poniedziałek, 5 listopada 2012

Swoboda Raszków

Błoto znajdziesz po spacerze po Swobodzie Raszkowskiej wszędzie. Na butach, i na kolanach, i na włosach:


Jest to stały tematem rozmów, jakiś sposób lepiący rzeczywistość. Obok kościoła w kałuży leży szmatka, którą jest zwyczaj obmyć sobie pantofle. Powstają rozmaite wynalazki:

Wyobrażam sobie, że kiedy w połowie XVIII wieku, przybył tu ksiądz, (którego nazwisko przepadło gdzieś w dziejach historii), wraz z siedmioma rodzinami, wszyscy niepewnie przyglądali się swoim stopom grzęznącym w błocie i zastanawiali, czy to aby dobry grunt na założenie osady. Po czym zbudowali tu prześliczną wioseczkę. Dziś Swoboda Raszkowska (dawniej na cześć założyciela zwana Księżówką, ale Sowietom nie podobała się ta nazwa) stanowi najstarszy zachowany ślad zwartego osadnictwa polskiego na terenie Mołdawii (większość rodzin, które przybyły wraz z księdzem była bowiem polska). Na wioseczkę, która liczy 1200 mieszkańców, aż około tysiąc ma polskie korzenie. W tutejszej szkole język polski jest nauczany jako przedmiot obowiązkowy we wszystkich klasach. Wielu ludzi rozumie swobodną konwersację w naszym języku, prawie wszyscy się w nim modlą się, ponieważ cześć katolickiej mszy jest po polsku:

A katolików tutaj nie brakuje, kościół pęka w szwach. Podobno ksiądz założyciel miał marzenie -pobożne, ale niezbyt praktyczne dla rozwoju wioski- by te tereny zrodziły jak najwięcej księży i sióstr zakonnych. I rzeczywiście ze Swobody wyszło już sześciu księży, tyleż samo sióstr zakonnych oraz jeden arcybiskup. Kolejni przyszli księża uczą się w seminarium. Przez wiele lat mieszkający tu katolicy spotkali się na modlitwę w prywatnych domach oraz pod krzyżem w lesie. Potem wydarzyła się historia ze snem. Było bardzo upalne lato. Swobodzkie błoto zaschło i przemieniło się w gryzący w płucach i włażący w oczy kurz. Pękały termometry. Zborze usychało od nadmiaru słońca. Starsi ludzie niedomagali na serce. Coraz większy niepokój mościł sobie miejsce także w zdrowych sercach mieszkańców Swobody "Co będzie jutro, jeśli pogoda się nie zmieni?". Aż pewien człowiek (jego nazwisko znowu przepadło- tutejsi ludzie chętnie dzielą się swoją barwną historią ale nie mają pamięci do nazwisk) przyśniło się co należy zdziałać by spadł deszcz. Jasne wskazówki: w konkretnym miejscu w Raszkowie znajdą starą ikonę, muszą się po nią udać i postawić ją w konkretnym miejscu na cmentarzu.



Jak się przyśniło tak zdziałali i następnego dnia lekki deszczyk zmył pył z policzków. Po kilku dniach wszystko wróciło do normy i pojawiło się błoto za którym wszyscy zdążyli i się już stęsknić. Miejsce gdzie postawiono ikonę przez długi czas służyło za punkt zebrań do modlitwy. Potem ludzie zebrali się i w latach 70-tych sami, własnymi rękami zbudowali kościół. Nie długo się nim cieszyli, ponieważ poszła fama, że jest w nim podkop za granicę i składy jedzenia. Do miasteczka przyjechał cały oddział wojska. Przy każdym domu stanął żołnierz i pilnował by nikt, nie przeszkadzał w burzeniu świątyni. Potem mieszkańcy postanowili, że poproszą o pozwolenie na wzniesienie kościoła samą Moskwę. O wszystkim znowu dowiedziały się władze i uczestników misji nie wpuszczono do pociągu. No to pojechali autobusem. Pod pretekstem, że jadą do Odessy, jakoś dotarli na Kreml. Tyle tylko, że nikt ich tam nie chciał przyjąć. Wiec żeby, cała wyprawa nie poszła na marne, postanowili obejrzeć zabalsamowane zwłoki Lenina. Ale tam też nie wpuszczono skromnie ubranej grupy z siatkami z jedzeniem (wprost z podróży). Upokorzeni i zezłoszczeni poszli wiec pod pomnik Lenina i zaczęli się pod nim zawodzić: "Ty przyniosłeś nam wolność! Pomóż nam Leninie! Co się dzieje w tym państwie? Pomóż nam Leninie!". Policjanci, którzy zostali wezwani do dziwnego happeningu, nie wiedzieli co zrobić. No bo niby zakłócają spokój ale z drugiej strony do Lenina się modlą. To w sumie chwalebne. Wreszcie poradzili by napisać list z prośbą i zostawić go na Kremlu. I... Doczekali się zgody! Budowę rozpoczęto w 1987 roku i zakończono trzy lata później. 29 lipca 1990 roku poświęcił ją ks. Niukszt biskup z Rygi. Wtedy przyjechał do Swobody też ksiądz Henryk Soroka, który został proboszczem parafii i pełnił tu posługę przez 20 lat. To była bardzo charyzmatyczna postać. Do dziś krążą tu o nim legendy. Uwielbiał gotować (i świetnie to robił), wyszywał. Komu trzeba dał po głowie, kiedy indziej pochwalił. Podobno miał takie kazania, że łzy stawały w oczach. Jego miejsce zajął równie ciekawy ksiądz Dimitrij Zielinskij. Co to jest za ksiądz! Służył w wojsku w Turkmenistanie. Były zapaśnik, akordeonista, pasjonat elektroniki. Musiałyśmy przyjechać do Swobody Raszkowskiej by obejrzeć dokument o Stadionie 10-lecia (tak, tak ksiądz kręci dokumenty), dowiedzieć co nieco o sztukach walki (tak, tak ćwiczył w swoim czasie) i usłyszeć m. in. to:



Poza działalnością ściśle duszpasterską księża ze Swobody (jak i z Raszkowa, Bender, Tyraspola) od zawsze wiele uwagi poświęcali sprawom społecznym. Z ramienia tutejszego Caritasu działa przedszkole i świetlica oraz bezpłatne obiady dla dzieci ze szkoły. Z tą stołówką były przygody niczym w filmie akcji; nową lodówkę i piec wchodzące w skład jej wyposażenia, Ksiądz Henryk przeszmuglował przez granicę na Dniestrze. Przypominam że znajdujemy się w Naddniestrzu, nieuznawanej przez świat republice, w której jednakowoż trzeba przechodzić przez przejścia graniczne i łączy się z tym wiele formalności. Kosztownych formalności.  Ksiądz nie miał ochoty dawać łapówek, więc z umówionymi wcześniej chłopakami, załadował sprzęt na łódź i przewieźli wszystko pod osłoną nocy przez rzekę, omijając przejścia graniczne. Aby pomóc osobom chorym i samotnym, które nie są w stanie wyjść z domu księża pokonują błotniste swobodzkie ziemie i niosą tam pomoc medyczną i wsparcie duchowe. Tak zresztą robią wszyscy księża sercanie na terenie Naddniestrza. A ateistyczny -po czasach sowieckich- teren powoli staje się katolicki.
Dobrze nam tu jak pączkom w maśle. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz