Opcje kwaterunkowe
W Sorokach opcji na nocleg jest kilka.
Opcja numer 1: Sorocki przybytek rozpusty czyli hotelik.
Zwykli się tu spotykać miejscowi kochankowie, dlatego wynajmowany jest na godziny. Nasza ferajna i fakt, że przybyliśmy do Sorok w zgoła innym celu budzi u recepcjonistek hoteliku zdziwienie i dysonans poznawczy.
Z korzystania tej opcji noclegowej zrezygnowaliśmy kiedy Roch zaczął cokolwiek kumać. Nie byłam przygotowana na to by tłumaczyć mu odgłosy zza ściany. Skąd tam się wzięły te pohukujące sowy, ranne orki i inna dzika acz chyba schorowana zwierzyna?
W Sorokach opcji na nocleg jest kilka.
Opcja numer 1: Sorocki przybytek rozpusty czyli hotelik.
Zwykli się tu spotykać miejscowi kochankowie, dlatego wynajmowany jest na godziny. Nasza ferajna i fakt, że przybyliśmy do Sorok w zgoła innym celu budzi u recepcjonistek hoteliku zdziwienie i dysonans poznawczy.
Z korzystania tej opcji noclegowej zrezygnowaliśmy kiedy Roch zaczął cokolwiek kumać. Nie byłam przygotowana na to by tłumaczyć mu odgłosy zza ściany. Skąd tam się wzięły te pohukujące sowy, ranne orki i inna dzika acz chyba schorowana zwierzyna?
Opcja numer 2: Drogi hotel
Stoi vis a vis taniego i już z daleka błyszczy gwiazdkami. Wieloma. Trzy czy cztery, nigdy nie doliczyłam. Ale na pewno jest ich wart bo obsługa przemiła, wnętrza schludne, eleganckie i całkiem stylowe. Klimatyzacja. I nikt nie udaje rannego łosia o 4.00 nad ranem.
Tyle, że ja w te gwiazdki to ja nie bez powodu się nie wpatrywałam. Wolę liczyć leje i banie na dobrą zupę. Nie jesteśmy krezusami. Może na sorocki hotel byłoby nas stać ale wolałabym wydać tę kasę na całą marszrutkę kredek. Albo wycieczkę do Gagauzji. Poza tym to byłoby jakoś bardzo nie w porządku spędzać noce w ekskluzywnym hotelu a dnie z ludźmi, którzy mieszkają w dużo gorszych warumkach. To by burzyło relację i pogłębiało nierówności.
Skoro o nich (czyli nierównościach) mowa to może przejdziemy do opcji numer 3?
Opcja numer 3: Znajomi z romskiej górki
Miejsce i chęci by się znalazły, byłoby wesoło... Ale to trochę jak z rodziną. Wiecie, fajnie, kochamy się ale żeby być tak ze sobą 24h na dobę? Oj, to już mogłoby być męczące. Dla wszystkich. Poza tym jakoś zakłócilibyśmy porządek tej społeczności. A nie o to chodzi. No i... Płacić? Nie płacić? Nie za bardzo lubimy jak w relację wchodzą pieniądze.
Opcja numer 4: Wynajęcie mieszkania
Całkiem tanie w mołdawskich warunkach. Niestety straszliwie daleko od cygańskiej górki. Większość dnia zajęłoby nam docieranie na warsztaty. Więc tyż odpada. Niestety.
***
Jadąc w tym roku do Mołdawii nagle przeżyłam iluminację. To było jak strumień światła. Jak... No dobra. Jestem bardzo dumna, że na to wpadłam, więc chciałam troszkę zbudować napięcie. Wymyśliłam, że wynajmiemy pokoik u jakiejś miłej babci (lub dziadka) u podnóży Cygańskiej Górki. Zasilimy czyjąś emeryturę, posłuchamy historii o zbiorach arbuzów i losach kinematografii w byłym ZSRR... Oczami wyobraźni widziałam błękitne oczy zacnej kobieciny, która zgodziła się nam odstąpić kawałek podłogi.
Prosto z auta, które dowiozło nas do bram Sorok pognaliśmy ku domostwom. Umorusane i nieświeże (bo dwa dni w podróży), z nieco obrażonym Rochem (bo dwa dni w podróży) i zaśmiewającą się Idą (tej to nic nie przeszkadza) zachodziłyśmy do ślicznie wymalowanych domków i zagadywałyśmy do ich właścicieli w ślicznie wypielęgnowanych ogródeczkach:
- Dzień dobry... Przyszliśmy wynająć pokój, może znają państwo kogoś kto...- zaczynałam pewnie acz ochryple (bo dwa dni w podróży).
Zagadnięci odrywali się od malowania płotu. Od zbioru agrestu. Przerywali kolację, którą raczyli się w blasku zachodzącego nad Sorokami słońca. Na ich twarzach pojawiał się dziwny grymas. Zdawało mi się, że słyszę ich myśli: "A czego od nas, u licha chce ta dziwna zgraja? ".
Co tu się dłużej rozwodzić. Pierwszego dnia ponieśliśmy fiasko. Tej nocy przyszło nam się mylić w rachunkach gwiazdek na froncie opcji numer 2.
Następnego dnia, odświeżeni i wypoczęci udaliśmy się na bazar. Kiedy nagabywaliśmy ludzi w ich ogrodach byliśmy w pozycji intruza. Bazar - inna sprawa. Dla mnie to rodzaj rozrywki na miarę teatru czy cyrku. Jedynej w swoim rodzaju. W naszych oczach odbija się sto odcieni papryki. Chłoniemy zapach bobu i słoneczek pomidorów. I toczymy leniwą, uprzejmą konwersację:
- A wy dziewuszki to skąd?
- Ten miód to pani sama robiła? Nie, nie nie wygląda pani na pszczołę!
- Mój dziadek pochodził z Polski...
Napomknąć, że szukamy pokoju nie było trudno. I faktycznie. Nie musiałyśmy się dużo nachodzić by usłyszeć:
"Idźcie do tej Ukrainki, Okasany. Mieszka trzy domy za apteką."
***
Oksana nie okazała się starowinką. Szczerze mówiąc niezła z niej laska. Ma ogród jak tajemniczy ogród. Wygodną kanapę. I własnoręcznie wybudowała najprawdziwszą banię. Sama turlała do niej głazy z Dniestru. Samotnie wychowała dorosłego już syna, który często potrzebuje konsultacji lekarskich.
"Właśnie bardzo, bardzo potrzebowałam udać się z nim do doktora w Kiszyniowie. Skąd ja wezmę tyle pieniędzy? I wtedy zjawiłyście się wy, z tym szalonym pomysłem by u mnie zamieszkać."
(ten domek to bania)
Jeśli ktoś z Was chciałby zaznać luksusów bani i opcji na nocleg numer 5 w Sorokach, chętnie podam kontakt do Oksany.
Ścinki
Chodząc po Sorokach, obok szwalni znaleźliśmy górę wyrzuconych na śmietnik ścinków w foliowych workach. Skarb! Przetransportowałyśmy, więc dwa takie wory na romską górkę i dzień był pod hasłem plecenia lalek.
Udało się nawet zrobić skakankę .
Grafinia
Ścinki znalazłyśmy na dzień przed wyjazdem. Totalnie bez sensu. Z nich przecież można zrobić jeszcze tyle wspaniałych rzeczy! Zatem postanawiamy wrócić na dłużej. To nic nowego. Przecież zawsze wracamy. Tym razem będzie to powrót z projektem krawieckim. Mówię o tym Grafini a ona:
- Wspaniale! Przecież ja chcę być krawcową! Już dwie spódniczki sobie uszyłam.
Róże
Grafinia i David zabrali Anię na wycieczkę. Niedaleką, ot na dół miasteczka, u podnóży cygańskiej górki. Najpierw zaprowadzili ją do tajnego miejsca za murem. Okazało się, że pan sprzedający kwiaty zostawia im tam to co się nie sprzedało, bo przejrzałe albo połamane. Z różami niczym z trofeum, pewniej maszerowali przez obcą część miasta.
"Ale bym zjadła pizzę" - napomykała co jakiś czas Grafinia wskazując na najbardziej lanserską kawiarnię w całym miasteczku.
"Może wymienimy róże na pizzę?" Okazało się, że to taki ich sposób płacenia za ciastka czy czekoladę.
Ani jakoś nie urzekł ten pomysł, więc wrócili do nas na warsztaty. I nucąc "Milion, mion blach roz" Ałły Pugaczowej zrobili nam najprawdziwszy różany deszcz.
Brak
Odwiedziliśmy grób Dziaduszki. Goła, betonowa płyta. Nic, nawet napisu. Obok pochowany jego syn, też bez-śladu-dla-niezorientowanych. Dziaduszka był z tych biednych.
Do wszystkich zagadywał i obracał spory w żart.
Brakuje Dziaduszki.
fot. Monika Matusiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz