Opuściliśmy miasto Meksyk. Duszne, zanieczyszczone, męczące i fascynujące.
Przyjęła nas tam, po królewsku Isia Wieczorek z AmaPola a my z wrodzonym sobie wdziękiem miast być umówione cztery dni zostaliśmy dwa tygodnie...
Przez ten czas:
robiliśmy warsztaty dla małych i trochę większych
a po godzinach oddawaliśmy się kibicowaniu Lucha Libre ( z którego zbyt wiele nie zrozumiałyśmy ale bardzo fajnie o nich pisze niejaka Ola z Mexico Magico, do której zaglądamy częściej niż do słownika)
Zaprzyjaźnialiśmy się z pięknymi ludźmi
i wiewiórkami
Pływaliśmy po Xochi Milco.
A potem gdy już na prawdę zbieraliśmy się do wyjazdu okazało się, że jeden z naszych gospodarzy ma za dwa dni urodziny. Więc jeszcze trochę zostaliśmy i oprócz tego, że świętowaliśmy z Diegiem wysłuchałyśmy wróżby na bazarze
Oraz nie kupiłyśmy laleczki voodu
nie kupiłyśmy świętego Antoniego w sprayu
ani nie sprawdziłyśmy sobie uzębienia
Przyjęła nas tam, po królewsku Isia Wieczorek z AmaPola a my z wrodzonym sobie wdziękiem miast być umówione cztery dni zostaliśmy dwa tygodnie...
Przez ten czas:
robiliśmy warsztaty dla małych i trochę większych
a po godzinach oddawaliśmy się kibicowaniu Lucha Libre ( z którego zbyt wiele nie zrozumiałyśmy ale bardzo fajnie o nich pisze niejaka Ola z Mexico Magico, do której zaglądamy częściej niż do słownika)
Zaprzyjaźnialiśmy się z pięknymi ludźmi
i wiewiórkami
Pływaliśmy po Xochi Milco.
Z tym Xochi Milco to w ogóle było tak:
Mieliśmy problem z ważnym przelewem, więc musieliśmy oszczędzać a już od
dawna planowaliśmy wycieczkę do Xochi Milco- mocno turystycznej, acz
faktycznie ciekawej części miasta Meksyk. Główną atrakcją jest tam
(dość drogi) rejs łódką (bo to taka trochę meksykańska Wenecja).
"Trudno, nie popływamy" - stwierdziliśmy. Tymczasem... Złapaliśmy canoe
na stopa!!! Kolejną atrakcją jest zamawianie piosenek przez pływających
mariachi. "Nie mamy kasy to sobie posłuchamy jak grają dla innych".
Tymczasem... Nasz wodziciel (po nakarmieniu nas, ale to już osobna
historia) zamówił dla nas cudowny, pływający występ na marimbie. A potem
podpłynął jeszcze pan z kwiaciarenką na łódce i każdej z nas podarował
bukiet.
Taki to nasz ciężki los.
Taki to nasz ciężki los.
A gdy akurat mieliśmy trochę pieniędzy miast dziadować szlajaliśmy się po muzeach. Bo w DF jest ich mnóstwo i są na prawdę świetne. Muzeum Antropologii, w którym można spędzić chyba z tydzień, tętniący tajemniczą energią dom w którym mieszkała Frida, inspirujące Pamięci i Tolerancji czy raj dzidziusiów Muzeum Światła:
A potem gdy już na prawdę zbieraliśmy się do wyjazdu okazało się, że jeden z naszych gospodarzy ma za dwa dni urodziny. Więc jeszcze trochę zostaliśmy i oprócz tego, że świętowaliśmy z Diegiem wysłuchałyśmy wróżby na bazarze
Oraz nie kupiłyśmy laleczki voodu
nie kupiłyśmy świętego Antoniego w sprayu
ani nie sprawdziłyśmy sobie uzębienia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz