Czyli kilka moich propozycji, na powrót do książek z dzieciństwa. Bo w dobrej literaturze wciąż i wciąż, od nowa można odkrywać nowe sensy.
Wiadomo, że to książka o chrześcijaństwie ale i w ogóle o wierze. Na szczęście Lewis nie uprawia moralizatorstwa tylko wciąga czytelnika w wir przygód. Nie o doktrynę bowiem chodzi a o wartości: odwagę, zaufanie, przebaczenie. Sam Lewis tak komentował swój cykl książek:
„Niektórym się wydaje, że zacząłem zastanawiać się jak mógłbym powiedzieć coś o chrześcijaństwie dzieciom; potem wybrałem baśnie, jako narzędzie; następnie zebrałem informacje na temat psychologii dziecięcej i zdecydowałem, dla jakiej grupy wiekowej pisać; ostatecznie utworzyłem listę prawd chrześcijańskich i stworzyłem alegorie, aby nadać im formę. To wszystko to czysty nonsens. Nie mógłbym pisać w ten sposób. Wszystko zaczęło się od obrazów; faun niosący parasolkę, królowa w saniach, wspaniały lew. Na początku nie było w nich nic chrześcijańskiego; ten element sam wplótł się w historię."
Najlepiej czytać w szafie, owinąwszy się w stare płaszcze (tak, tak wiem - dla alergików zabójcze).
2. Dorotka w Krainie Oz L. Franka Baum
Mam trochę kłopot z tą książką.
Z jednej strony to przecież taka mocna (świetnie napisana!) pozycja o tym, że największe skarby są w nas.
Że rozwiązanie problemów często jest w polu widzenia. Wystarczy je zobaczyć (a potem zatupać).
O tym by słuchać siebie, wierzyć w swoje siły i szukać wsparcia w bliskich. By być sceptycznym wobec dyktatorów, proroków, guru i samozwańczych autorytetów.
A to tylko mały ułamek tego co znalazłam czytając Dorotkę Roszkowi. Same ważne sprawy!
Z drugiej strony autor przyjemniaczkiem nie był. Popierał (na piśmie) rzezie Indian (choć jego teściową była Matilda Joslyn Gage - znana działaczka na rzecz abolicjonizmu i praw Indian. Dwie z serii Oz były również krytykowane za utrwalanie rasistowskich stereotypów o Afroamerykanach. Póki co sama nie odnalazłam momentów. Na wątpliwe pocieszenie dodam, że w Narni Lewisa też doszukiwano rasistowskich (oraz mizogińskich) treści.
Z jednej strony to przecież taka mocna (świetnie napisana!) pozycja o tym, że największe skarby są w nas.
Że rozwiązanie problemów często jest w polu widzenia. Wystarczy je zobaczyć (a potem zatupać).
O tym by słuchać siebie, wierzyć w swoje siły i szukać wsparcia w bliskich. By być sceptycznym wobec dyktatorów, proroków, guru i samozwańczych autorytetów.
A to tylko mały ułamek tego co znalazłam czytając Dorotkę Roszkowi. Same ważne sprawy!
Z drugiej strony autor przyjemniaczkiem nie był. Popierał (na piśmie) rzezie Indian (choć jego teściową była Matilda Joslyn Gage - znana działaczka na rzecz abolicjonizmu i praw Indian. Dwie z serii Oz były również krytykowane za utrwalanie rasistowskich stereotypów o Afroamerykanach. Póki co sama nie odnalazłam momentów. Na wątpliwe pocieszenie dodam, że w Narni Lewisa też doszukiwano rasistowskich (oraz mizogińskich) treści.
3. Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren
Tak jak na przeziębienie warto najeść się czosnku (i zakopać pod kocem), tak na zły dzień warto zrobić wycieczkę do Bullerbyn (i zakopać pod kocem). Wystarczy przeczytać pierwsze zdania "Mam na imię Lisa, jestem dziewczynką. To chyba od razu widać z imienia.", by przenieść się do świata dobrego jak chleb. Takiego dzieciństwa powinni zaznać wszyscy. Jest bliskość przyrody. Spokojny rytm pór roku. Uważni i serdecznie (acz nienarzucający się) dorośli. Równe prawa dla dziewczynek i chłopców. Radość płynąca z prostoty.
Tak jak na przeziębienie warto najeść się czosnku (i zakopać pod kocem), tak na zły dzień warto zrobić wycieczkę do Bullerbyn (i zakopać pod kocem). Wystarczy przeczytać pierwsze zdania "Mam na imię Lisa, jestem dziewczynką. To chyba od razu widać z imienia.", by przenieść się do świata dobrego jak chleb. Takiego dzieciństwa powinni zaznać wszyscy. Jest bliskość przyrody. Spokojny rytm pór roku. Uważni i serdecznie (acz nienarzucający się) dorośli. Równe prawa dla dziewczynek i chłopców. Radość płynąca z prostoty.
Podobno Brzechwa stworzył magiczną Akademię aby (choć na chwilę) znaleźć ujście z trudnej rzeczywistości, w której przyszło mu żyć - książkę pisał w czasie drugiej wojny światowej. Dorosły czytelnik dostrzeże w Alojzym Bąblu lęk przed próbą stworzenia "idealnego człowieka". Wyobraźnia kontra sztywność, ciekawość kontra pusta dyscyplina, kleksografia kontra bezmyślne przepisywanie do zeszytu. Wszystko w gęstym, surrealistycznym sosie - aż dziw bierze, że tak niewiele dorosłych interpretacji doczekała się ta książka (poza durnymi heheszkami). Z drugiej strony jest to inspiracja by szukać książek dla dzieci, które nie weszły do ogólnoświatowej klasyki. Kto wie jakie perełki kryje w bibliotekach Portugalia, Słowacja czy Albania.
Właśnie jako przykład takiego nieodkrytego skarbu przytoczę książkę Christophera Heina. To jeden z bardziej cenionych współczesnych niemieckich pisarzy. Opowieść o Katrince, oślaku, kloszardzie i reszcie barwnej ferajny, jest jego pierwszą książką dla dzieci. Kiedy miałam osiem lat podobało mi się poczucie, że autor traktuje mnie z szacunkiem. Lektura była trochę jak spacer z mądrym dorosłym. Z takiej wyprawy korzystają obydwie osoby, widzą świat trochę inaczej - większy ma więcej wiedzy, mniejszemu ta wiedza nie ogranicza wyobraźni - i się nawzajem inspirują. "Dziki koń..." mógłby być efektem takich spacerów. Mówi o sprawach szalonych - najbardziej utkwiła mi historia listów od wyimaginowanej przyjaciółki - w stonowany, poważny, wręcz melancholijny sposób. Niewiele jest o tej książce w polskich Internetach ale ktoś napisał: " górnolotnie to zabrzmi, „Dziki koń…” nauczył mnie, czym jest wewnętrzna wolność."
Książka zachowuje absurdalną logikę snu, jest wypełniona parodiami szkolnych wierszyków, których uczyły się w XIX wieku brytyjskie dzieci, zawiera także odniesienia lingwistyczne i matematyczne.
Maciej Słomczyński pisze w przedmowie do Alicji w swoim tłumaczeniu, że „jest to zapewne jedyny wypadek w dziejach piśmiennictwa, gdzie jeden tekst zawiera dwie zupełnie różne książki: jedną dla dzieci i drugą dla bardzo dorosłych”. Jestem pewna, że Słomczyński się myli. Takich książek jest bardzo, bardzo wiele (ta lista jest, mam nadzieję, jednym z przykładów). Nie zmienia to jednak sedna rzeczy. Alicja jest arcydziełem, istną kopalnią pomysłów i cennych wskazówek:
O tym, że warto być sobą:
" Po cóż – pomyślała – udawać dwie osoby na raz, kiedy ledwie wystarczy mnie na jedną, godną szacunku osobę?"
Na temat komformizmu:
" – A co to znaczy, że coś wypada? Gdyby ludzie się umówili, że wypada nosić twaróg na głowie, nosiłabyś?"
czy, jak uczy nas biały królik:
"- Bo ja uważam, że czas powinien wszystko zapomnieć i wybaczyć albo wybaczyć i zapomnieć. Kolejność nieobowiązkowa, a nawet śmiem twierdzić – dowolna."
" Po cóż – pomyślała – udawać dwie osoby na raz, kiedy ledwie wystarczy mnie na jedną, godną szacunku osobę?"
Na temat komformizmu:
" – A co to znaczy, że coś wypada? Gdyby ludzie się umówili, że wypada nosić twaróg na głowie, nosiłabyś?"
czy, jak uczy nas biały królik:
"- Bo ja uważam, że czas powinien wszystko zapomnieć i wybaczyć albo wybaczyć i zapomnieć. Kolejność nieobowiązkowa, a nawet śmiem twierdzić – dowolna."
Wielka Brytania końcówki XIX wieku i początku XX wieku, dała światu całą śmietankę pisarzy dla dzieci. Być może dlatego różne elementy angielskiej kultury tak mocno pokrywają się z moim obrazem idealnego dzieciństwa: podwieczorki, pikniki w parku, salon z kominkiem i bawiącymi się dookoła dziećmi... A przecież, tak po prawdzie, angielska kultura wcale najłaskawsza dla maluczkich nie była. Dzieci miały ograniczony kontakt z rodzicami. O ile ktoś mógł sobie pozwolić na kominek to i zapewne na nianię, która poświęcała jego pociechom większość czasu. Szybko oddawało się też dzieci na pensję. Być może właśnie z tęsknoty za bliskością z opiekunem, powstała Mary Poppins. Jest kilka pozycji, które pozwalają dogłębniej poznać motywacje Pameli Travers, m.in ''To ona napisała Mary Poppins''. Póki co zdaję się na moją teorię. I na główną mądrość, która dla mnie płynie z tej książki: wiele da się przeżyć, jeśli dodamy szczyptę magii. Jako magię rozumiem tu nie brokatowe błyski i zamienianie kłopotów w jednorożce, tylko poezję. W książce jest dużo niezwykłych wydarzeń ale poezji jeszcze więcej. Zresztą sami przeczytajcie mój ulubiony fragment:
"(...) - Nie myślę, żebym kiedykolwiek zrozumiał dorosłych. Oni wszyscy są głupi. Nawet Michaś i Janeczka są głupi!
- Acha - Zgodziła się Basia, w zamyśleniu ściągając z nóżek skarpetki i wciągając je z powrotem.
- Na przykład - mówił dalej Jaś - oni nie rozumieją nic z tego, co inni mówią. Nie dalej jak w zeszły poniedziałek słyszałem, jak Janeczka powiedziała, że chciałaby słyszeć jakim językiem mówi wiatr.
- Wiem o tym, przytaknęła Basia. - To zdumiewające! A Michaś upiera się - czy zauważyłeś? - że Szpak mówi ui - tuii. Nie ma pojęcia, że Szpak nic podobnego nie mówi i, że posługuje się dokładnie tym samym językiem co my. Oczywiście, nie można się spodziewać, żeby Tatuś czy Mamusia wiedzieli, chociaż są tacy mili, ale zdawałoby się, że Janeczka i Michaś powinni wiedzieć...
- Kiedyś wiedzieli - wtrąciła Mary Poppins, składając koszulę nocną Janeczki.
- Co? - zawołali Jaś i Basia jednocześnie, bardzo zdziwieni. - Doprawdy? Myślisz, że rozumieli mowę Szpaka, wiatru i...
- I drzew, i promieni słońca, i gwiazd - oczywiście, że rozumieli... Kiedyś. - Wyjaśniła Mary.
- Ale... Ale jak to się stało, że wszystko zapomnieli? - spytał Jaś , marszcząc czółko i starając się to wszystko zrozumieć.
- Acha - zainteresował się Szpak, spoglądając na niego spod okruch biszkopcika z wszechwiedzącą miną. - Chciałbyś wiedzieć?
- Bo są już starsi - wyjaśniła Mary. - Basiu! Proszę natychmiast włożyć skarpetki!
- To bardzo głupi powód - oświadczył Jaś, patrząc na nią z powagą.
- Ale prawdziwy - odparła Mary , wciągając skarpetki na nóżki Basi.
- W takim razie Michaś i Janeczka są głupi. Wiem tylko, że ja nie zapomnę gdy będę starszy.
- Ani ja - wtórowała mu Basia, z zadowoleniem ssąc palec.
- Owszem zapomnicie! - oznajmiła Mary Poppins stanowczo.
(...)
Promienie słońca przesunęły się przez pokój, ciągnąc za sobą długi snop światła.
- Słuchaj, słuchaj, wiatr coś mówi - przechylając głowę na bok. - Czy na prawdę myślisz, że nie będziemy go słyszeć, kiedy będziemy starsi?
- Będziecie go słyszeć ale nie będziecie potrafili go zrozumieć. - odparła Mary Poppins.
Na to Basia zaczęła cichutko płakać. W oczach Jasia też ukazały się łzy.
- Na to nie ma żadnej rady. - powiedziała łagodnie Mary. - już tak musi być.
- Patrzcie ich! - szydził Szpak - Jeszcze się uduszą z płaczu! Szpak, nim wylęgnie się z jajka, ma więcej rozumu od was! A to dopiero!
Jaś i Basia szlochali teraz żałośnie w łóżeczkach, zanosząc się długim, urywanym płacze. Wtem do pokoju weszła pani Banks.
- Co się stało moje najdroższe? Ach, moje wy skarby, moje ptaszyny! Co się stało? Czemu one tak płaczą, Mary? Były spokojne przez cały dzień, nawet ich słychać nie było. Czy coś się stało?
- Tak, proszę pani... Nie proszę pani... Pewnie im się ząbki wyrzynają, proszę pani - powiedziała, umyślnie nie patrząc w stronę Szpaka.
- A, tak, rzeczywiście, to przez to - żywo podjęła pani Banks.
- Ja nie chcę ząbków, jeśli mam przez nie zapomnieć o tym, co lubię najbardziej! - wrzeszczał Jaś, rzucając się w łóżeczku.
- Ani ja! - łkała Basia.
- Moje biedactwa, moje okruszyny, wszystko będzie cacy, jak tylko te niegrzeczne ząbki się pokażą - uspokajała Mamusia, chodząc od jednego łożeczka do drugiego.
- Nic nie rozumiesz! - ryczał Jaś wściekły. - Ja nie chcę ząbków!
- Wcale nie będzie cacy, będzie be! - lamentowała Basia w poduszeczkę.
Nagle Jaś przestał płakać. Był przecież bardzo dobrze ułożony i bardzo kochał swoją Mamusię. Przecież nie była to jej wina, biedaczki, że zawsze mówiła nie to co trzeba. Było to po prostu dlatego, że - tak sobie myślał - nic nie rozumiała. Więc na dowód tego, że jej przebacza, obrócił się na wznak i z trudem wstrzymując łzy ujął swoją stopę w obie ręce i włożył ją do buzi."
O ukrytych tu sensach, podtekstach, metaforach powstają prace magisterskie. Olga Tokarczuk (ta Tokarczuk!) stworzyła całą koncepcję wykorzystanie cyklu o Muminkach w formie pracy psychologicznej z dziećmi. Pisarka (która z wyksztalcenia jest psycholożką) uważa iż stworzone przez Tove Janson postaci stanowią rodzaj archetypów, Dla umysłu dziecka są one nośnikami ludzkich cech psychicznych a priori. Tokarczuk uszeregowała kilka postaci w pewnej rozwojowej kolejności, która - jak sądzi - chronologicznie ukazuje pojawienie się podstawowych pytań, stawianych sobie w procesie dojrzewania. I tak m.in:
"Wiosenna piosenka" z tomu "Opowiadania z Doliny Muminków" to pretekst do refleksji na temat budowania i wzmacniania własnego ego;
"Opowiadanie o niewidzialnym dziecku" porusza temat potrzeby bezpieczeństwa i miłości jako warunków rozwoju psychicznego i fizycznego;
postać Filifonki mówi o nadmiernej wrażliwości i braku poczucia przynależności
a
Buka mogła by się pojawić na zajęciach dotyczących zła w naturze ludzkiej i jego korzeni. Więcej na ten temat znajdziecie TU.
Dobra literatura ma do siebie to, że każdy znajdzie w niej dla siebie co innego. Dla mnie postać Buki mówi o dogłębnej samotności i niszczycielskiej sile depresji a "Opowiadanie o niewidzialnym dziecku" o autyzmie.
Zresztą chyba najważniejsze nie są indywidualne interpretacje tylko uniwersalny przekaz; Że dobrze być życzliwym i mieć sporo tolerancji dla cudzych dziwactw.
Że nasze własne neurotyzmy i wariactwa są bardziej powszechne niż się nam zdaje.
Że, jak mówił Włóczykij "nigdy nie jest się do końca wolnym, kiedy się kogoś za bardzo podziwia".
I wreszcie, że na zimę warto najeść się igliwia i zapaść w sen do wiosny.
"Opowiadanie o niewidzialnym dziecku" porusza temat potrzeby bezpieczeństwa i miłości jako warunków rozwoju psychicznego i fizycznego;
postać Filifonki mówi o nadmiernej wrażliwości i braku poczucia przynależności
a
Buka mogła by się pojawić na zajęciach dotyczących zła w naturze ludzkiej i jego korzeni. Więcej na ten temat znajdziecie TU.
Dobra literatura ma do siebie to, że każdy znajdzie w niej dla siebie co innego. Dla mnie postać Buki mówi o dogłębnej samotności i niszczycielskiej sile depresji a "Opowiadanie o niewidzialnym dziecku" o autyzmie.
Zresztą chyba najważniejsze nie są indywidualne interpretacje tylko uniwersalny przekaz; Że dobrze być życzliwym i mieć sporo tolerancji dla cudzych dziwactw.
Że nasze własne neurotyzmy i wariactwa są bardziej powszechne niż się nam zdaje.
Że, jak mówił Włóczykij "nigdy nie jest się do końca wolnym, kiedy się kogoś za bardzo podziwia".
I wreszcie, że na zimę warto najeść się igliwia i zapaść w sen do wiosny.
Astrid Lindgren ma w swojej twórczości kilka nurtów, zawsze jest to jednak literatura najwyższej klasy. W odsłonie znanej np. ze wspomnianych tu "Dzieci z Bullerbyn" czy "My na Saltkrakan", prezentuje realizm osadzony w bezpiecznej, życzliwej codzienności.
Druga odsłona (np. Karlson z dachu czy Pippi) to historie, w których zwyczajny, pogodny świat jest ubarwiany przez głównego bohatera, który posiada jakieś niezwykłe właściwości. Trzeci nurt (mój ulubiony) to baśniowe acz mroczne krainy i dotykanie spraw egzystencjalnych. Taki jest "Nils Paluszek", "Mio mój mio" czy właśnie "Bracia Lwie Serce". Za tę ostatnią książkę pokochało Lindgren jeszcze więcej czytelników, ale też posypał się na nią grad krytyki. W historii Jonatana i Karolka widziano pochwałę samobójstwa lub eutanazji (serio!). Zarzucano też autorce zbytnie rozpolitykowanie (doszukiwano się tu metafory Zimnej Wojny). Na jakimś forum znalazłam obawy, że książka jest antychrześcijańska (choć inni widzą wiele odwołań do biblijnych opowieści).
Mogłabym się porozpisywać o wartościach, które niosą "Bracia...", o wzruszeniu i nadziei. Myślę jednak, że ta intrygująca krytyka (w jednej małej książeczce: zimna wojna, treści antyreligijne, kontrowersyjne etyczne dylematy) będzie wystarczającą zachętą dla wielu dorosłych.
Druga odsłona (np. Karlson z dachu czy Pippi) to historie, w których zwyczajny, pogodny świat jest ubarwiany przez głównego bohatera, który posiada jakieś niezwykłe właściwości. Trzeci nurt (mój ulubiony) to baśniowe acz mroczne krainy i dotykanie spraw egzystencjalnych. Taki jest "Nils Paluszek", "Mio mój mio" czy właśnie "Bracia Lwie Serce". Za tę ostatnią książkę pokochało Lindgren jeszcze więcej czytelników, ale też posypał się na nią grad krytyki. W historii Jonatana i Karolka widziano pochwałę samobójstwa lub eutanazji (serio!). Zarzucano też autorce zbytnie rozpolitykowanie (doszukiwano się tu metafory Zimnej Wojny). Na jakimś forum znalazłam obawy, że książka jest antychrześcijańska (choć inni widzą wiele odwołań do biblijnych opowieści).
Mogłabym się porozpisywać o wartościach, które niosą "Bracia...", o wzruszeniu i nadziei. Myślę jednak, że ta intrygująca krytyka (w jednej małej książeczce: zimna wojna, treści antyreligijne, kontrowersyjne etyczne dylematy) będzie wystarczającą zachętą dla wielu dorosłych.
"Wio, Leokadio!" poetki Joanny Kulmowej to opowieść, jak na poetkę przystało o pegazie. Pegazicy. Na początku nasza Leokadia wcale nie ma skrzydeł. Jest prostą, dorożkarską szkapą. Kiedy Ojcowie Miasta postanawiają zastąpić konie mechanicznymi taksówkami idzie (wraz ze swym najbliższym przyjacielem, woźnicą Alojzym) na przymusową emeryturę. Wówczas niespodziewanie wyrastają jej skrzydła. Bezrobotna i odmieniona zaczyna szukać na nowo swojego celu w życiu.
Dużo w tej książce ścierania się przaśnej rzeczywistości z poezją i fantazją. Bardzo niebajkowe problemy i pomysły, jak ubieganie się skrzydlatej klaczy o rentę czy perypetie na rynku pracy, przedstawione są jak przypowiastki filozoficzne - o wolności, akceptacji siebie czy odpowiedzialności za najbliższych. Sugestia, że pegazica jest tak na prawdę alterego autorki zaś w postaci woźnicy Alojzego opisała swojego męża, jest dodatkowym smaczkiem dla dorosłego czytelnika (zwłaszcza dla, tak jak wspomniana para nie zatrudnionego na etacie, który sam żyje życiem skrzydlatego konia).
Dużo w tej książce ścierania się przaśnej rzeczywistości z poezją i fantazją. Bardzo niebajkowe problemy i pomysły, jak ubieganie się skrzydlatej klaczy o rentę czy perypetie na rynku pracy, przedstawione są jak przypowiastki filozoficzne - o wolności, akceptacji siebie czy odpowiedzialności za najbliższych. Sugestia, że pegazica jest tak na prawdę alterego autorki zaś w postaci woźnicy Alojzego opisała swojego męża, jest dodatkowym smaczkiem dla dorosłego czytelnika (zwłaszcza dla, tak jak wspomniana para nie zatrudnionego na etacie, który sam żyje życiem skrzydlatego konia).
Uwielbiam legendę jakoby Rowling stworzyła cykl o małym czarodzieju jako cierpiąca na depresję, bezrobotna, samotna matka, robiąc zapiski na serwetkach w kawiarni. Prawda to czy nie, wpisuje się w krzepiący nurt historii o ludziach, którym było bardzo trudno, nikt w nich nie wierzył (stały motyw np. z wydawnictwami, które odrzucają bestsellerową - później - pozycję) ale dzięki wytrwałej pracy i łutowi szczęścia, osiągnęli niebywały sukces. Autorka zdobyła serca milionów czytelników i nie małą fortunę. Historia nie donosi o tych wszystkich, którym mimo wytężonej pracy jednak się nie udało. Taka to ich rola być zapomnianym przez historię. Cieszę się, że samotna matka z Londynu nie zasiliła szeregów tych drugich (i mały smuteczek ile zacnych rzeczy nie opuściło szuflady czy dysku jednego komputera) bo świat bez Harrego Pottera byłby uboższym miejscem. W siedmiu tomach doszukiwano się co prawda treści satanistycznych (A jakże! Większość poczytnych twórców fantastycznych krain dostało łatkę okultysty. Nawet prochrześcijańskiego do kwadratu, C. S Lewisa to nie ominęło) ale i analizowano książki z perspektywy filozoficznej. Andrzej Polkowski napisał:
"(…) w powieściach J.R. Rowling aż się roi od problemów, które były przedmiotem roztrząsań filozofów od Platona po Habermasa. Co jest dobre, a co złe? Czym jest dobre życie? Co wiemy na pewno, a co tylko nam się wydaje? Jaki jest sens ludzkiego życia? A przecież są to pytania, które od czasu do czasu zadaje sobie każdy myślący człowiek. Zwłaszcza wtedy, gdy życie wydaje mu się pozbawione sensu(…)".
Moją ulubioną jest interpretacja mojej mamy, która jest psychoterapeutką. A prywatnie gorącą fanką serii o H.P. (zdarzyło się, że spóźniła się odebrać mnie z wycieczki, bo tak się zaczytała w drugiej czy trzeciej części). Zdaniem mamy w książkach Rowling można znaleźć wiele mądrych podpowiedzi na temat kształtowania się osobowości, pokonywania lęków czy radzenia sobie z problemami. Przeanalizowała wymienione tam zaklęcia. Zauważyła, że wiele z nich ma ważne przesłanie. Kiedy jest nam wyjątkowo trudno sami moglibyśmy wykrzyknąć ''ekspekto patronum”. Zaklęcie to używane jest do wyczarowania Patronusa – tarczy ze zmaterializowanej postaci pozytywnej energii, o kształcie charakterystycznym dla każdego czarodzieja. By mogło się udać należy się skupić na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu Stosuje się je m.in. do obrony przed dementorami i śmierciotulami. Czyli łapmy się dobrego wspomnienia gdy tracimy pewność siebie, bezpieczeństwo czy poczucie sprawczości. Stając twarzą w twarz z czymś co napełnia nas lękiem warto szepnąć "Riddikulus". Zaklęcie zmienia Bogina czyli zjawę, która przybiera postać tego, czego się najbardziej boi czarodziej, w coś śmiesznego. Faktycznie kiedy zaczynamy widzieć absurdalny aspekt naszych obaw, często stają się one mniej groźne.
Karusia mieszka w domu położonym na brzegu morza, wraz z mamą i tatą. Często przeżywa rozmaite niepokoje (pamięć o tym, że dzieciństwo to nie tylko beztroska ale i masa wyzwań jest niezbędna by być dobrym dziecięcym pisarzem). W akceptacji tego co ją spotyka oraz znajdowaniu we wszystkim logiki, pomaga jej najbliższy kompan. Jest nim Piaskowy Wilk wykopany na plaży. Trochę alter ego Karusi, być może wyimaginowany przyjaciel, z pewnością niebanalna osobowość.
Książka składa się z toczonych przez przyjaciół rozmów: o kosmosie, samotności, ciemności. Same ważne refleksje, ujęte w sposób, który sama często obserwuję słuchając przemyśleń mojego synka - świeży, bezpretensjonalny i zupełnie nie naiwny. Asa Lind ma ucho do dziecięcego języka. W moim ulubionym rozdziale Karusia najpierw czeka na babcię i śpiewa: "Zmarszczusieńka i włosy siwiuni, stukupuki babuni". Następnie próbuje sobie wyobrazić , że babcia też miała babcię, która kiedyś była mała. "Myśli Karusi były jak naszyjnik z wielu okrągłych perełek nawleczonych na jedną nitkę, a każda taka perełka nazywała się babcia." Na koniec Piaskowy Wilk, uzmysławia dziewczynce, że ów naszyjnik nie ma końca - ona również będzie kiedyś taką stareńką babcią. Śliczna książeczka pomagająca odnaleźć w sobie dziecko. A każde dziecko jest filozofem.
Książka składa się z toczonych przez przyjaciół rozmów: o kosmosie, samotności, ciemności. Same ważne refleksje, ujęte w sposób, który sama często obserwuję słuchając przemyśleń mojego synka - świeży, bezpretensjonalny i zupełnie nie naiwny. Asa Lind ma ucho do dziecięcego języka. W moim ulubionym rozdziale Karusia najpierw czeka na babcię i śpiewa: "Zmarszczusieńka i włosy siwiuni, stukupuki babuni". Następnie próbuje sobie wyobrazić , że babcia też miała babcię, która kiedyś była mała. "Myśli Karusi były jak naszyjnik z wielu okrągłych perełek nawleczonych na jedną nitkę, a każda taka perełka nazywała się babcia." Na koniec Piaskowy Wilk, uzmysławia dziewczynce, że ów naszyjnik nie ma końca - ona również będzie kiedyś taką stareńką babcią. Śliczna książeczka pomagająca odnaleźć w sobie dziecko. A każde dziecko jest filozofem.
Osobiście wolę historie mało odrealnione. Takie, w których bohaterowie mierzą się z problemami typowymi dla naszego świata. Dzięki temu stają mi się bliscy. Tatuś Muminka przeżywa kryzys wieku średniego, Hermiona jest ofiarą dyskryminacji jako córka Mugoli. Skrzydlata Leokadia nie ma co do garnka włożyć. "Niekończąca się historia" do pewnego momentu jest bardziej jak chińska przypowieść niźli powieść obyczajowa. Ciężko szukać metafor bo wszystko jest metaforą. Nie mniej zarysowany w książce świat intryguje niczym obrazy Hieronima Boscha zaś przedstawione tezy są mądre, szlachetne i coraz bardziej aktualne. Wszystko zaczyna się tak jak lubię, dość prozaicznie. 11- letni Bastian Baltazar Buks jest grubym, nielubianym przez rówieśników autsajderem, który mierzy się z samotnością po śmierci mamy. Pewnego dnia uciekając przed prześladującymi go rówieśnikami chowa się w antykwariacie. Tam w jego ręce trafia niezwykła książka. Dięki niej przenosi się do świata Fantazjany. Jest to tajemnicza kraina, której aktualnie grozi zagłada. Żaden z mieszkańców nie jest w stanie pokonać choroby trawiącej Dziecięcą Cesarzową, natomiast sam świat w najbliższym czasie ma zostać spowity przez wszechogarniającą nicość. Jest jednak przepowiednia mówiąca o wybrańcu mogącym zapobiec katastrofie. Okazuje się nim być młody myśliwy o imieniu Atreju. Z pomocą Fuchura - smoka szczęścia, wyrusza na poszukiwania jedynego lekarstwa mogącego odmienić zbliżający się los. Bastian kibicuje jego poszukiwaniom, aż w końcu sam staje się częścią niekończącej się historii i pomaga ocalić Fantazjanę. Wówczas kończy się zacna acz dość prostolinijna (i najbardziej znana dzięki filmowi) część. I zaczyna prawdziwy oryginalny sztos! Bastian przeżywa w świecie Księgi rozmaite przygody i wypowiada wiele życzeń, nieświadom faktu, iż z każdym z nich zanika jakaś cząstka jego pamięci. Wyobraźnia ludzka bowiem jest nieograniczona – ale musi posiadać materiał, który pozwala marzyć. Jeśli Bastian zażyczy sobie, by był szczupły, przystojny i wysportowany, nie będzie pamiętał, że kiedyś był gruby, brzydki i niezgrabny. To właśnie geniusz Endego - nie idealizuje wyobraźni. Ostatecznie Fantazjana ograbiła Bastiana ze wszystkich wspomnień, odebrała mu nawet imię. Nie wiele brakowało aby nie skończył w mieście pełnym obłąkanych. Wychodzi z niego to co trudne i ukryte, a czego raczej nie spodziewalibyśmy się po bohaterze dziecięcej książeczki. Próbuje obalić Dziecięcą Cesarzową i sam obwołać się Dziecięcym Cesarzem, a nawet zabić wiernego i życzliwego mu Atreyu. Ostatecznie wszystko kończy się dobrze a my zostajemy z masą rozważań na temat pustki, nicości, pokus i pułapek wyobraźni.
Dostałam tę książkę jako nagrodę w jakimś szkolnym konkursie. Długo po nią nie sięgałam, ponieważ jej okładka mnie odstręczała. Aż wreszcie w deszczowe popołudnie zaczęłam czytać. Miałam dziewięć lat i pamiętam dziwną myśl, że będę chciała zajrzeć do tej historii kiedy będę starsza. Żeby wszystko zrozumieć. Trochę jak przy Muminkach - czułam, że za przedstawioną tu fabułą stoją ukryte sensy. Nie miałam jednak dość wiedzy by je wszystkie pojąć. Póki co chłonęłam specyficzny, oniryczny klimat. Chwilami była bardzo niepokojąca. Jako, że byłam dość neurotycznym dzieckiem bardzo mi to odpowiadało. Poza tym w końcu nie co dzień, wędruje się przez świat, w towarzystwie poduszki i widelca. Plan powrotu na wyspę Hula w przyszłości, póki co się nie powiódł. Książka gdzieś się zgubiła a nie tak łatwo ją zdobyć. Planuję zadbać o to w nadchodzącym roku. Ciekawa jestem co z tego wyniknie. Jakie wymiary odnajdę. Pamiętam np., że na tytułowej Wyspie mieszkała sobie królewna Hula. Cieszyło ją zamienianie ludzi w niebieskie ptaki. W tym celu zwabiała ich na wystawny bal do swojego pałacu, po czym w pewnym momencie zapraszała do kręcenia hula hopem. Goście ochoczo przystępowali do zabawy, jednak wkrótce okazywało się, że – dosłownie i w przenośni – wkręcili się w coś, z czego nie bardzo mogą się wykręcić.
Większość przedstawionych tu książek jest dla mnie ważna, bo można znaleźć w nich filozoficzne pytania i rozmaite egzystencjalne rozterki. Nie inaczej jest z książką Josteina Gaardera. O ile inni autorzy zadają ważkie pytania jak gdyby mimochodem, autor m.in głośnego "Świata Zofii", z założenia w swoich utworach przemyca historię europejskiej myśli filozoficznej. Na szczęście książki nawet odrobinę nie trącą dydaktyzmem, większość ma wręcz narkotycznie wciągającą akcję. W sam raz by przybliżyć sobie (lub przypomnieć) koncepcje Sokratesa, Kanta czy Spinozy.
(Andrzej H.)
OdpowiedzUsuńA nie sprawić Roszkowi książki na gwiazdkę?
(myślę ew. o takich tytułach jak "8+2 i ciężarówka" albo "Gofrowe serce")
ooooo!!!!! Super by było :) A przede wszystkim sam się pokaż :)
OdpowiedzUsuń