środa, 28 listopada 2012

Dzielnica

Wczoraj
Wczoraj Swieta, mama Lizy zarzekała się: "Jesteś mi niczym jej rodzona córka. Marze byś u mnie nocowała… Być może będzie nam zimno, bo mój mąż dopiero buduje piec i nie za bardzo wie jak… Ale ogrzejesz się od mojego serca. I ogrzeje cie Chrystus". Ale wczoraj było wczoraj. Dzisiaj Swieta wita mnie lamentem, mówi, że zimno, że bałagan… Musimy z Kasią gdzie indziej szukać noclegu. Dom mamy Lizy, gdzie przytaszczyłyśmy się z plecakami znajduje się obok więzienia. Bogate, fantazyjne wille znajdują się troszkę niżej. Tutaj mamy bardzo skromne, nieocieplane czynszówki bez kanalizacji (po prawdzie to wypasione hacjendy, też często nie mają ocieplenia ani toalety, ale to inna historia).



Nie ma żadnego wychodka, ludzie siusiają do rowu a gdy chce im się czegoś większego idą kilkaset kilometrów za drzewo. Skupiam się na tych wszystkich intymnych sprawach ponieważ myślę, że wpływają na klimat tego miejsca (o dziwo na zapach nie), rzutują na poczucie wartości i zdrowie mieszkańców, i w jakiś sposób pokazują tą kulturę. Wszystko co opisuje jest tylko skrawkiem, wycinkiem. Nie byłam tu jakoś bardzo długo, zaledwie kilka dni. Mieszkałam z tymi ludźmi, zaprzyjaźniłam się, jadłam, bywało, że prowadziłam rozmowy wspólnie siusiając do rowu… Nie należy jednak tych doświadczeń generalizować na cały naród. To trochę tak jakby jakiś Rom przyjechał do Polski i zamieszkał w ramach antropologicznych obserwacji, u biednej rodziny na warszawskim Targówku. Na szczęście potem miałam okazje żyć w jednym z tutejszych pałacyków, wiec myślę, że udało mi się uzyskać choć trochę szerszy obraz. 

Dzisiaj jest dzisiaj 
Załóżmy jednak, że jest ‘’dzisiaj’’ czyli 21 listopada. Szukamy miejsca do spania. Do hotelu Dniestr, gdzie wczoraj przywieźli nas bratankowie barona, niespecjalnie mam ochotę wracać bo wzięto nas tam za prostytutki -przez towarzystwo, które co prawda natychmiast się ulotniło ale za nas zapłaciło. Wyciągam wiec płachtę, harmonijkę, kuferek z zabawkami i zaczynam prowadzić warsztaty.



Daję z siebie wszystko, tym razem bardzo nie altruistycznie: mam nadzieję, że mamusia, któregoś z tych uroczych dzieciątek zaprosi nas do domu. Ale nici z tego. Mamusie są sprytniejsze od cwanej wiewiórki, która myślała, że uwiedzie je jakimiś sztuczkami. Obserwują nas lekko zdziwione ale żadna nie kwapi się otwierać wrót swojego domostwa. Jedyny dorosły, który wyraźnie chce kontaktu, to 40-letni pijaczek, blady niczym nowe prześcieradło… Trudno nie być bladym gdy się ma mózg na wierzchu po burdzie. Mózg jest przykryty całkiem już czerwona od krwi szmatka w kratkę. Wyrósł nagle jak spod ziemi, niczym romski krewny Frankensteina i koniecznie chce bym mu dała całuska. Albo sam chce  mi go dać. A może tylko pogadać? Nie ważne!!! Zataczamy z trzy kółeczka wokół płachty Klanzy, ku uciesze uradowanej tym widokiem dzieciarni. Aż wreszcie ktoś go, ratując moje serce i płuca, odciąga… Na chwile przerywam warsztaty i tym razem to ja kogoś dopadam. A dokładniej Denisa, tutejszego Adonisa z którym poznałam się wczoraj. 
-Proszę pomóż mi mój zloty, znaleźć jakiś kącik do spania… Mój ty bohaterze… 
Denis z werwą rusza na poszukiwania ale wszędzie odprawiają go z kwitkiem. 

Kilka slow o gościnności (domorosłego antropologa Olgi Ś. )
Po prawdzie kultura cygańska nie jest za bardzo gościnna. Myślę, że nie należy tego oceniać, tylko warto poszukać przyczyny. Skąd się w ogóle bierze chęć przyjęcia w domu niespokrewnionych z nami osób? Przykaz by nakarmić i zabawić kogoś  kto przekroczył nasze progi (no może poza listonoszem)? Moim zdaniem wszystko co w kulturze musi mieć swój sens i być odpowiedzią na zapotrzebowanie. Nie z dobrych serc jest zatem gościnność, bo kultura nie zna czegoś takiego jak ‘’dobre serca’’, tylko z nadziei wzajemności. ‘’Ja cię ugoszczę dziś, ty mi pomożesz jutro’’. Na zimnych, biednych ziemiach inni ludzie są bogactwem. To jedna z ‘’przyczyn‘’ kulturowej gościnności. Druga to zwykła ciekawość i rozrywka. Dla Mongołów, żyjących na pustkowiu tylko z najbliższą rodziną każda nowa postać burzy rutynę i jest powodem do radości, pozwala poszerzyć wiedzę. Ostatni powód, jaki przychodzi mi do głowy  to chęć pokazania się i idący za tym wzrost samooceny.
Przemieszczający się wraz z wozami Cyganie nie mogli liczyć na regułę wzajemności. Obce osoby owszem były swego rodzaju rozrywką, ale i zagrożeniem dla bezpieczeństwa i dla funkcjonowania wspólnoty. Zresztą pewnie rzadko zdarzali się goście z dobrymi intencjami. Romowie byli częściej witani kamieniami niż chlebem i solą. W reszcie nie za bardzo mieli się czym pokazać bo panowała bieda. Po co wiec kogoś zapraszać? Podsumujmy- świat dookoła jest wrogi i nieprzewidywalny, więc lepiej go nie dopuszczać do ostoi bezpieczeństwa, jaką jest wóz. Gość zje to co mogłoby trafić do brzuszków dzieci, zburzy spokój i oceni. Osiedlenie nie za wiele zmieniło w starych przyzwyczajeniach. Nawet właściciele domów pałaców, niezbyt chętnie zapraszają do środka. No i teraz zjawiają się takie dwie: ruda i kudłata, odmienne, obce. Nie dziwie się Romkom, że patrzyły na nas nieufnie. Poza wszystkim ugoszczenie nas nie jest niczyim obowiązkiem. Tak bardzo chciałyśmy jednak poznać i zrozumieć tą kulturę. Na szczęście Adonis Denis ubłagał matulę i okazuje się, że możemy zamieszkać w jego domu. 

U Mariany i Babaja 

Przemieszczamy się tam z całym dobytkiem. Dom składa się z kuchni w korytarzu, izby z piecem i małej klitki, gdzie mieści się tylko łóżko. Jest ciepło i bardzo czysto. Na łóżku leży, zamotany ciasno w becik, dwutygodniowy German. Można zaryzykować twierdzeniem, że wszystko, w pewien sposób kreci się w okol tego maluszka;
Mariana, jego mama, troszczy się o jego los, lamentując i narzekając bez ustanku; ‘"O ja biedna co ja zrobię, nie mam na pampersy dla małego, brzuszek go boli i na lekarstwo nie ma, nie jest drogie to lekarstwo, może je kupisz? Babaj, mój mąż jutro pójdzie na bazar to zarobi i może się znajda jakieś pieniądze… O ja biedna, chyba z nim zamarznę tu w zimie. Mówisz że jest aż za ciepło? No tak, bo ja dbam żeby było ciepło i czysto, jestem Cyganką ale jestem czysta. O ja biedna, istnieją dobrzy ludzie na świecie i dali nam na chleb w sklepie, jak z małym przyszłam…” 
Gospodarz Babaj, kiedy jest w domu prawie nie wypuszcza synka z rak, ćwierka, nad nim, całuje, deklamuje mu wierszyki… ‘’Tiu tiu tiu, ababababaaa …To jest mój car! Grety i Denisa to ja nienawidzę, nieposłuszni są  nie słuchają się … A German! Przez ten kocyk czuję jego serce i wiem, że to on mnie będzie utrzymywał na starość. Mmmm ciu ciu ciu’’
8-letnia Greta niczym wykwalifikowana opiekunka cały dzień niańczy braciszka, nosi go na rękach, prasuje mu ubranka… I znosi cięgi mamy, złej, bo mały nie spał w nocy, bo boli go brzuszek...
Najmniej zainteresowany nowym członkiem rodziny jest Adonis Denis. Ale jego w ogóle nie wiele interesuje, poza spaniem przy piecu i paleniem papierosów, w tajemnicy przed mamą.  Ma w sobie jakiś nonszalancki wdzięk wstydliwej lamy, ale zdecydowanie częściej budzi we mnie irytacje niż sympatię. Wkurza mnie, że się leni, gdy w domu taka bida i że obowiązki i kuksańce spadają na jego małą siostrę. Greta jest zdecydowanie najsympatyczniejsza z tego towarzystwa. Tak, tak… Wiem, to okropne, że tak przychodzę i oceniam moich gospodarzy. Szczerze mówiąc kontakt z ową rodziną był jednym z bardziej ekstremalnych przeżyć jakich doświadczyłam w życiu. Zasypiałyśmy i budziłyśmy się przy dźwiękach telewizora, najczęściej śpiewnego ‘’Yamaaajakaaa’’ (Yamajka to imię bohaterki najpopularniejszej telenoweli w Mołdawii). Wystarczyło, że otworzyłyśmy oczy a zaczynał się potok słów Mariany; narzekania i próśb. Kupowałyśmy wiktuały na kolację (to oczywiste, w końcu u nich śpimy) - wymieniali listę kolejnych dwudziestu rzeczy, których im brakuje. Dostarczałyśmy je, Mariana z łagodnym uśmiechem prosiła bym podarowała jej podkolanówki, bo takich nie ma. Zdecydowanie wołałam pomóc rodzinie niż zapłacić w hotelu, więc kupowałam wszystko co trzeba, ale lista rosła, rosła, rosła… Wiem, że sama jestem sobie winna, bo w porę nie postawiłam granicy i w ich oczach byłam posiadaczką kabzy bez dna (jak w oczach każdego gdy nie stawia się granic). Mimo tej świadomości gdy po raz kolejny słyszałam "to nie drogie a bardzo by się przydało" miałam ochotę wgryźć się zębami w ścianę. Dominuje atmosfera zagrożenia i swego rodzaju wyjątkowości. Zdaniem gospodyni (rodzina powtarza za matką  niemal słowo w słowo) wszyscy dookoła to narkomani i pijacy. Zazdroszczą im, chcą ich oszukać. Dom to ostoja, samotna wyspa wartości. Dlatego okropnie złoszczą Mariane wszelkie odwiedziny. Dlatego nawet do oddalonego 10 metrów od domu sklepu, puszcza nas w asyście Denisa. Może byłoby to irytujące ale zabawne i ciekawe, gdyby w tym wszystkim nie było małej Grety. 

Greta
Greta ma 8 lat. Jak na nasze warunki, najwyższy czas by poszła do szkoły. A mała marzy o nauce, jak dzieci z nosem przy szybie cukierni marzą o ciastku. Jest chłonna niczym gąbka i rezolutna. Codziennie prosi byśmy uczyły ja literek. Gdy dajemy jej karteczkę z notesu i długopis, zarysowywuje ją dopóty nie będzie nawet skrawka wolnego miejsca. Uwielbia opowiadać dowcipy z brodą  jako narodne cygańskie bajki i tłumaczyć nam krok po kroku jak się robi ichnie potrawy. Całe dnie pracuje w domu, ale żaden tam z niej pokorny Kopciuszek- gdy złości się na najlepszą przyjaciółkę, mruży oczy niczym tygrysica i rzuca jej w twarz z pogardą: ‘’Nie mów do Grety. Greta dla ciebie umarła’’ (na co słodziutka Liza ze łzami w wielkich oczach, odpowiada ‘’Jezus widzi wszystko co ty robisz. A ty źle robisz Greta!’’). Babaj i Mariana mówią, że nie mogą puścić córeczki do szkoły ponieważ nie mają na materiały; zeszyty, kredki, plecaczek… Wymyślamy wiec akcję ‘’wyprawka dla Grety’’. Nakręcamy znajomych na facebooku żeby wpłacili choć 10 zł na edukacje malej Romki. Udaje się zebrać ponad 500 zł. Ze swojej strony lepimy ponad trzydzieści aniołków z masy solnej, malujemy je z dzieciarnią i chcemy sprzedać na bazarze (oraz po domach bogatych Cyganów) za bezcen. I wszystko wspaniale... 
A tu nie Greta tylko sprzedawanie aniołków:


Dylematy 
Tyle tylko, że nagle rodzice stwierdzają, że w sumie szkoła dla dziewczynki to fanaberia a im bardziej przyda się opał  na zimę. W dniu w którym mieli zapisać córeczkę do szkoły, Mariana obwieszcza, że to najodpowiedniejszy czas na generalne porządki i bierze się za trzepanie dywanów. Zastanawiamy się czy faktycznie Greta będzie miała użytek z zakupionych materiałów, czy rodzice nie sprzedadzą wszystkiego na bazarze…
To nie jest tak, że oni są jakimiś złymi ludźmi, czy że nie kochają swoich dzieci. Oboje są analfabetami, edukacja nie jest ich zdaniem specjalnie istotna. Na jakiś czas przekonuje ich argument , że wykształcona dziewczyna łatwiej znajdzie bogatego męża, ale jak widać nie na tyle by zapisać córkę do szkoły. Samo pójście do urzędu i załatwienie formalności to pewnie dla nich duży wysiłek, nie chcą jednak by im w tym pomóc. Oczywiście nie brakuje świetnie wykształconych Romów ale akurat tutaj wiele dzieci jest w podobnej sytuacji, więc faktycznie posłanie dziewczynki do szkoły może być uznane za kaprys, gdy są ważniejsze sprawy, jak np. opał czy jedzenie. Nie wiem oczywiście jak jest u wszystkich Cyganów ale u tych, których poznałam ważniejsze jest ''tu i teraz'' od przyszłości. Trudno się wiec dziwić, że patrzą na nas jak na szalone gdy twierdzimy, że jakaś daleka przyszłość ma większą wagę niż teraźniejszość. My jesteśmy niewolnikami ciułania na emeryturę, płacenia na polisy ubezpieczeniowe i zamartwiania się tym co będzie jutro. Wielu Romom z podejściem nastawionym na teraźniejszość, udało się postawić zjawiskowe wille i mają się jak pączki w maśle. Bardzo możliwe (choć będzie to romantyczna i naiwna, hipisowska teza), że Cyganie ze swoim gestaltowskim osadzeniem w ‘’tu’’ są szczęśliwsi i pozwala im to na większe okazywanie spontaniczności… Nie zmienia to jednak faktu, że nagle stanęłam przed poważnym dylematem- co zrobić z pieniędzmi, które udało się nam zebrać. Tylu wspaniałych, znanych i nieznanych nam ludzi, zrezygnowało z pączka albo piwa… Nie możemy im teraz powiedzieć, ‘’a tak w ogóle to wasze pieniądze poszły na cygański barszcz”. Najchętniej umieściłabym te wszystkie materiały w jakiejś dziupli. To byłaby tajemnica, nasza i Grety. Mogłaby wchodzić do tej dziupli i malować i rysować ile dusza zapragnie. W moich surrealistycznych wizjach sowa uczy Gretę czytać, pisać, liczyć i rachować … Koniec końców uznałyśmy, że najlepiej będzie jak zakupione materiały zostawimy w szkole, gdzie będą czekały na nasza dziewczynkę a jeśli ona nigdy tam nie dotrze posłużą innym romskim dzieciom. W szkole nie znalazłyśmy jednak nikogo godnego zaufania. Ostateczna decyzja jest taka: za część pieniędzy kopiłyśmy materiały dla wszystkich dzieci, które brały udział w warsztatach. Dzieciakom posłużą ale nie jest tego tyle by opłacało się sprzedać. Reszta przeznaczymy na wyprawki dla wszystkich innych biednych dzieci, które jeszcze staną na naszej drodze. Przed nami jeszcze ponad rok podróżowania, więc na pewno ich nie zabraknie.

To co miłe

Bardzo nie chce by z tego tekstu wynikało że rodzina do której trafiłyśmy była jakaś zła, lub że z Romami jest coś nie tak. Absolutnie nie. Trudno być w tak odmiennej kulturze, wiec nie brakowało momentów, że zgrzytałyśmy zębami, w takich chwilach głos w głowie mówił mi jednak ‘’Na własne życzenie masz to Ola, co się dziwisz?’’. Poza wszystkim nie brakowało i ujmujących momentów; 

Cieszyłam się kiedy wieczorem Babaj rosił wszystkich na szczęście i pomyślność, gałęzią zamoczona w wodzie. 

Lubiłam trzyminutowy uśmiech Mariany, kiedy przerywała narzekania, roszczenia i żale… 

I to jak streszczała burzliwe losy Yamajki, twierdząc, że ta krasawica jest bardzo do mnie podobna.

Babcię Noni, matkę Babaja inteligentną, dostojną i piękną niczym królowa. 

Któregoś razu przyniosłyśmy produkty na prawdziwy cygański barszcz –na szczęście obyło się bez kupowania żywej kury- i zjedliśmy go z całą rodziną, zagryzając chlebem. To też było miłe. 

Najmilsze były jednak chwile z Gretą. Tą fascynującą, ambitną dziewczynką. Niezwykła jak wszystkie dzieciaki z, którymi robiłyśmy warsztaty w „Cygańskim kwartale obok wiezienia”. Ale to już temat na nowa historie. Na historię pod tytułem ‘’Warsztaty’’.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Wyprawka dla Grety

Greta che pójść do szkoły. Ma 8 lat, więc najwyższy czas. 
Zatem-lepimy aniołki z masy solnej.
Dwa dni chodzimy za piecem po bogatych Cyganach. 
Hura! Udało się- wypiekamy aniołki. 
Teraz trzeba je pomalować z dzieciarnią, sprzedać na bazarze za bezcen. 
Sumujemy z pieniędzmi, które przesłali cudowni ludzie z facebooka i...
 kupujemy Grecie zeszyty, kredki, farby, kurteczkę, podręczniki... 
A potem najtrudniejsze zadanie- przekonać rodziców, że warto wysłać córeczkę do szkoły.

fot.Kasia Biel
fot.Kasia Biel 
 fot.Kasia Biel

czwartek, 22 listopada 2012

Dziękujemy!!!! Akcja Wyprawki

O rety!!!!


Dzięki Waszym wpłatom i zapraszaniu znajomych, udało się nam zebrać 1 761 zł!
Wiecie ile da się za to kupić zeszytów, długopisów, klei, nożyczek, podręczników?
Dużo!!!!

Dziękujemy:
Grażyna Nasiadko Galant,
Yolanda Lorella Bordoni,
Tomek Tarnowski,
Martyna Hulak,
Natalia Frankowska i Mateusz Sękiewicz,
Radosław Janik,
Natalia Popławska,
Ania Bartosiak,
Hanna Laskowska,
Olga Pokorska,
Anna Sikora,
Jasiek Garstka,
Dagmara Skubiszewska-Grecka,
Marcin Kornacki,
Karolina Gałązka,
Kasia A. Liszewska,
Piotr Barański,
Anna Stanczuk,
Mikołaj Jastrzębski,
Kasia Kukla,
Monika Nowakowska,
Anna Kempisty,
Anna Krauze,
Melania Deresz - Oszer,
Ania Pawliszyn,
Agnieszka Święcka,
Alicja Minda,
Stefan Uchwyt,
Karolina Kozieł,
Kristina Panycz,
Magda Słowik,
Zofia Jackowska,
Patrycja Zisch,
Agnieszka Śliwa,
Izabella Skubała,
Agnieszka Łozińska,
Ewa Ołdak,
Jola Prokopowicz,
Asia Gajowniczek,
Ola Krawczyk,
Agnieszka Mazurkiewicz,
Bogdan Miklusz.

Olaboga! nasza wielka romska przygoda

Kasia udała się do biblioteki, ja pojechałam do cygańskiego getta, "Na rychłą śmierć"- jak stwierdziła pani w marszrutce (pani wysiadła wcześniej). Poziom nieufności i wrogości wobec Romów jest tu zatrważający. Władze Soroki nie robią nic albo niewiele, albo bardzo nieskutecznie by te uprzedzenia zmienić. Nie twierdzę, że w opisywanej przeze mnie dzielnicy mieszkają same anioły ale myślę, że taki stan rzeczy krzywdzi wszystkich dobrych ludzi, których tam spotkałam (oraz dobrych których nie spotkałam a także złych, którzy stali się tym kim są ponieważ tuż po urodzeniu postawiono im na czole pieczątkę z napisem "bandyta").
Mogę jeszcze długo i namiętnie pisać peany o sprawiedliwości aż się wzruszę, ale chyba nie o to chodzi by sam są siebie wzruszać. Zamiast tego chciałabym Wam opowiedzieć kilka krótkich historii:

Historia 1

Idę ulicą, własnie wyszłam ze szkoły, w której jutro przeprowadzę warsztaty. Nagle patrzę, śliczna dziewczynka w chustce bawi się kamykami. Układa je przy murku w rządku, segreguje po wielkości. Jestem jak pies Pawłowa- widzę kogoś z kim chce porozmawiać, robię zwierze z balona, nawet jeśli jest to stulatek, kelnerka albo szef korporacji (z tym ostatnim stykam się najrzadziej). Po chwili pojawia się Romka w wieku mojej mamy, z córeczką równolatką kamyczkarki. Rozpływam się nad jej chustą, mówię że, pracowałam z Romami w Polsce i bardzo lubię tą kulturę (żeby nie narobiła rabanu, że jakaś ryża niewiasta zaczepia maluczkich). Jej córeczką skacze na mnie jak kangur, z całej siły przytula się (tak że prawie się nie wywracamy) i woła: "Ktoś nas lubi!!!" Powinno się nagrywać takie scenki i puszczać neonazistom w ramach terapii.


Historia 2

Gdy doszliśmy do wniosku, że wszyscy się lubimy, Swieta mama Lizy zaprasza mnie na herbatę. Akurat ta rodzina nie mieszka w jednym z podziwianych przeze mnie zameczków, tylko w skromnej chatce. Nie dawno przyjechali z Moskwy, nie zdążyli się jeszcze urządzić. Ich dom to maluteńka kuchnia w korytarzu i duża izba, w której jest jedno łóżko i sterta dywanów. ''Tylko się nie przestrasz, bo u nas właśnie jest remont'' ostrzegają.  I faktycznie w kacie pokoju Oleg, mąż Swiety stroi piec. Naszej rozmowie cały czas towarzyszy kapanie, to odsączana glina, której pełno teraz na podłodze. ''Powinna być jak śmietana. No a niestety nie jest''. Mimo braku dobrej gliny udało mu się już wznieść całkiem duży, bardzo ładny piec ''Umiesz stawiać piece? Ja tez nie. Ale to całkiem dobra zabawa. Codziennie człowiek się czegoś uczy...''. Oleg lubi sobie pofilozofować. Dziewczynki rzucają się na moja magiczną walizeczkę a Swieta co i raz je poucza, żeby odkładały wszystko na miejsce i nie psociły. Kiedy piję herbatę za herbata, gospodyni opowiada mi swoje życie, co i raz wtrącając coś o Bogu. Wreszcie wyciąga Biblię i prosi bym nagrała to co mi teraz zaśpiewa i pokazywała to wszystkim Cyganom, żeby i oni usłyszeli o Stworzycielu -tylko naszym nie pokazuj, bo tu to już Swietę wszyscy znają- wtrąca przytomnie Oleg. A oto i psalm w wykonaniu pani Swiety:


Przy kolejnych szklankach herbaty zwierzam się, że nie mam gdzie spać na co rodzinka reaguje z radością, każdy na swój sposób:

Oleg: ''Spij u nas, piec szybciej postawie'' (nie wiem gdzie jest związek ale było to miłe)

Swieta: ''No pewnie, żeby spij u nas. Jak gościa przyjmiesz to jakbyś samego Pana Jezusa przyjął do swojego domu, do swojego serca. Przecież ty mi jesteś jak rodzona córka...''

Greta i Liza: ''Taaaak! Jedziemy się bawić, zrobimy teatr cieni, taki jak opowiadałaś''


Historia 3 

Mam wiec gdzie spać, mam nowa życzliwa rodzinę, w której czuje się jak u siebie, teraz trzeba opowiedzieć o wszystkim Kasi. Chciałam tez zobaczyć bliżej pałacyki, puki nie będzie ciemno. Wyszłyśmy z Greta i Liza na ulice i prawie natychmiast otoczyła nas dzieciarnia. Dziewczynki koniecznie chciały odtańczyć Czikuczake, potem zaczęliśmy bawić się kalejdoskopami...Nagle podnosi się Zolguszka -chuda dziewuszka z ułamanym zębem - zrywa na równe nogi i pyta;-"Ola, Ty tu będziesz jeszcze chwile?"- po czym pędzi do domu. 
''Aha, pewnie poszła po kuzynki albo przyjaciółki.'' A ona wraca z zabawkami; magicznym pudełeczkiem, jeszcze fajniejszym od tego z walizki, którą mi ukradli na Ukrainie i świecącą piłeczką. 
-Wiesz Ola, to są moje ulubione zabawki. Ale ja myślę, że się bardziej opłaca, żeby się nimi bawiło więcej dzieci niż jedno.


Historia 4

Zolguszka zostaje moja przewodniczką.Czytaliście ''Słoneczko'' Marii Buyno-Arctowej? Jest to historia sierotki o złotym sercu, tak dobrej, że przebacza nawet zazdrosnej kuzynce, która ją podpaliła na stryszku. Zmieńmy nieco okoliczności kolor włosów, kulturę i mamy ożywione Słoneczko w postaci Zolguszki! Idziemy zaśmieconymi uliczkami, ja robię zdjęcia a moja nowa przyjaciółką na zmianę karmi mnie ciastami wyciągniętymi z kieszeni płaszcza,  przytula się i mówi ze bardzo mnie lubi oraz opowiada o mijanych obiektach; ''Ten dom nazywamy Titanik. A tutaj się powiesił wujek Gunia- Zolguszka robi gest i minę nie pozostawiające wiele dla wyobraźni -A tutaj strzeliła sobie w głowę ciocia Sara...''. Towarzyszy nam Marcel, maleńki jak na swoje 10 lat, chłopiec- cały czas 5 kroków za nami, z rekami w kieszeniach. Gdy się odwracam przesyła mi uśmiech pod tytułem; ''nie bójcie się dziewczyny, asekuruje was''. Strasznie dorosłe te romskie dzieci. Wreszcie dochodzimy do mocno zapuszczonego, mało ciekawego budynku; "O, a tu Oleczka uważaj, bo tu mieszkają te rogate...""A, mówisz o baranach beee?" (udawanie barana zazwyczaj rozbawia dzieciarnie do rozpuku, wiec i tu próbuję sprzedać moje stare grepsy)
"Ja ci dam mee, beee... O demony chodzi!!!! Raz mnie tu jeden przez kilka godzin gonił!"


Historia 5

Idziemy z Zolguszka mijając kolejne domy w ktorych ktoś stracił życie. Szaro, brudno, morze śmieci .. Nagle co ja widzę! Królowa! Maleńka, kolorowa jak motyl postać dostojnie kroczy poprzez chodniki. Zolguszka, która własnie tłumaczyła mi na czym polega różnica miedzy zatruciem gazem a od wybielacza, doskoczyła do postaci z dzikim piskiem: "Ciocia Lili!" Cygańska królowa nie jest mianowana królową, ma 22 lata, zespół Downa i cały czas gestykuluje, jakby jej dłonie tańczyły jakiś tajemniczy taniec. Rano, kiedy rozmawiałam ze Swietą a kontem oka obserwowałam bawiące się dziewczynki przemknęło mi przez głowę, że te dzieci są takie zdrowe. Że nigdy w życiu nie widziałam Roma z zespołem Downa... I że bardzo jestem ciekawa jak w tej kulturze traktuje się niepełnosprawnych. Wiele tradycyjnych kultur przydziela im bowiem jakieś miejsce, nie są spychani na margines i traktowani z troską. We wszystkich społecznościach w której występuje osoba Szamana, funkcje tą pełnią często osoby, które miały za sobą epizod choroby psychicznej (oczywiście nie każda choroba psychiczna oznacza, że chory ma zostać szamanem), zdeformowane ciało, odmienną konstrukcję psychiczną. Stosunek do bezbronnych, dużo mówi o kulturze, niestety póki co moja wiedza nie za bardzo pogłębiła się w tej kwestii, bo mam za sobą tylko to jednorazowe spotkanie. Kiedy ciocia Lili wydostała się z uścisków mojej przyjaciółki zaczęła ją niewyraźnie ale ze złością rugać, coś sobie tłumaczyły dłuższą chwile. Wreszcie ciocia uśmiechnęła się do mnie promiennie a Zolguszka powiedziała:
-Ona mówi, że będzie się za ciebie modlić. 
No cudownie, wszyscy napotkani na drodze księża, babcie ze Slobody Raszkowskiej (gdzie religijność sięga zenitu, ludzie zwykli się witać słowami "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", połowa mężczyzn idzie do seminarium i nigdy nie wiesz, czy właśnie nie rozmawiasz z jakąś Skrytką -no chyba, żeby jej dzieci biegają po pokoju) i teraz jeszcze Ty moja piękna Lili. Mam solidne wsparcie

środa, 21 listopada 2012

Soroki!!!

Kiedy pierwszy raz jechałam się do Kurdystanu, mój przyjaciel Turek, za każdym razem, gdy o tym rozmawialiśmy, robił oczy spaniela, ciężko wzdychał i powtarzał: "Zrobisz jak chcesz Ola. Zrobisz jak chcesz...". Wszyscy spotkani po drodze ludzie, gdy słyszeli, że zmierzamy do Soroki zachowywali się podobnie- "Jedziecie do Soroki, do tego miasteczka cygańskich baronów...- krótka pauza, po czym zapadał wyrok: "Okradną was, zabiją i wezmą na żony".
W samej Soroce opinia o Romach się nie zmienia. Bo nieprawdą jest, że całe miasteczko jest cygańskie. Faktycznie na wzgórzu mają swoje getto, jest ich tu wyjątkowo dużo i mieszka tu cygański baron. Nie brakuje jednak w Soroce Mołdawian, Ukraińców i Rosjan, którzy jak jeden mąż przestrzegają przed "tą hołotą z góry". Mimo wszystko jedziemy na górę szukać noclegu. Najlepiej w którymś z tych pięknych pałacyków:



Rozmarzamy się ale nie zdążamy udać się na oględziny, ponieważ natychmiast otacza nas grupa mężczyzn, w bardzo różnym wieku- od 12 lat do 60 lat. Tłumaczę im jak bardzo uwielbiam ich kulturę, że pracowałam z Cyganami i Kurdami, na co reagują z entuzjazmem: "To przecież nasi!!! Kurdowie to tacy Cyganie z Azji!" (Nie po raz pierwszy spotykam się z tym, że Romowie deklarują sympatię a nawet poczucie bliskości z Kurdami. Są do nich też często porównywani przez Turków. Kurdowie, z którymi rozmawiałam, odżegnują się od tych podobieństw,  natomiast sami utożsamiają się Żydami). Kiedy dla 12 latków robię pieski z balonów, entuzjazm sięga zenitu. Okazuje się ze wszyscy mają jakiego maleńkiego synka, córeczkę a najlepiej młodą żonę, która marzy o balonowym zwierzyńcu (dla 12-latków na szczęście też starcza). Wspólnie pozujemy do zdjęć, któryś z naszych nowych kumpli wyciąga nawet kolta do fotografii:


"Nie macie gdzie spać? No to zadzwonimy do barona!" Myślałam, że spotkanie takiej osobistości będzie trudniejsze, a tu wszyscy go znają. Po chwili podjeżdża ekskluzywny samochód z którego wyskakuje niski, łysiejący macho o dobrotliwym acz lekko perwersyjnym spojrzeniu. Wyobrażałam go sobie jako mądrego, srogiego starca o twarzy usianej siatką zmarszczek... O twarzy, z której można wyczytać kilkaset historii i zobaczyć w niej mapę wszystkich miejsc, które zjechał... A tu ten amant z telenoweli? Okazuje się, że to bratanek barona. Dobra nasza, moje egzaltowane wizje mogą jeszcze chwilę potrwać i co najlepsze nie rozwiewają się, gdy widzę nagranie na komórce z urodzin barona: jest na nich miły, brodaty staruszek przygrywający na akordeonie. Bratanek barona akordeonisty ma na imię Lalay. Zabiera nas do swojego wypasionego auta (jeśli istnieją Anioły Stróże, mój bidaczek niedługo padnie z wyczerpania), gdzie czeka już na nas upalony trawą Fiedia -w związku z czym milczący- i kolejny z bratanków barona, Cile. Wszyscy studiowali w swoim czasie prawo, udzielali się jako wolontariusze z romską dzieciarnią, uczyli ich obsługi komputerów. Teraz, mimo, że są od nas młodsi, każdy ma już żonę (Cile jest nawet po rozwodzie) i dzieci. Lalik jest właścicielem kasyna, Cile ma firmę, od Fiedi na nasze pytanie dostałyśmy rozmarzony uśmiech. Jedziemy na sorocką twierdzę, gdzie Mołdawianie walczyli z Turkami. Nasi przewodnicy kupują pizze a potem jemy ją w samochodzie słuchając fantastycznej cygańskiej muzyki z Hiszpanii. ''Załatwimy Wam warsztaty w szkole. I ustawimy spotkanie z człowiekiem który opowie cygańskie bajki. I kobietą, która was nauczy gotować po naszemu..." Jest naprawdę miło aż chłopaki nie zaczynają bąkać czegoś o wspólnej saunie. Chcę jakoś zmienić temat, więc pytam o zainteresowania; niestety hobby Lalaya to miłość z pięknymi kobietami ("żonie to nie przeszkadza, absolutnie")... Ale my nie mamy ochoty na saunę, więc ciężko wzdychają (jak wynika z tego tekstu, wiele osób w moim otoczeniu ciężko wzdycha) i rozpoczynają poszukiwanie lokum na nocleg dla dwóch niechętnych romansom podróżniczek. Mówimy, że nie muszą się fatygować ale przerywają nam z godnością: "Jak się już w coś wdepnęło to trzeba to ciągnąć dalej". Zawożą nas do hotelu, opłacają go, i po angielsku znikają.

niedziela, 18 listopada 2012

o czym szumi Dniestr

Aleksandra, 16 lat


Dzisiaj są moje urodziny, więc to dobry czas na rozmowę o marzeniach. Moje przyjaciółki zrobiły mi niespodziankę, zobaczymy, co mnie jeszcze czeka. Póki co dostałam ciastko i balony. Ja bym bardzo chciała pojechać do Moskwy i tam pracować. Wiem, że tu mnie niewiele czeka. Oczywiście kocham mój kraj – Naddniestrze – i jestem z niego dumna. Ale samymi ideałami ciężko żyć. Mój tata już wyjechał do Moskwy, tak samo – starsza siostra i prawie wszyscy kuzyni. Moją mamę też chyba trzyma tu tylko fakt, że ja i mój młodszy brat mamy szkołę. Ona już tu pewnie zostanie, bo będzie za stara, by wyjechać i my wszyscy będziemy jej przysyłać pieniądze. No ale dzisiaj są moje urodziny i mogę powiedzieć jedno życzenie... No to one by było takie, żeby cała moja rodzina była razem. Tylko ono się nigdy nie spełni, przynajmniej póki Naddniestrza nie uzna cały świat i póki nie skończy się ta bieda. Jakbym mogła mieć jeszcze jedno życzenie, to chciałabym męża Kirgiza. Bo moja babcia ma kirgiskie korzenie i kiedyś miała narzeczonego Kirgiza. Przez cale życie mówiła mi jaki on był dla niej dobry i jakie nieszczęście się stało, że jest z moim dziadkiem epileptykiem. Więc ja bym chciała spełnić to marzenie za babcię. Tylko że tu nie ma za dużo Kirgizów.

Ira, 19 lat
Czuję się Ruską babą. Na pewno nie jestem Francuzką. Zawsze słuchałam, że Francuzki są takie czyściutkie – manikiur, pedikiur. A ja mogę cały dzień na bosaka latać, mogę chodzić z brudną głową. Teraz żyję w Odessie, uczę się tam animacji. Chce robić niezwykłe bajki dla dzieci. No jak to, czemu tam? Chciałam, to i pojechałam. Nienawidzę Naddniestrza. Gdyby nie mama, to omijałabym Naddniestrze szerokim łukiem. Moi przyjaciele też wyjechali i myślą to, co ja. Wiem, że to brzydko źle mówić o swoim gnieździe, ale ja bardzo lubię słowo "sprawiedliwość". A tutaj o takim pojęciu nikt nie słyszał. Widzę, jak ludzie się odnoszą do siebie i bardzo mi się to nie podoba. No na przykład taka sytuacja: emeryci u nas żyją bardzo skromnie, głównie z tego co wyhodują w swoich przydomowych ogródkach. Kiedyś widzę jak do autobusu wchodzi babcia z czterema torbami warzyw, które sama wyhodowała, a konduktor nie pozwolił jej pojechać. Autobus odjechał, babcia siedzi i płacze. Nienawidzę Naddniestrza. Niektórzy lubią i mówią, że to taka wartość, że tu jest mało ludzi. A ja mówię, że tak mało ludzi i jakoś nie może znaleźć wspólnego języka.

Wychowałam się na filmach Tarantino, dlatego marzę o sportowym samochodzie. Chcę jeździć takim samochodem, chodzić w butach z ostrogami i palić cygara, których nie mogę palić, bo potem boli mnie gardło.

Sasza, 28 lat
Ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Z pochodzenia Ukrainiec, można powiedzieć, choć mam też korzenie żydowskie. Ja się cieszę, z tego co mam, no i jestem szczęśliwy. No a mam, w sumie, nie tak dużo i bardzo dużo. Jestem szewcem, to znaczy, mam tu taki mały punkt. W zimie bardzo dużo ludzi przychodzi, żeby im naprawiać buty. A jak nikt nie przychodzi, to ja sam takie buty, własnymi rękami, robię. Są trwałe, ładne, ludzie są z nich bardzo zadowoleni, a ja mam satysfakcję. Jak dłużej zostaniesz, to i dla ciebie zrobię takie buty. Ja tu sobie wszystko sam urządziłem. Wykleiłem ściany tej mojej pracowni zdjęciami butów, które znalazłem w kolorowych magazynach i różnych folderach reklamowych. I tak całe moje życie to te buty. Dookoła buty, z klientami rozmawiam o butach. Jak się kładę spać, to myślę o butach... Marzę o tym, by mieć biznes w Rosji. Ale to takie nierealne marzenie, a ja jestem takim człowiekiem, że nie potrzebne mi nierealne marzenia. No to żeby dalej była taka bieda, jak jest, bo jak się ludzie bogacą, to nie chodzą do punktów naprawy obuwia, tylko kupują nowe. Hahahaha, to jest bardzo realne marzenie. Na pewno się spełni.



Artiom, 48  lat



Ja jestem Ukraińcem po nacjonalności, a tak poza tym, to można powiedzieć, że – biznesmenem. Dużo pracowałem, nawet bardzo dużo, ale doszedłem do tego, co mam, własnymi rękami. Robiłem to po to, żeby moja córka miała lepszy start niż ja. Tylko o tym marzę, żeby jej było dobrze; żeby nie musiała wstawać w nocy do fabryki. Czasem było tak biednie, że robiliśmy zupę tylko z cebuli. Albo jedliśmy arbuza z chlebem. Wypychaliśmy buty gazetą, bo mieliśmy jedne na cały rok. Chciałbym, aby ona miała wszystko, co najlepsze: dobre ubrania, opiekę zdrowotną, własne mieszkanie. Najlepiej, żeby jeszcze do tego, co ja jej dam, dołączyło się to, co da jej mąż. Ale ona teraz się spotyka z takim gołodupcem. Niechętnie na niego patrzę. Raz, że to moja córcia i ona zawsze będzie dla mnie dzieckiem, choć ma już prawie 18 lat; dwa, że on taki mało zaradny i z biednego domu. Żeby tylko nie musiała pracować. Jeszcze by tego brakowało.



Oksana, 36 lat

Kim ja jestem? No kobietą, normalną kobietą. Lubię pożartować. Nie jestem głupia. Jestem Mordwinką. Moi rodzice przyjechali tu z Syberii, jak byłam bardzo mała. Mój ojciec jest prokuratorem. Wszystko było dobrze. Trzy razy z rzędu byłam mistrzynią na Mołdawię w tańcu disco. A potem poznałam Olega i urodził się nam synek, Nikolaj. On był bardzo chory, na takie świństwo, że mu jakiegoś enzymu brakowało. No i był, nie da się ukryć, inny niż zdrowe dzieci. Do mnie niepodobny, do Olega niepodobny, te dzieci tylko do samych siebie są podobne. Ale jak się uśmiechnął... To było takie nasze słoneczko. Bardzo się kochaliśmy, i ja mogłam do niego o 3.00 w nocy wstawać, i szłam z uśmiechem na ustach. No ale Bóg postanowił zrobić ze mnie Hioba. Zresztą nie ma co bluźnić. Ja myślę, że to jest wina naszych polityków i naszych lekarzy. Na zachodzie to by go pewnie zoperowali, u nas – nie. I umarł w Wielki Piątek. Miał tylko 3 latka i bardzo cierpiał. Ja nie rozumiem, po co takie nieszczęścia człowiekowi? Nic to nie daje. Ja dziękuję za takie doświadczenia. O, bardzo dziękuję! Na dodatek Oleg się całkiem załamał. A potem wyjechał do Wielkiej Brytanii. Tam teraz siedzi i ma nową żonę i nowe dziecko. Nawet nie wiem, co mają -  chłopca czy dziewczynkę. Ja się nie załamałam. Ale zaczęłam troszkę pić. Na trzeźwo to się nie da tego wytrzymać. Że ci dziecko umiera; że cię mąż opuszcza; że cię wszyscy oszukują w tym kraju, w którym politycy nie myślą o obywatelu, tylko znoszą jajka. O, tam siedzi nasz prezydent i znosi jajka, kokkodak! Marzę o tym, by mieć jeszcze dziecko. Bo dziecko to jest skarb. I żeby Kola tam na mnie z góry patrzył i żeby mi się kiedyś przyśnił.

Tatiana,  56lat
Moi rodzice pochodzą z Ukrainy. Najróżniejsze rzeczy robiłam zawodowo, i szyłam, i w przedszkolu pracowałam... Potem na wiele lat moje życie poświeciłam kuchni. 18 lat żyłam sama z trójką dzieci, bo mój mąż umarł. Było bardzo ciężko. Były takie lata, że nie płacili nam wcale. Człowiek szedł do roboty i wiedział, że nie dostanie wypłaty. Ale bał się nie pójść, bo na jego miejsce czekała już kolejka chętnych. W sklepach wszystko było, tylko pieniędzy nikt nie miał. Czego to u nas nie wymyślali z tymi pieniędzmi! Był raz taki pomysł, że zamiast pieniędzy trzeba było samemu przyklejać na kartki marki. No cuda-wianki! Troje dzieci samemu wychować w tamtych czasach, to był prawdziwy trud. Ale księża mi bardzo pomogli. Raz przychodzi do mnie mój syn, a ja wtedy miałam zapuchnięte oczy od płaczu, bo bardzo mnie czymś zasmucił, bardzo się pogniewaliśmy. I patrzę, coś tak miętosi za plecami. I nagle klęka na jedno kolanko, wyciąga kwiatek i mówi: Przyjmij to od małego zasrańca. Hahahaha, to ksiądz go tego nauczył. Bardzo jestem księżom wdzięczna. A od dwóch lat mam nagrodę za te ciężkie lata – mojego Wasię. To jest bardzo dobry człowiek. Muchy by nie skrzywdził. Marzę o tym, byśmy się zawsze się tak kochali i żeby tu była taka sytuacja, by dzieci mogły wrócić na ziemię, na której się wychowały.



Wasilij, 58 lat
Jestem Mołdawianinem z urodzenia, ale już tyle lat żyję w Naddniestrzu... Przez całe życie pracowałem jako nauczyciel gimnastyki; przez wiele, wiele lat – w Raszkowie. Teraz chodzą duże panny, dorośli ludzie, i miło popatrzeć, kim są moi uczniowie. Potem przydarzyła mi się kontuzja i musiałem porzucić zawód. Już od kilku lat pracuję jako szofer w Caritasie. Przywożę dzieci z daleko położonych wsi do szkoły i potem odwożę je do domu. Kilka lat temu moja żona zachorowała na raka mózgu i umarła. Miałem z nią troje dzieci. W trudnych chwilach wsparła mnie Tatiana, znaliśmy się już wcześniej. To była moja kuma. Ona też miała troje dzieci... No to teraz mamy sześcioro. Ale się niestety porozjeżdżały po świecie. Marzę o tym, o czym marzą tu wszyscy. Każdy wam tak odpowie: by uznali tę naszą malutką republikę. By dzieci nie musiały wyjeżdżać za chlebem do Moskwy. Ale tak poza tym, to dobrze mi. Kochamy się z Tatianą. Jesteśmy bardzo za sobą. Lubię pracować. Jak nie ma pracy, to się zaczynają problemy, narzekanie. Kto ma depresję? Bogaci ludzie – bo mają czas myśleć o bzdurach. A jak ktoś haruje od świtu do zmroku, nie ma czasu, żeby się załamać. A ja wino sam robię, salo wędzę... Może pójdziemy spróbować?


ks.Dimitr, 43 lata

Moje marzenia? Moje marzenia wiatr dmie. Hahaha. Po pierwsze, żeby ze wszystkimi z którymi się teraz spotykam, zobaczył się kiedyś w niebie. Żeby był tylko pozytyw. W dzieciństwie marzyłem, żeby mieć dom, bardzo ciepły komfortowy, urządzony ze smakiem. Na wzgórzu pokrytym lasem, nad morzem. To chyba musiałby być Krym. W tym domu chciałem mieć rodzinę, w której byłby pozytyw. Ja w ogóle nie wiedziałem, że zostanę księdzem. Zawsze miałem zacięcie do takich bardziej ścisłych niż humanistycznych rzeczy. Myślałem żeby pójść na elektronikę, żeby konstruować. To takie twórcze zajęcie. No i zajmowałem się też sportem. Przez lata ćwiczyłem sztuki walki. Zapasy. Ale i rozmaite wschodnie. Ćwiczyłem uważność, koncentrację, rozmaite techniki rozwoju. Jedna z technik pracy energią wyglądała w ten sposób, że się podrzucało żarówkę i tak na niej skupiało, że ona pękała i efektownie wodospadem drobnych szkiełek spadała na ziemie. I kiedyś dla wzmocnienia efektu dodałem „w duchu świętym”. I co? I nic. Ano przestało się udawać. Wtedy uznałem, że to albo nie jest dobre, albo mi to nie służy. Długo chciałem też być kaskaderem. Skakałem z trzeciego pietra. No i co? Jakoś nigdy nic mi się nie stało. Był też epizod z muzyką – ukończyłem szkołę muzyczną na akordeon. Gram też na gitarze... No i ciągle jeszcze nie wiedziałem, że zostanę księdzem. Ale jak wróciłem z wojska w Turkmenistanie, to znajomy ksiądz spytał, czy nie myślałem o pójściu do seminarium. Przeanalizowałem wszystko i uznałem, że to dobra droga dla mnie. W moim życiu były takie dwa czy trzy momenty, że mogłem założyć rodzinę. I pewnie, że były momenty zwątpienia, każdy człowiek je ma. Ja wtedy idę spać. Człowiek sobie uświadamia, co wybrał. I to jest wyrzeczenie, a to wyrzeczenie jest darem. Pan Jezus powiedział: „Największy ten, który służy”. Mówił też: „uwolnijcie się!”. I to chodzi o to uwolnienie od złych emocji. Bo dla mnie w życiu najważniejsze jest, by żyć pozytywem.

Wyprawki - finał!!!!

 O rety!!!!


Dzięki Waszym wpłatom i zapraszaniu znajomych, udało się nam zebrać 1 761 zł!
Wiecie ile da się za to kupić zeszytów, długopisów, klei, nożyczek, podręczników?
Dużo!!!!

Dziękujemy:
Grażyna Nasiadko Galant,
Yolanda Lorella Bordoni,
Tomek Tarnowski,
Martyna Hulak,
Natalia Frankowska i Mateusz Sękiewicz,
Radosław Janik,
Natalia Popławska,
Ania Bartosiak,
Hanna Laskowska,
Olga Pokorska,
Anna Sikora,
Jasiek Garstka,
Dagmara Skubiszewska-Grecka,
Marcin Kornacki,
Karolina Gałązka,
Kasia A. Liszewska,
Piotr Barański,
Anna Stanczuk,
Mikołaj Jastrzębski,
Kasia Kukla,
Monika Nowakowska,
Anna Kempisty,
Anna Krauze,
Melania Deresz - Oszer,
Ania Pawliszyn,
Agnieszka Święcka,
Alicja Minda,
Stefan Uchwyt,
Karolina Kozieł,
Kristina Panycz,
Magda Słowik,
Zofia Jackowska,
Patrycja Zisch,
Agnieszka Śliwa,
Izabella Skubała,
Agnieszka Łozińska,
Ewa Ołdak,
Jola Prokopowicz,
Asia Gajowniczek,
Ola Krawczyk,
Agnieszka Mazurkiewicz,
Bogdan Miklusz.

Wyprawki - finał!

O rety!
fot.Kasia Biel


Dzięki Waszym wpłatom i zapraszaniu znajomych, udało się nam zebrać 1 761 zł!
Wiecie ile da się za to kupić zeszytów, długopisów, klei, nożyczek, podręczników?
Dużo!!!!