"- Jutro macie spotkanie z ministrem edukacji"
"- Koniecznie stawcie się rano u dziekana uniwersytetu."
"- Pierwsza dama chce Was poznać."
Jeśli jesteś w Kurdystanie i robisz w miarę pożyteczne
rzeczy to po prostu niema możliwości, nie ma takiej opcji, byś wcześniej czy
później nie wylądował u jakiejś szychy na złoconej kanapie. Poczęstują Cie
słodka herbata - to akurat żadne mecyje bo taka herbata poczęstują Cie wszędzie
od punktu gdzie się kupuje bilety po szpital- obfotografują. Nieraz zaproszą
tłumacza by dokładnie zrozumieć co masz do powiedzenia - i byś Ty na pewno
zrozumiał co Twój wysoko postawiony rozmówca ma do powiedzenia. Na pierwsze
takie spotkanie idziesz zaintrygowany. Dumny- 'nono, będzie co opowiadać
znajomych. Coś się jednak znaczy...'. Podczas wizyty jesteś lekko onieśmielony
ale z czasem poczucie wiary w siebie
rośnie. Twoi rozmówcy słuchają zaintrygowani, dopytują o wszystko. Snujecie
wspólne Polsko-kurdyjskie plany. Wychodzisz z wizja wielkiego biznesu przed
oczami. Tyle tylko, ze po tygodniu czekania na telefon od ministra, który -
pamiętasz jak dziś, ze zaśmiewał się z Twoich żarcików- orientujesz się, ze te
spotkania nic nie znaczą. Minister więcej nie dzwoni, choćby nie wiem co
naobiecywał dla Twojego projektu. W Polsce pewnie jest podobnie ze słownością
znaczących osób, z ta różnicą, ze u nas szychy o takie spotkania nie zabiegają.
Dla wielu Kordów jesteś tym kogo znasz. Dlatego tak
dużo się mówi o kontaktach w rządzie, pokazuje wizytówki, przedstawia
egzotycznych przyjaciół. W irackim Kurdystanie
wszyscy działacze się znają, współpracują.
Ta otwartość na poznanie ludzi z zagranicy i dzielenie
się kontaktami często była dla nas bardzo cenna. Kiedy pierwszy raz jechałyśmy
do Kurdystanu, nie wiedziałyśmy o nim praktycznie nic. Nie miałyśmy żadnego
adresu pod który się kierować. Miałyśmy plecak zapakowany materiałami na
warsztaty z dzieciakami, w głowie projekt co z nimi robić i tyle. W autobusie
poznałyśmy dwóch mężczyzn, ojca i syna. Młodszy od wielu lat mieszkał w
Niemczech, starszy jest Kurdem z Syrii, jak większość Kordów, mocno zaangażowanym
politycznie. Zaprosili nas do swojej mieszkającej w Duhok rodziny która
jechali odwiedzić po 8 latach rozłąki. Kiedy powiedziałyśmy im o naszych
planach warsztatowych okazało się ze działacz zna managera największej w Iraku
organizacji od praw człowieka Pao. Wkrótce robiłyśmy warsztaty dla dzieci z
przedszkola, wiezienia dla dzieci (które trafiły tam z rodzicami) i ośrodka
dla uchodźców. Zostałyśmy dopuszczone do robienia poprawek przy dokumencie o
ochronie praw dziecka, dużo rozmawialiśmy o przyszłych wspólnych warsztatach.
Po powrocie do Polski czułyśmy się strasznie ważne- Kurdystan czeka, " ważne
sprawy ważnych ludzi"... Tymczasem po jakimś czasie okazało się, ze pracownicy Pao wcale nas
specjalnie nie wyczekują. Dużo rzeczy mówi się zupełnie niezobowiązująco. Nie
odpisywali na maile, nie odbierali telefonów. Uznałyśmy, ze nie będziemy im
zawracać głowy i pojechałyśmy do Kurdystanu na własną rękę, kontynuować nasz
projekt. Gdy zajechałyśmy do PAO okazało się, ze są otwarci jak zawsze i chętni
do współpracy...
Zaprzyjaźniony Kurd, nalegał byśmy wzięły udział w
spotkaniu w Unii Studentów. Spodziewałyśmy się bandy ludzi w naszym wieku,
radzących gdzie wyskoczyć na piwo. Tymczasem wita nas zespół ubranych w
garnitury ludzi w wieku średnim, rozmowa toczy się na mahoniowych, pozłacanych
fotelach i wysłuchujemy wykładu o historii unii studentów w Kurdystanie.
Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń