co ruszamy poznać resztę Jordanii.
Wylądowaliśmy u szalonego Beduina w Aquabie, któremu pomagaliśmy budować dom na pustyni.

Przypominał nam nieco groźniejszą wersję Hannibala z Drużyny A ale miał złote serce.
W wolnym czasie robiliśmy warsztaty na ulicy. 

Generalnie Aquaba jest dość turystyczna ale my zamieszkaliśmy w biednej części nazywanej przez niektórych gettem. Nie ma nic fajniejszego niż widzieć jak dzieciaki zaczynają trybić o co w tym wszystkim chodzi i rzeczy, które za chwilę pewnie wylądowałyby w rowie przerabiają na zabawki.

Jordania chyba wreszcie nas polubiła bo zaczęły przed nami wyskakiwać kolejne skarby i niespodzianki. 

Skały na pustyni opowiadały prześliczne historie i kusiły: piasek zna ich jeszcze więcej.
Ledwo stwierdziłam, że chciałabym lepiej poznać poznać Beduinów nawiązaliśmy kontakt z cudownym Sulejmanem, który żyje pośrodku Vadi Rum. Spędziliśmy kilka dni pośród piasku i skał.

Szukaliśmy piaskowych dziadków
Podziwialiśmy wzory utworzone przez wiatr 

bawiliśmy się w chowanego po jaskiniach

piliśmy morze słodkiej herbaty


i po prostu turlaliśmy się po zboczach

Nawet udało się nam złapać na niej stopa.

A potem okazało się, że obok morza martwego Jordania szykuje nowe skarby, chyba najbardziej zaskakujące jakie dotychczas odkryliśmy. Ale to już inna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz