Rok temu postanowiliśmy, że zostawiamy nasze warszawskie życie aby przenieść się w okolice Komorowa za wymarzoną szkołą dla Roszka.
Nie takie decyzje ludzie podejmowali ze względu na dzieci ale nie ukrywam, że początki były dość koszmarne. Na dwa tygodnie przed wprowadzeniem się do domu obok szkoły okazało się, że właściciel ma jakiś problem z prawem spadkowym i nie możemy tam zamieszkać. Dość szybko znaleźliśmy nowe lokum, w idealnej cenie aby je kupić. Niestety w koszmarnym stanie i z trudnym sąsiadem (na stanie). Przed nami w owym domku mieszkało 14- tu mężczyzn i hmm zostawili ciężki do przyjęcia obrazek - zarzygane dywany, wyżute gumy do żucia w takiej ilości, że martwię się o ich szczęki i zużyte pałeczki do uszu w szczelinach desek... Czas naszej wprowadzki korelował z wydaniem przeze mnie książki. Możecie sobie wyobrazić jak na kolanach czyściłam podłogę, jednocześnie udzielając wywiadów dotyczących "Kliamtycznych". Zostawmy jednak te groteskowe wspomnienia, bo nie o nich miał być ów wpis.
Czy żałujemy przeprowadzki do Pruszkowa (bo to tam ostatecznie wylądowaliśmy)?
Ani trochę!
Czy miejsce, do którego chodzi Roszek jest warte polecenia?
Jak najbardziej!
Szkoła jest malutka i w sumie bardzo przypomina mi tą, do której chodziły dzieciaki z Bullerbyn. Została stworzona przez rodziców, którzy chcieli przyjaznej edukacji dla swoich dzieci. Zaczęli od przedszkola - do którego teraz chodzi Iduszka:
- a gdy owe dzieci trochę podrosły powstała podstawówka.
W całej szkole jest w tej chwili trzynastu uczniów, więc wszyscy się znają. Wespół z ich rodzicami i rodzeństwem tworzymy całkiem zgraną społeczność. Wliczając osoby z przedszkola nasza ekipa robi się sporawa. Wyobrażacie sobie jakie to miłe przy przeprowadzce w nowe miejsce?
Mamy rozmaite poglądy i style życia ale to co nas łączy, to podobne spojrzenie na edukację.
A ta, w przypadku naszej szkoły jest: waldorfska i mocno osadzona w przyrodzie. W pandemii zupełnie nie praktykujemy edukacji online. Zadania przychodzą rodzicom na pocztę i dzieciaki samodzielnie je wykonują. Ponadto - przestrzegając zasad bezpieczeństwa, co jest łatwiejsze w pięcioosobowej klasie - staramy się regularnie spotykać i uczyć w przyrodzie.
Zresztą i bez pandemii, co piątek cała społeczność (tzn. szkoła i przedszkole) spotyka się na wspólnej polanie w lesie. Niezależnie od pogody (wyobrażacie sobie jak to wpływa na odporność? Jeśli sobie nie wyobrażacie, to Wam podpowiem: ano znakomicie) dzieciaki budują szałasy, podglądają gąsienice, słuchają ptaków i przeżywają całą masę przygód (o których słucham aż do kolejnego piątku).
W pozostałe dni (kiedy nie ma lockdownu) czas w przyszkolnym ogrodzie (w którym jest i hamak i mnóstwo drzew do wspinania), to ważny punkt dnia.
Ale szkoła to nie tylko dzikie przygody i tarzanie się w błocie. W planie lekcji są tak oryginalne sprawy jak:
czy eurytmia - specyficzne dla szkół waldorfskich połączenie baletu, rytmiki i pracy ze słowem, które wspaniale wpływa na koordynację całego ciała:
ale i zwyczajna nauka polskiego, angielskiego czy matematyki:
choć prowadzona na waldorfską modłę, czyli w połączeniu ze wszystkim co uczniowie robią.
No właśnie - czym jest wspominana co i raz edukacja waldorfska? Trochę pisałam o niej już TU.
W dużym skrócie jest to cały model edukacji (od przedszkola po liceum) stworzony przez Rudolfa Steinera – austriackiego filozofa, działacza społecznego i twórcę filozofii zwanej antropozofią.
