Zazwyczaj 11 listopada szłam na marsz antyfaszystowski. Teraz siedzę na wsi, w górach. Do najbliższego sklepu jest 20 kilometrów a do wspomnianego marszu (czy się on odbędzie czy nie) dużo więcej. W takiej głuszy łatwo nabrać pewnego dystansu. I tak jak nigdy specjalnie się nie zastanawiałam o co chodzi z tym patriotyzmem (mimo, że często pracuję z Polonią) to teraz zaczęłam. I pomyślałam, że rozumiem i szanuję niepodległościowe dążenia moich znajomych, którzy są Kurdami a jednocześnie sama nie skaczę ze szczęścia, że żyję w wolnym kraju. A mogłabym choć raz w roku. I choć wiem, że źle się dzieje (wiadomości docierają też na moje odludzie) to jednak
mogę mówić w tym szeleszczącym języku, który bardzo lubię. A wielu Kurdów ów przywilej nie dotyczy.
Mogę wyjechać gdzie chcę i dokąd chcę - inaczej niż moi znajomi uchodźcy z Czeczenii.
W moim kraju dzieją się trudne, niepokojące rzeczy (wycinka puszczy Białowieskiej to jak powolne zabijanie nas wszystkich) ale bomby nie spadają mi na głowę.
A jeśli najdzie mnie dziwny pomysł wpakowania się gdzieś dalekow tarapaty to bardzo możliwe, że nasze państwo wyda dużo kasy aby mi pomóc (jak pokazał zimą pewien smutny przykład z Pakistanu. Swoją drogą szkoda, że raczej nie pomoże jeśli będę potrzebowała pomocy blisko).
Poza tym jeszcze nie znalazłam kraju (czy choćby małej wyspy), w której faktycznie byłoby lepiej. Są inne problemy, inne brzydkie sprawy zamiatane pod dywan. Zawsze mogło być gorzej.
Dlatego spisałam kilka pomysłów na to jak mogę 11 świętować z okazji tego wszystkiego. Pewnie nie wykonam wszystkich punktów tego roku (gdzie ja w tym lesie znajdę brudną klatkę schodową, olaboga?) ale to plany również na przyszłość:
2. Zdrapię ksenofobiczne wlepki w autobusie (zmyję smutno wrogi napis na klatce schodowej)
3. Zaproszę na mój ulubiony polski obiad (yyy trzeba będzie poczytać co to dokładnie oznacza) kogoś kto przyjechał z daleka: sąsiada z Ukrainy, uchodźczynię z Czeczenii. Albo upiekę ciasto i poczęstuję pana z najbliższej kebabowni.
4. Zrobię paczkę (ale taką od serca!) dla jakiejś polonijnej organizacji na wschodzie. Tu kilka pomysłów: Donbas, Kresy, Syberia, Mołdawia. Albo wyślę miłą kartkę do kogoś kto uczestniczył w Powstaniu.
5. Kupię sobie jakiś fajny polski reportaż, obejrzę nowego Koterskiego, posłucham Manamu i polskiego folku. Pobawię się z Rochem w kalambury z polskich przysłów. Poczytam mu książki, których nie ma w kanonie lektur ( a szkoda). Pójdę na potańcówkę (jeśli akurat będzie) do Ambasady Muzyki Tradycyjnej. Tak fajnie być częścią jakiegoś kulturowego kodu.
6. Odwiedzę jakiś Polaków nieoczywistych: Tatarów na Podlasiu, Romów na Pradze albo Kaszubów. Pójdę do Polin. Fajnie, że są częścią tej nieoczywistej układanki.
7. Zrobię jam muzyczny z polskimi piosenkami (bez tej o rozmarynie) w Domu Opieki Społecznej (albo innym chętnym miejscu) Wezmę ze sobą dobrze śpiewających kolegów co by mnie nie przegonili z widłami.
8. Przyłączę się (na chwilę choć wypadałoby na dłużej) do Obozu dla Puszczy. Bo oni dbają (między innymi) o Polskę, jak mało kto.
9. Przepiszę ręcznie jakieś świetne polskie wiersze (wcale nie patriotyczne na wysokim C ale już np. Pan Tadeusz by się nadał. A jeszcze lepiej Brzechwa.) i powkładam za wycieraczki. Albo zrobię z nich mini wlepki i ponaklejam na puszki z groszkiem w Tesco.
10. Odwiedzę mały osiedlowy sklepik (ha! nie odwiedzę bo przecież święto) albo rzemieślników - też z ciastem jak pana od Kebaba (poproszę o radę kolegów, którzy dobrze pieką aby nie skończyło się jak w punkcie numer 7)
11. Pogadam (i będę się starała nie pokłócić) z rodakiem, z którym mi (w poglądach) bardzo nie po drodze.
ja Olu mogę własciwie dolaczyć we wszystkich pomysłach ( no prawie - może najsłabiej z klatka schodowa czy autobusem..) ale realnie widzę się w przygotowaniu paczek dla Wschodu... serio... Jestem za... Widziałam film , z pewnościa nie jedyny w tym temacie; dla takich ludzi chętnie sie zaangażuje w pomoc https://youtu.be/UYlsjYUsLD0
OdpowiedzUsuń