Pierwsza placówka tego typu została założona w 1919 roku w Stuttgarcie, przy fabryce tytoniu Waldorf-Astoria. Była dedykowana dzieciom pracujących w fabryce robotników. Steiner dostał wolną rękę w tworzeniu swojej edukacji a ta okazała się nad wyraz skuteczna.
Od tego czasu edukacyjna misja Steinera rozprzestrzeniła się na cały świat. Obecnie działa około 1200 szkół waldorfskich w 75 krajach: najwięcej w Niemczech, krajach skandynawskich, USA oraz Holandii. Prawie dwa razy więcej jest przedszkoli tego typu. Sama jestem absolwentką pierwszej szkoły waldorfskiej w Warszawie a podczas wypraw z CzujCzujem odwiedziłam różne waldorfskie placówki działające w Ukrainie, Mołdawii, Szwecji, Meksyku i Turcji.
To co wyróżnia te szkoły to m.in
- wszechobecny rytm i dbałość o sensoryczną sferę życia,
- brak ocen i podręczników,
- przenikanie się wiedzy,
- praca z baśnią i mitem,
- edukowanie przez doświadczenia i przeżycia
- oraz wspomniana koncentracja na naturze.
Dużą wagę przykłada do zajęć artystycznych, uwrażliwiania na piękno, rozwoju samodzielności, a także nauczania zgodnego z indywidualnymi predyspozycjami każdego ucznia.
Za zabawny można uznać fakt, że mnóstwo z wymyślonych przez Steinera metod zostało odkrytych wiele lat później i ładnie opisanych jako "neurodydaktyka", "integracja sensoryczna", "self reg" i tp. Na podstawach pedagogiki steinerowskiej został również oparty system oświaty w Finlandii, uznawany za jeden z najlepszych modeli edukacji na świecie. Czytałam badania z których wynika, że wyjątkowo dużo absolwentów takich placówek zostaje później artystami, nauczycielami i działaczami społecznymi.
Nie jest to oczywiscie model bez wad. Świat się zmienił a nikt nie śmiał modyfikować myśli Steinera. Przybył np. Internet, na który w tym systemie nie ma za bardzo pomysłu. Myślę jednak, że ten "minus" może być też plusem. Mnie bardzo cieszy, że w szkole dzieciaki nie biegają z komórkami, że wolą obserwować porosty niż grać w gry na tabletach. Świat straszliwie przyspieszył. Bodźce i informacje atakują nas ze wszystkich stron. Myślę, że temu światu bardzo potrzeba ludzi, którzy rozumieją przyrodę, są wyciszeni, pewnie stoją na ziemi. Mam poczucie, że tacy są mali ludzie w szkołach waldorfskich i duzi ludzie po tych szkołach.
Gdy przyjdzie czas wprowadzę Rocha w Internet, sama w domu. Już raz zostawiłam go przy kompie, by sobie pospisywał cyrylicę, gdy miał fazę na rosyjski i takie były efekty:
No właśnie. Roszek ma w sobie mnóstwo zapału do nauki. Wydaje mi się, że każde dziecko przejawia taki zapał - tylko czasem jest on ukryty pod jakąś pasję, która niekoniecznie kojarzy się z edukacją.
Z podziwem i ciekawością obserwuję jak sam odkrył, że czytanie i pisanie to klucze do wielu nowych przyjemności (np. pisania listów czy prowadzenia zielnika) a jego zainteresowania np. do kamieni szlachetnych zaprowadziło go do poznania się z tablicą Mendelewa. Bardzo nie chciałam by żmudne i mało (z jego punktu widzenia) celowe szkolne zadania, jak np. pisanie szlaczków zabiło w nim radość nauki. Nasza wymarzona szkoła bardzo, bardzo nas w tej edukacyjnej przygodzie Rocha wspiera.
Razem dla Rozwoju są bardzo dobrzy w te klocki, dużo lepsi niż w autopromocji. Więc nie zrażajcie się tym, że nie mają strony (za to ich FB super hula!) i jeśli szukacie miejsca dla swojego szkolniaka, to bardzo, bardzo Wam polecam!
Chcecie nas za sąsiadów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz